Artykuł Apel do Facebooka, Youtube’a i Twittera: wyłączcie propagandę Putina pochodzi z serwisu CRN.
]]>„Czas, aby Mark Zuckerberg, Sundar Punchai, Parag Agrawal [szefowie Meta, Google’a i Twittera] i inni liderzy Doliny Krzemowej opowiedzieli się, po której są stronie” – apeluje Justin Hendrix, CEO i wydawca Tech Policy Press.
Domaga się zawieszenia kont, które służą przekazywaniu rosyjskiej propagandy, jak państwowych rosyjskich mediów, administracji Putina i jej oficjeli. „To jest wojna, a kłamstwa i fałszerstwa, które państwowe media i oficjeli Putina będą szerzyć w następnych dniach w amerykańskich mediach społecznościowych są bronią, która ma legitymizować kremlowską brutalność i dzielić sojuszników Ukrainy” – twierdzi Hendrix.
Giganci uginają się pod naciskiem. Google wyłączył wczoraj lokalnie, m.in. w Polsce, kanały Russia Today i Sputnik na Youtube. Nie oznacza to globalnego zbanowania. Także Meta (Facebook) zapowiedział wczoraj, że ograniczy dostęp do Russia Today i Sputnika w UE. Podobną decyzję podjął TikTok.
Grupy siejące dezinformację w Polsce
Instytut Badań Internetu i Mediów Społecznościowych ostrzegł wczoraj o trwających od kilku godzin w polskich social mediach działaniach grup wspierających Rosję. Na Facebooku rozpoznano ok. 100 kont tego rodzaju z prorosyjskimi publikacjami na temat wojny na Ukrainie.
W piątek instytut podał, że zidentyfikowano co najmniej 3 zorganizowane grupy robocze rozpowszechniające dezinformację w mediach społecznościowych, zwłaszcza na Facebooku i Twitterze, z łącznym dotarciem z informacjami do ok. 2 mln kontaktów.
Z ostrzeżenia wynika, że oddziały rosyjskich trolli serwują w 'socialach’ treści popierające inwazję na Ukrainę, dyskredytujące UE, NATO, władze Polski, a ostatnio uprzejmie informowały, że na stacjach benzynowych za chwilę zabraknie paliwa.
„Pomimo wielokrotnej blokady przez serwisy społecznościowe kont tychże grup, wciąż tworzą one nową infrastrukturę do prowadzenia działań” – stwierdza instytut, co niestety stawia pod znakiem zapytania skuteczność ewentualnych banów.
ABW blokuje podejrzane strony
Minister ds. cyberbezpieczeństwa Janusz Cieszyński twierdzi, że codziennie napływają „setki informacji” o kontach rozpowszechniających dezinformację.
Podał również, że ABW blokuje strony z rosyjską propagandą. Według ministra takich serwisów rozpoznano kilkadziesiąt.
Artykuł Apel do Facebooka, Youtube’a i Twittera: wyłączcie propagandę Putina pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Życie po życiu w IT pochodzi z serwisu CRN.
]]>Maciej Filipkowski Tłumaczy to tytuł mojej audycji, czyli „Zaprojektuj Swoje Życie”. Innymi słowy: taki był plan, i to już od dawna.
Od jak dawna?
Decyzję o tym, żeby w wieku 45 lat przejść na emeryturę, podjąłem podczas studiów we Francji. Miałem wtedy 31 lat. Zainspirowała mnie książka Roberta Kiyosakiego „Bogaty ojciec, biedny ojciec”. Zawarte tam przesłanie o dochodzie pasywnym wręcz mnie zafascynowało.
Jednak od pomysłu do realizacji daleka droga…
Rzeczywiście, minęło sporo czasu zanim zdobyłem wykształcenie oraz doświadczenie w biznesie, a w efekcie pieniądze niezbędne do realizacji mojego postanowienia.
Co ciekawe, zaczynał Pan w… RadioShack! Mówię to z fascynacją, bo znakomicie pamiętam lata świetności tego retailera. To kultowa marka w amerykańskim biznesie komputerowym. Jak się Pan tam dostał?
To bardzo prosta historia. Z gatunku tych, kiedy to szukamy krótkoterminowych rozwiązań, a one potem zmieniają nasze życie na długie lata. Podczas studiów w USA pracowałem jako barman. I choć zarabiałem całkiem sporo, to nie miałem ubezpieczenia. Kiedy więc jeden z kolegów powiedział mi, że w RadioShack akurat potrzebują pracowników i zapewniają ubezpieczenie, zatrudniłem się u nich. Zacząłem od układania towarów na półkach, ale dość szybko stanąłem za ladą. Zająłem się obsługą kasy, wymianą baterii w zegarkach, instalowaniem systemów operacyjnych na komputerach i tego typu usługami. Zajmowałem się też doradztwem, co miało też swoje dobre strony. Pamiętam na przykład, jak z kolegami ze sklepu robiliśmy wyścigi samochodów zdalnie sterowanych, żeby potem wiedzieć, które z nich polecać klientom. Takie przyjemne z pożytecznym…
Jak udawało się Panu godzić pracę ze studiami?
Dawałem radę, a co ciekawe, RadioShack zapewniało stypendia dla pracowników studiujących kierunki biznesowe. Dzięki temu dostawałem zwrot 60–80 procent opłat za studia. Nie dziwne więc, że kiedy je kończyłem, podszedł do mnie Dan, szef RadioShack na Nowy Jork, New Jersey i Connecticut – taki wielki, silny facet, o głowę ode mnie wyższy – i powiedział: „jeżeli myślisz, że możesz teraz odejść, bo skończyłeś studia, za które zapłaciłem, to pamiętaj, że wiem, gdzie mieszkasz…”. A potem wręczył mi kartkę z awansem… na szefa sklepu. I tak właśnie, w 1995 roku, dostałem do prowadzenia swój własny sklep RadioShack. To był nowy salon na przedmieściach Nowego Jorku.
