Rozmawiałem ostatnio z pracownikiem jednej z firm z sektora prywatnego. Mają tam dość rygorystyczną politykę haseł, które wymagają zmiany w określonym przedziale czasu – w sumie dość pospolita i często spotykana praktyka. Wszyscy są zadowoleni, polityka bezpieczeństwa haseł działa, a użytkownicy logują się ciągle innymi hasłami, które… przepisują z kartek przylepionych do monitorów! W sumie mnie to nie dziwi, bo po paru miesiącach ciągłej zmiany haseł można stracić inwencję twórczą, a szare komórki nie chcą pamiętać kolejnego dziwnego zlepka liter, cyfr i znaków specjalnych.

Osobiście doświadczyłem takiej sytuacji, kiedy po kolejnej zmianie hasła bankowego – które to nowe hasło nie mogło być takie samo jak 11 (słownie: jedenaście!) poprzednich – kilkakrotnie nie udało mi się zalogować do systemu. Resetowanie hasła w takim przypadku było trudne nawet z umową w ręku – w sumie system bankowy wie lepiej, kto ja jestem. Oczywiście rozumiem rosnące zagrożenie ze strony cyberprzestępców, ale nie przesuwajmy wymagań na skraj absurdu. A tak było w moim przypadku, bo chwilę później dostałem do wypełnienia formularz bankowy, w którym musiałem wpisać hasło [sic!], a skan dokumentu odesłać mailem.

Jak pokazuje doświadczenie, najlepiej działają najprymitywniejsze metody oszustów, a z kolei najdoskonalsze zabezpieczenia jedynie doprowadzają normalnych użytkowników do szaleństwa. Właściwie to już powoli niczego nie można zrobić bez użycia jakiegoś hasła oraz loginu. I dotyczy to coraz bardziej absurdalnych czynności. Nie wiem, czy jest to swoisty wyścig na posiadanie największej liczby kont użytkowników, czy jakiś inny diabeł, wiem natomiast, że coraz więcej aplikacji wymaga coraz większej liczby haseł, które ostatecznie albo lądują w notatniku na komputerze, albo to samo hasło jest stosowane wszędzie, gdzie się da.

Sam mam problem z zapamiętaniem dziwnych loginów, tworzonych przez system według sobie tylko znanego klucza, wprowadzaniem haseł „maskowanych”, a następnie zatwierdzaniu w aplikacji lub przepisywaniu kodu z SMS-a. W zasadzie normą jest również zapamiętywanie loginów i haseł w przeglądarkach internetowych, które za nas wypełnią odpowiednie pola, a nam wystarczy tylko kliknąć „zaloguj”. W efekcie takiego postępowania, kiedy zgubimy komputer lub, co gorsza, ukradną go nam, to odpowiednio: albo nie możemy się nigdzie zalogować (bo oczywiście tych haseł nie pamiętamy), albo ktoś może się za nas zalogować wszędzie (wystarczy, że się dostanie do naszego komputera).

Musimy zacząć zdawać sobie sprawę, że mnożenie rozmaitych zabezpieczeń w pewnym momencie prowadzi użytkowników do poczynań zupełnie odwrotnych od zamierzonych. Konieczność pamiętania niezliczonych loginów, haseł, PIN-ów i telekodów powoduje, że coraz częściej jesteśmy zmuszeni do stosowania domorosłych rozwiązań wspomagających naszą pamięć. A dla tych najbardziej wytrwałych pozostaje lecytyna albo wyciąg z miłorzębu japońskiego.

Autor jest przewodniczącym Rady Nadzorczej Engave.