Jak dalej rozwijał się ten amerykański sen? Łatwo zapewne nie było.
Dostałem lokal, pod który podjechała ciężarówka z wyposażeniem i towarem. Od tego momentu miałem dwa tygodnie na otwarcie sklepu. Musiałem sam znaleźć pracowników, urządzić sklep, podłączyć komputery i tak dalej. Pracowałem wtedy po kilkanaście godzin dziennie i żeby zaoszczędzić na czasie spałem w sklepie. Za materac służyła mi… wata wygłuszająca do głośników.
To twarda szkoła biznesu w mieście, o którym Frank Sinatra śpiewał, że kto sobie w nim poradzi, poradzi sobie wszędzie.
To była super przygoda i świetna lekcja biznesu. Uważam, że poradziłem sobie dobrze. Przykładowo, po pierwszym roku działalności mój sklep był drugi pod względem sprzedaży telefonów komórkowych – w przeliczeniu na liczbę pracowników. Pod tym względem lepszy od nas był tylko jeden salon sieci RadioShack, która liczyła ich wtedy około 7 tysięcy.
Co się kryło za tym sukcesem?
Jakieś pół roku po otwarciu sklepu pewna starsza pani wjechała nam samochodem do środka, demolując w ten sposób piękną witrynę, którą musieliśmy zabić dechami. Zanim z fabryki w Pennsylvanii przyjechały nowe szyby na wymianę, minęły dwa długie miesiące. To był dramat, zwłaszcza, że nasza witryna była dopracowana w każdym szczególe. Przyjeżdżali do nas nawet z centrali RadioShack i robili zdjęcia na wzór dla innych salonów.
A happy end?
Poszedłem do Home Depot, gdzie kupiłem pomarańczową, żarówiastą farbę. Napisałem nią na tych naszych nieszczęsnych deskach: „Jeżeli chcesz wiedzieć, co się stało, wejdź, a my damy Ci telefon za 1 centa”. I chwyciło! Okazało się, że więcej niż co trzecia kupująca u nas osoba wychodziła z komórką.
A gdzie wasz zysk?
Wykorzystałem fakt, że była wtedy taka właśnie promocja u jednego z operatorów – komórka za centa. W każdym razie to w RadioShack nauczyłem się, jak prowadzić biznes. Każdy kierownik sklepu otrzymywał „Store Operations Manual”– taką grubą książkę, w której były precyzyjnie opisane zasady prowadzenia sklepu, sposoby wynagradzania etc. Przeczytałem to chyba ze trzy razy. Moją uwagę zwróciła na przykład informacja, że wynagrodzenie kierownika sklepu ma ścisły związek z takimi wskaźnikami, jak EBIDTA i P&L. A ponieważ mam zasadę, że z pytaniami w trudnych sprawach zawsze dzwonię do mądrzejszych od siebie, tak też zrobiłem. Ktoś mi wtedy poradził, żebym sprzedawał baterie. Jak mówił: „na bateriach masz 50 procent marży i jeśli sprzedasz ich za dwa razy więcej niż wynoszą twoje koszty pracownicze, to w zasadzie pracowników masz za darmo”. Poszedłem za tą radą i zarządziłem, żeby baterie wyłożyć na każdej półce. Wręcz obsesyjnie polecaliśmy je każdemu klientowi: „weź, wcześniej czy później na pewno Ci się przydadzą!”. I już po pierwszym roku kierowania sklepem dostałem w nagrodę wycieczkę na Hawaje. Pojechałem razem z mamą i byłem z tego bardzo dumny.
Piękny początek kariery, ale zakończony decyzją o odejściu z RadioShack…
Po sukcesie własnego salonu dostałem zadanie doprowadzenia do porządku innego sklepu, gdzie był bałagan, brud i niestety kradzieże, za co była odpowiedzialna załoga sklepu. Zrobiłem z tym porządek, a po kilku miesiącach dostałem kolejny sklep do „posprzątania”. I tak się to kręciło aż do mojego powrotu do Polski.
Skąd taka decyzja?
Postanowiliśmy z żoną, że chcemy dzieci wychowywać w Polsce.
Nie zmienił Pan jednak branży, bo kolejnym pracodawcą był Dell.
To chyba najlepsze miejsce, w jakim kiedykolwiek pracowałem. Przynajmniej, jeśli chodzi o dopasowanie mojego charakteru do kultury firmy. Pracownicy mieli tam wtedy relatywnie dużo swobody. Czy tak jest do dzisiaj, nie wiem. W każdym razie w Dellu zajmowałem się wieloma zadaniami, między innymi byłem szefem kanału partnerskiego. A że w branży IT zarabiało się nieźle, to zacząłem finansowe górki inwestować w startupy.
Z powodzeniem?
Tak się złożyło, że pierwsza inwestycja wyszła naprawdę dobrze, druga skończyła się fatalnie, trzecia była przyzwoita, a czwarta udała się wręcz bardzo dobrze. Można powiedzieć, że miałem szczęście początkującego. W każdym razie w 2012 roku doszedłem do momentu, w którym mój pasywny przychód zaczął przerastać miesięczne wydatki i podjąłem decyzję, żeby odejść z Della.
Odważna decyzja, biorąc pod uwagę, że był Pan wtedy szefem na Europę Środkowo-Wschodnią i region CIS. Funkcja jak marzenie…
Zależy dla kogo. Kiedy dostałem awans na to stanowisko mój ówczesny szef powiedział, że ta rola mi się nie spodoba. I miał rację, bo wcześniej, jako General Manager na Polskę, mogłem pojechać do klienta, porozmawiać z nim, mieć stały kontakt z handlowcami i realny wpływ na biznes. Tymczasem jako szef całego regionu wizytowałem lokalnych General Managerów, którzy „malowali trawę na zielono”… Dla takiej osoby jak ja to była wyjątkowo nudna praca. Doszedłem do wniosku, że skoro pracuję w Dellu blisko 10 lat, stanowisko mi nie pasuje i jestem niezależny finansowo, to powinienem odejść.
To musiało być uwalniające…
Szczerze? Autentycznie się wtedy przestraszyłem. Tego, co będę robić, kim właściwie będę, jak się mam teraz przedstawiać ludziom, co sobie napiszę na wizytówce… Ostatnie kilka miesięcy wykorzystałem na przygotowanie gruntu mojemu następcy, bo lubię odchodzić pozostawiając po sobie porządek.
Skąd zatem Pana decyzja o… przejściu do Samsunga?
Właśnie ten stan niepewności spowodował, że kiedy zadzwonił do mnie headhunter z propozycją, uznałem że chcę się z nią zapoznać bliżej. Umówił mnie z ówczesnym szefem Samsunga, bardzo dobrym menedżerem, z którym rewelacyjnie nam się rozmawiało. A ponieważ mentalnie, jak się okazało, nie byłem gotowy, żeby pójść na swoje, trafiłem do Samsunga.
Długo Pan tam jednak miejsca nie zagrzał.
Po dwóch latach, gdy zbliżały się moje 45 urodziny, sięgnąłem po notatnik, w którym zapisałem sobie kiedyś obietnicę wczesnej emerytury w tym właśnie wieku. Uznałem, że tym razem jestem gotowy na zmianę.
Jaki kapitał można zgromadzić w trakcie takiej kariery, jak pańska, na stanowiskach menedżerskich z wysokimi zarobkami?
Przede wszystkim to nie ma nic wspólnego z pułapem zarobków. Mój poprzednik w Dellu zarabiał 70 proc. więcej niż ja, a moja następczyni 2,5 razy więcej. Relatywnie zatem nigdy nie miałem szczególnie wysokich zarobków. Natomiast całe swoje życie pilnowałem się, żeby nie żyć ponad stan. Oczywiście nie zawsze mi się to udawało, ale były momenty, że oszczędzałem nawet 60 proc. zarobków. Krótko mówiąc nie chodzi o to, ile zarabiamy, ale ile możemy zaoszczędzić. Jednocześnie starałem się, żeby moje roczne bonusy służyły do inwestycji, a nie przejadania.
W co pan inwestował w czasach Della?
W spółki z różnych branż, także technologicznej, czego przykładem jest Grono.net. Swoją drogą w ten akurat interes wszedłem za późno i straciłem na nim sporo pieniędzy. W każdym razie zawsze to były spółki prowadzone przez osoby, które znałem. A jeśli nie znałem, to przynajmniej inwestowałem w nie z osobami, które znałem. Co zresztą było błędem, bo nauczyłem się, że przede wszystkim trzeba inwestować w coś, na czym się człowiek zna. Miałem jednak kilka szczęśliwych trafów i „moje” spółki zaczęły wypłacać dywidendy na poziomie, który pozwala na prowadzenie spokojnego życia, przynajmniej w takim kraju, jak Polska.
A co z nieruchomościami?
W nieruchomości zacząłem inwestować późno, bo jakieś 3–4 lata temu. Zacząłem to robić po tym, jak poznałem Sławka Muturi, od którego sporo się w tej kwestii nauczyłem.
A czym się Pan kieruje teraz, po kilku latach w roli Anioła Biznesu?
Teraz inwestuję w jedną spółkę w roku. Czasami, ale to wyjątkowo, w dwie. Inwestuję w przedsięwzięcia działające w modelu SaaS, bo ten model rozumiem i wiem, jak się na tym rynku poruszać. Zresztą wielu kolegów namawia mnie na stworzenie specjalizującej się w tym grupy inwestorów, tzw. Band of Angels, ale to wymaga czasu, którego nie mam.
Ile biznesów Pan ocenia przed podjęciem decyzji o wyłożeniu pieniędzy na jeden z nich?
Spływa do mnie rocznie masa propozycji. Bliżej przyglądam się około setce z nich, a do dalszej rozmowy wybieram kilka. Przy czym ryzykuję swój kapitał na bardzo wczesnym etapie danego biznesu, często wręcz dopiero pomysłu na biznes. Umiem wtedy pomóc w zbudowaniu gotowego produktu, z którym można pójść do funduszu po pieniądze na dalsze inwestycje. Dzięki temu mam bardzo dobre wyceny, ale też bardzo duże ryzyko. Większość z firm, w które inwestuję, może nie przetrwać pierwszych kilku lat. Dlatego, gdy ktoś pyta, czy moje inwestycje są dobre, odpowiadam, że porozmawiamy o tym za dekadę, bo wtedy będę to wiedział na pewno.
No dobrze, a którą z dotychczasowych inwestycji uważa Pan za największą porażkę?
Jeden z odcinków mojej audycji nosi tytuł „Jak stracić 100 000 PLN – czyli inwestycja, która nigdy nie zakwitła”. Opowiadam w nim, jak to zainspirowany sukcesem pewnego projektu Magdy Dziewguć, dotyczącego digitalizacji kwiaciarni, wszedłem w inny, podobny projekt – Flower Szef. Początkowo rozwijał się dobrze, a potem… No właśnie o tym, co było potem opowiadam we wspomnianym odcinku.
A Pana największy sukces?
Doprowadzenie do połączenia Versum i Booksy – dwóch świetnych polskich firm, które się znakomicie uzupełniają. Cały ten proces trwał około dwa lata – poświęciłem temu osobny odcinek mojej audycji. Ta firma ma teraz szansę stać się polskim unicornem. Zwłaszcza, że jest zarządzana przez świetnych ludzi. Jeśli chodzi o mnie, to odzyskałem zainwestowaną w Versum kwotę z niewielkim zyskiem i nadal mam tam swoje udziały. Jestem więc z tego bardzo zadowolony. Zresztą dobrze oceniam cały swój portfel inwestycyjny. Po pięciu latach mój cash on cash wynosi minus 3 proc., czyli odzyskałem prawie wszystkie zainwestowane pieniądze, zachowując udziały w wielu spółkach.
Pomówmy chwilę o nieco zaskakującym momencie pańskiego życia, kiedy po około dwóch latach po odejściu z Samsunga został Pan… bankrutem. Jak mogło do tego dojść?
„Zbankrutowałem” w sensie technicznym, bo wciąż miałem duże środki, ale zalokowane w kilkunastu różnych startupach, zwykle ryzykownych. Nie do końca chyba wtedy rozumiałem, że startupy zwracają się po kilku, czasem kilkunastu latach… W końcu nadszedł moment, kiedy na życie musiałem pożyczać od rodziców, w wieku 49 lat. Jak widać, wszedłem na górę, ale bez zapasów na zejście. Po prostu tak mnie zachwyciło inwestowanie w startupy, że sięgnąłem po środki, które powinny być w żelaznym zapasie na hipotekę, ZUS i inne podstawowe rzeczy. Ten trudny czas trwał około pół roku. Dopiero wtedy zacząłem uczyć się, jak sprzedawać startupy. To była wyjątkowo trudna lekcja biznesu, ale bardzo przydatna.
Zarządzanie startupami to sztuka sama w sobie. Na pewno różna od pana doświadczeń w korporacji.
To oczywiście dwa różne rodzaje organizacji, o czym się przekonałem chociażby w przypadku MobileMed. Zainwestowałem w tą spółkę i zatrudniłem w niej Małgorzatę Woźniak w roli prezesa. Cały czas jednak starałem się wpływać na jej rozwój, co było o tyle łatwiejsze, że mieliśmy biuro w tym samym miejscu. I w końcu Małgorzata… wyrzuciła mnie z tego biura, co było najlepszą decyzją dla MobileMed. Ja byłem zbyt „wielkoprezesowy”, chciałem działać z dużym rozmachem, a to była mała firma, którą trzeba było po prostu spokojnie budować. Oczywiście zgodziłem się na odejście, choć przyznam, że było to trudne doświadczenie. Znalazłem nowe biuro i dalej prowadziłem swoje interesy – wciąż nadzorując MobileMed, ale nim nie zarządzając.
Wtedy też pojawił się pomysł na audycję?
Tak. Postanowiłem zarządzać swoim bezpieczeństwem finansowym tak, jak się zarządza bezpieczeństwem IT, czyli mieć chmurę prywatną, publiczną i hybrydową. W przenośni oczywiście, a więc mieć dochody, które pochodzą z pracy – w moim przypadku między innymi z konsultingu, mieć dochody z zainwestowanego kapitału, z podziałem na startupy i nieruchomości, jak również stworzyć dochody z IP – Intellectual Property, w moim przypadku audycję „Zaprojektuj Swoje Życie”. I od razu powiem, że początkowo nie zdawałem sobie sprawy, ile potrzeba wysiłku i czasu, żeby na takiej audycji zarabiać. W tym roku liczę w końcu na break even…
A właściwie po co Panu audycja „Zaprojektuj swoje życie”? W Pana przypadku cele zarobkowe nie wydają się być, mimo wszystko, głównym motywatorem.
Zaczęło się od tego, że choć doradzam startupom i zasiadam w kilku radach nadzorczych, to miałem trochę wolnego czasu i zastanawiałem się, jak go spożytkować. Po lekturze książki Michała Szafrańskiego „Zaufanie, czyli waluta przyszłości” uznałem, że z podcastu można zrobić ciekawy, a jednocześnie przyjemny biznes. Najpierw zrobiłem listę osób przedsiębiorczych, które znam i które mają coś ciekawego do powiedzenia. Wynotowałem dokładnie 148 nazwisk i zacząłem prowadzić pierwsze rozmowy. Na początku uczyłem się zadawania pytań, nie przerywania rozmówcom i ogólnie, fachu dziennikarskiego. A muszę przyznać, że uczenie się jest moim głównym motywatorem. W przypadku audycji łatwo nie było… Pierwszy wyemitowany odcinek zaczyna się od słów „witamy w kolejnym odcinku”, bo pierwsze pięć, jakie nagrałem, poszło do śmieci! Nie nadawały się do emisji albo ze względów technicznych albo dlatego, że rozmowa słabo się kleiła. W końcu nabrałem w tym wprawy, ale nadal się uczę.
Rozmawiał Tomasz Gołębiowski
Od marca 2019 roku prowadzi na kanale YouTube audycję „Zaprojektuj Swoje Życie”, do której zaprasza polskich przedsiębiorców z różnych sektorów gospodarki. W latach 2002 – 2013 pracował na stanowiskach menedżerskich w Dellu, gdzie był między innymi odpowiedzialny za polski kanał partnerski i region CEE&CIS. Później, przez niecałe trzy lata, pełnił rolę wiceprezesa w polskim oddziale Samsunga. Inwestuje w startupy na wczesnym etapie rozwoju, zasiada w radach nadzorczych (Grupa Pracuj, Morele.net, Spokey, Nais).
Artykuł Życie po życiu w IT pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł YouTube zarobi na e-handlu pochodzi z serwisu CRN.
]]>Według WSJ nowy format testowały niektóre sieci handlowe, jak Sephora i sklepy meblowe Wayfair. Okazało się, że nowe reklamy generują trzy razy większą sprzedaż niż tradycyjne wideo TrueView.
Uruchamiając nową usługę Google chce w większym stopniu spieniężyć popularność swojego serwisu z filmami. Okazuje się, że więcej osób klika w reklamy TrueView niż te pojawiające się w wyszukiwarce Google’a, ale ich ceny są niższe, bo internauta korzystający dotąd z reklam na YouTube nie miał możliwości bezpośredniego przejścia na stronę sprzedawcy i kupienia produktu, który go zainteresował.
Jeżeli nowa opcja rzeczywiście kilkukrotnie zwiększa skuteczność reklam (tj. powiązane z nimi przychody), to retailerzy będą przenosić się do YouTube, by zyskać przewagę nad konkurencją, a Google zdobędzie jeszcze większy wpływ na handel internetowy.
Artykuł YouTube zarobi na e-handlu pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Czy warto promować firmę na portalach społecznościowych? pochodzi z serwisu CRN.
]]>
Przedsiębiorstwa mogą używać platform społecznościowych do
budowania wizerunku marki, szybkiego porozumiewania się z klientami, zbierania
ich opinii, badania potrzeb potencjalnych odbiorców, a także obserwowania
poczynań konkurencji. Z badania przeprowadzonego na początku 2011 r. przez
Firmy.net wynika, że małe i średnie firmy coraz chętniej wykorzystują social
media w biznesie. Przyznaje się do tego 61 proc. z 2217 ankietowanych
przedsiębiorstw. Najczęściej skupiają się na portalach Facebook, YouTube, Nasza
Klasa (odpowiednio 63, 61 i 59 proc. wskazań). Z odpowiedzi przedstawicieli firm
można wywnioskować również, że popularnością cieszą się fora internetowe, które
odwiedza 32 proc. ankietowanych, oraz strony: GoldenLine (20 proc.),
Demotywatory (18 proc.), i blogi internetowe (13 proc.).
– Badanie dowodzi, że
małe i średnie przedsiębiorstwa w większości włączyły już działania w mediach
społecznościowych do swojej strategii biznesowej – komentuje Michał
Kurczycki, przedstawiciel twórcy Firmy.net, szwajcarskiej spółki NNV. – Widać także znaczny potencjał dalszego
wzrostu popularności tych mediów w sektorze MSP, który wynika z przekonania
przedsiębiorców, że prowadzenie tam pewnych działań biznesowych po prostu się
opłaca.
Do podejmowania działań na portalach społecznościowych mogą
zachęcić firmy badania ukazujące popularność tego typu mediów wśród
internautów. Rezultaty ankiety, przeprowadzonej październiku 2010 r. przez
Interaktywny Instytut Badań Rynkowych, świadczą, że użytkownicy odwiedzają
portale społecznościowe bardzo często, nawet kilka razy dziennie. Według firmy
badawczej do najpopularniejszych wśród konsumentów należą Facebook i Nasza
Klasa.
Z Naszej Klasy korzysta 12 mln Polaków. Konto na Facebooku
założyło natomiast ponad 8 mln. O 2 mln mniej odwiedza serwisy społecznościowe
grupy Gazeta.pl, 5 mln natomiast jest aktywnych w serwisach społecznościowych
należących do Wirtualnej Polski. Następny na liście jest Onet.pl (jego social
media mają 4,5 mln użytkowników).
Według raportu „comScore 2010 Europe Digital Year in Review”
w grudniu zeszłego roku Nasza Klasa wyprzedziła Onet (który miał 12,6 mln
odwiedzających, średni czas odsłon wyniósł 1 godz. 22 min) i Wirtualną Polskę
(12 mln, 1 godz. 56 min). Polski Facebook miał w grudniu 2010 r. 10 mln użytkowników,
którzy serfowali na nim średnio 1 godz. 56 min. Dane comScore mówią, że w końcu
minionego roku polskie serwisy społecznościowe odwiedziło 90,6 proc.
internautów. Jednak, według Interaktywnego Instytutu Badań Rynkowych, jedynie
co piąty użytkownik tego typu portali poszukuje w nich informacji dotyczących
produktu, którym jest zainteresowany.
Firmy przyznają, że choć f-commerce (od Facebook-commerce) w
Polsce rozwija się bardzo szybko, jeszcze nie wpływa znacząco na poziom
sprzedaży.
– Dla nas jest to
bardzo istotny kierunek rozwoju – mówi Jan Zdebel, prezes zarządu sieci
franczyzowej Alsen. – Jednak moim zdaniem
aktywność na portalach społecznościowych i w blogosferze w pierwszej kolejności
trzeba rozpatrywać w kontekście wzmocnienia marki i wizerunku sieci
resellerskiej. W tym zakresie serwisy typu Facebook spełniają swoją rolę
doskonale.
Aktywnym członkiem społeczności internetowych jest
Komputronik. Jego E-commerce Manager Rafał Pawlak uważa, że to bardzo dobra
forma kontaktu z użytkownikami nowoczesnych technologii, która pozwala na
interakcję, doradztwo i dzielenie się informacjami na temat oferty resellera. –
Obserwujemy wzrost zainteresowania nową
platformą sprzedaży, jaką jest sklep Komputronika na Facebooku – twierdzi
Rafał Pawlak. – Na razie generuje
niewielki ułamek całej naszej sprzedaży przez Internet, ale bardzo prawdopodobne,
że z czasem jego potencjał w ramach Grupy Komputronik będzie wzrastał.
Profil na Facebooku Komputronik traktuje jako nowoczesną
formę komunikacji marketingowej. Dla fanów przygotowuje oferty specjalne,
konkursy, informuje o wyprzedażach i unikalnych jego zdaniem produktach. – Dzięki interakcji jesteśmy w stałym
kontakcie z klientami i mamy możliwość szybkiej reakcji na ich potrzebny,
sugestie czy pomysły – dodaje Rafał Pawlak.
Zdaniem Norberta Koziara, senior sales managera Eastern
Europe Western Digital, portale społecznościowe mają potencjał, którego żadna
firma nie może zignorować. – Przede
wszystkim Facebook to świetny sposób bezpośredniej komunikacji z klientami,
tymi obecnymi i tymi potencjalnymi – przekonuje przedstawiciel WD. – Możemy
poznać ich opinie na temat naszych produktów oraz oczekiwania względem oferty.
Jest to też doskonała platforma wzmocnienia więzi między użytkownikami a marką.
Z badania przeprowadzonego przez Firmy.net wynika, że
przedsiębiorcy traktują portale społecznościowe głównie jako narzędzie
marketingowe. 45 proc. ankietowanych uważa, że social media są bardzo przydatne
do budowania wizerunku marki. O 2 proc. mniej deklaruje, że są też użyteczne w
promowaniu oraz sprzedaży produktów. Służą również do tworzenia bazy
potencjalnych klientów oraz prowadzenia marketingu szeptanego (po 41 proc.
wskazań). 34 proc. badanych sądzi natomiast, że social media nadają się do
budowania społeczności wokół firmy. Według ponad jednej czwartej ankietowanych
to dobre miejsce na organizowanie konkursów. 16 proc. przebadanych
przedsiębiorstw wykorzystuje potencjał portali społecznościowych także do
rekrutacji pracowników.
Używanie social mediów do celów biznesowych przez polskie
firmy to zjawisko nowe. Trudno więc na razie ocenić, czy działania
przedsiębiorstw na portalach społecznościowych zwiększą ich zarobki. Zarówno
przedstawiciele przedsiębiorstw, jak i specjaliści od marketingu uważają, że
sieci społecznościowe są miejscem dla firm oferujących produkty enduserom.
Jedno jest jednak pewne: sama obecność na stronach Facebooka, Naszej Klasy i
innych nie wystarczy. Liczy się strategia przedsiębiorstwa przyjęta wobec
konsumentów, którzy z nich korzystają.
– Przed rozpoczęciem i
w czasie prowadzenia działań w social mediach trzeba być świadomym kilku
zagrożeń – mówi Stefan Wesche, Technical Review Manager Norton Products w
Symantecu. – Klienci potrafią wyrazić
swoje emocje publicznie, co automatycznie trafia do co najmniej kilkuset
użytkowników. Z informacji zwrotnych, jakie od nich otrzymujemy, wynika, że
oczekują przede wszystkim treści, które zawsze doskonale sprawdzają się w
Internecie – zabawnych, chwytliwych, które z czystym sumieniem można przesłać
znajomym.
Zdaniem Rafała Pawlaka z Komputronika potencjalnym
zagrożeniem jest brak rzetelnej i systematycznej komunikacji z fanami. – Odwiedzający serwisy społecznościowe
oczekują stałego kontaktu na wysokim poziomie – twierdzi E-commerce Manager
Komputronika. – W przeciwnym razie
spadnie ich zaufanie do firmy.
Magdalena Grzeszkowiak, główny specjalista ds. marketingu
internetowego w Vobisie, uważa, że aby skutecznie prowadzić fanpage marki,
trzeba rozumieć fenomen socjologiczny mediów społecznościowych. – Ich
największy atut, bezpośrednia interakcja z klientem, jest zarówno wartością,
jak i zagrożeniem – zapewnia. –
Niezadowoleni klienci mogą przekonywać innych, że danej marki lepiej unikać.
Nie należy się bać krytyki ze strony konsumentów, trzeba ich problemy
rozwiązywać od razu – na forum społeczności.
Norbert Koziar, Senior Sales Manager Eastern Europe Western
Digital, dodaje natomiast: –Zaobserwowaliśmy,
że przedsiębiorstwa zakładają profile osobowe, a nie strony firmowe. Profil ma
ograniczenie w postaci liczby znajomych (tylko 5 tys.). Strona takiego
ograniczenia nie ma. Wiele firm założyło już swoje strony, ale nie dbają o ich
zawartość. Rzadko robią wpisy, a jeśli już, jest to „tuba propagandowa” działu
marketingu i PR. Nie biorą udziału w dyskusjach, nie odpowiadają na komentarze,
usuwają niepochlebne wpisy.
Zdaniem Mikołaja Jana Piskorskiego, profesora strategii w
Harvard Business School, eksperta w dziedzinie platform społecznościowych i ich
wykorzystania przez przedsiębiorstwa, na razie niewielu managerów potrafi promować
firmę w social mediach. Między innymi dlatego, że to zjawisko nowe, spółki
dopiero eksperymentują, starając się zrozumieć, co działa, a co nie. – Tymczasem, aby z sukcesem promować
przedsiębiorstwo na portalach społecznościowych, nie należy ich traktować jako
kolejnego kanału promocji i komunikacji – tłumaczy Mikołaj Jan Piskorski. – Trzeba zmienić swoją strategię tak, aby
pomagała ludziom nawiązać lub wzmocnić relacje z innymi. Z moich badań wynika,
że znajomość platform społecznościowych, zrozumienie tego, kto i po co spędza
tam czas, czego korzystający z nich ludzie szukają, może stać się dla firm
ważnym źródłem przewagi konkurencyjnej.
Specjalista z Harvard Business School uważa, że
przedsiębiorcy często popełniają błąd, który polega na tym, że starają się
„dokleić” platformy społecznościowe do już istniejących rozwiązań, nie
zmieniając nic w swojej dotychczasowej strategii. Tymczasem założenie konta
firmowego na Facebooku i zdobycie wielu fanów nie spowoduje, że sprzedaż
automatycznie pójdzie w górę. – Wiele
spółek zakłada również, że jeśli tylko zacznie rozmawiać za pośrednictwem
platformy ze swoimi klientami, będą więcej kupować – mówi Piskorski. – Dużo energii i czasu wkładają w tworzenie
wpisów i monitorowanie dyskusji, która i tak często schodzi na manowce. Nie
znaczy to, że należy unikać platform społecznościowych. Wręcz przeciwnie! Ale,
aby osiągnąć sukces, trzeba podejść do klienta w sposób znacząco różniący się
od dotychczasowego.
Magdalena Grzeszkowiak
główny specjalista ds. marketingu internetowego w Vobisie
Myślę, że f-commerce to przyszłość. Nie znaczy to, że cały
handel internetowy przeniesie się na portale społecznościowe, ale będą w
niedalekiej przyszłości liczącym się źródłem dochodów e-sklepów. Moim zdaniem
era f-commerce rozpocznie się w Polsce na dobre w ciągu dwóch lat.
Vobis skupia swoje działania na Facebooku. Nie tylko
prowadzimy fanpage (od roku), ale też umożliwiamy użytkownikom Facebooka
dokonywanie zakupów w sklepie, do którego można wejść z poziomu naszego
profilu. Mamy również kanał na YouTube, w którym oprócz naszych archiwalnych
reklam TV można zobaczyć testy urządzeń produkcji Vobisu.
Dla użytkowników Facebooka mamy specjalnie promocje –
rabaty, gratisy. Fanpage informuje też o konkursach, promocjach i nowościach na
Vobis.pl.
Norbert Koziar
Senior
Sales Manager Eastern Europe Western Digital
Era f-commerce w Polsce już się zaczęła. Ponad 500 polskich
sklepów internetowych otworzyło filie na Facebooku. Są wśród nich także duże
marki, np. Vobis.pl i Komputronik.pl. Czy taki trend się rozwinie? Czas i zyski
sklepów na FB z tej formy sprzedaży przyniosą odpowiedź na to pytanie.
Western Digital ma swoją stronę na Facebooku, kanał na
YouTube oraz konto na Twitterze. Obecność WD we wszystkich tych sieciach
społecznościowych to międzynarodowe przedsięwzięcie naszej firmy. Na Facebooku
mamy konta w niemal każdej wersji językowej. Prócz angielskiej, są: niemiecka,
francuska, włoska, turecka, no i polska, rzecz jasna.
Jednak jeszcze za wcześnie, aby spodziewać się wpływu naszej
obecności na FB na sprzedaż. Fanpage Western Digital Polska mamy zaledwie od
października zeszłego roku, ale już zdobyliśmy największą wśród profili WD
liczbę fanów w Europie.
Na naszej stronie użytkownicy dysków, ale także pozostałych
produktów WD, mogą wymieniać się opiniami, szukać porad innych odwiedzających,
zadawać pytania bezpośrednio producentowi. To zupełnie nowa jakość kontaktu
producent – użytkownik końcowy. Zapewniamy także sklepom możliwość
poinformowania o promocjach i nowościach dyskowych.
Rafał Pawlak
E-commerce Manager Komputronika
W serwisie Facebook mamy już ponad 20 tys. fanów i ich
liczba cały czas rośnie. Szczególnie dużą popularnością cieszą się konkursy i
promocje. W sumie zrealizowaliśmy do tej pory kilkanaście kampanii promocyjnych
na Facebooku. Fani Komputronika zyskali źródło aktualnych informacji na temat
wyprzedaży, ofert specjalnych, nowych produktów czy bezpłatnych wysyłek towarów
kupionych w internetowym sklepie Komputronik.pl. Kilkanaście miesięcy temu
zdecydowaliśmy się również na uruchomienie swojego kanału w serwisie YouTube.
Większość filmów, które zamieszczamy na stronie www.youtube.com/Komputroniksa,
stanowią prezentacje produktów z naszej oferty. Dzięki temu użytkownicy mają
szansę zapoznać się z możliwościami m.in. notebooków, desktopów, drukarek,
aparatów cyfrowych i wybranego oprogramowania.
Trend f-commerce jest bardzo ciekawy i rozwojowy. Z
pewnością duża liczba korzystających z serwisów społecznościowych przyczyni się
do wzrostu sprzedaży w tego typu miejscach. Jednak nowa rewolucja w e-handlu
zależy od zmiany nastawienia użytkowników do przekazów reklamowych w sieciach
społecznościowych. Wejście na Facebook można porównać z wizytą w pubie. Szukamy
tam rozrywki, kontaktów ze znajomymi, chcemy oderwać się od otaczającej nas
rzeczywistości. Pytanie tylko, czy kiedy przysiądzie się do naszego stolika
ktoś z superofertą, będziemy mieli w ogóle ochotę z nim rozmawiać?
Mikołaj Jan Piskorski
profesor strategii w
Harvard Business School, ekspert w dziedzinie platform społecznościowych i ich wykorzystania
przez przedsiębiorstwa
Jeśli managerowie chcą posługiwać się platformami
społecznościowymi z pożytkiem dla swoich firm, muszą zrozumieć, że odwiedzający
korzystają z nich z dwóch powodów. Po pierwsze po to, aby wzmacniać
dotychczasowe relacje z ludźmi. Po drugie dlatego, że chcą poznać nowe osoby.
Managerom, z którymi rozmawiam, radzę, aby – zanim założą konta firmowe na tego
typu portalach – spędzili najpierw na nich trochę czasu, obserwując potrzeby
społeczne ludzi. Następnym krokiem powinna być próba ustalenia, jak firma może
pomóc tym ludziom osiągnąć ich cele. To trudne zadanie, ponieważ większość
przedsiębiorstw zwykła antycypować potrzeby ekonomiczne swoich klientów. Teraz
niespodziewanie muszą się zastanawiać, jak mogą zaspokoić potrzeby społeczne.
Na przykład odpowiedzieć na pytanie: jak nasz produkt może pomóc danej grupie
ludzi stać się lepszymi przyjaciółmi. Ostatnim krokiem jest wykorzystanie tej
nowej wartości, wytworzonej w celu zaspokojenia potrzeb społecznych, do
obniżenia kosztów działania przedsiębiorstwa. W ten sposób zyskują wszyscy: i
klienci, i firmy.
Najprostszym przykładem takich działań są tzw. produkty
uspołecznione, które pomagają użytkownikom platform społecznościowych
realizować ich potrzeby związane z relacjami międzyludzkimi, a w tym samym
czasie zwiększają cenę, jaką klienci są gotowi płacić przedsiębiorstwom za ich
produkty lub usługi. Pewna firma finansowa obiecała najbardziej aktywnym
użytkownikom kart kredytowych możliwość spotkania z fanami ich ulubionego
zespołu piłkarskiego przed kolejnym ważnym meczem. Okazało się, że klienci
częściej korzystali z kart po to, aby spotkać ludzi, którzy mieli taką samą jak
oni pasję. Zamiast wydawać pieniądze na reklamę, firma zapewniła klientom
nawiązanie kontaktu z osobami, które inaczej bardzo trudno byłoby im spotkać, a
jednocześnie zrealizowała swoje cele biznesowe.
Stefan Wesche
Technical
Review Manager Norton Products, Symantec
Od kilku miesięcy prowadzimy polskie wersje stron pod marką
Norton na dwóch portalach społecznościowych. W tym czasie naszą stronę na
Facebooku polubiło prawie 400 osób. Daleko nam jeszcze do globalnego profilu
Nortona, który gromadzi w tej chwili ponad 33 tys. fanów.
Media społecznościowe stały się naturalnym kanałem
komunikacji międzyludzkiej, a co za tym idzie – komunikacji producentów z
klientami. Najważniejsze, że – szczególnie na Facebooku – jest to komunikacja
dwustronna. Otrzymujemy od fanów informacje zwrotne, dotyczące jakości naszych
produktów, prowadzonych działań marketingowych, a także zgłoszenia problemów
technicznych, jeśli się pojawią. Wierzę, że to kierunek, w jakim powinien iść
dialog z klientami za pomocą social mediów.
Jan Zdebel
prezes zarządu sieci franczyzowej Alsen
W kwietniu w ramach działań marketingowych planujemy
uruchomienie fanpage’u Alsena i rozpropagowanie go wśród klientów końcowych.
Chcemy nawiązać bliższy kontakt z konsumentami, dokładniej poznać ich potrzeby,
a także opinie na temat oferty i poziomu obsługi. Obecność na Facebooku zapewni
nam również dodatkowe, interesujące metody reklamy i promocji. Na przykład
będziemy mogli zapytać użytkowników, jaki rodzaj promocji interesowałby ich
najbardziej. Jeśli oddźwięk będzie znaczący, z pewnością poważnie rozważymy
wprowadzenie akcji specjalnej w sklepie internetowym i bezpośrednio we
wszystkich ponad 300 placówkach należących do sieci. Profil na Facebooku
planujemy zintegrować z dotychczas stosowaną platformą społecznościową –
blogiem Alsen, na którym informujemy odbiorców o pojawiających się na rynku
nowościach.
Poza tym publikujemy recenzje sprzętu dostarczane przez
użytkowników oraz najlepszych specjalistów z naszej branży. Te dwa profile będą
się wzajemnie przenikać. Liczymy, że wzmożona aktywność marketingowa w sieciach
społecznościowych wpłynie na wzrost zainteresowania siecią Alsen, a w efekcie –
sprzedaży.
Artykuł Czy warto promować firmę na portalach społecznościowych? pochodzi z serwisu CRN.
]]>