Artykuł Na kłopoty partnerzy pochodzi z serwisu CRN.
]]>Właśnie „rekordową inflacją” eksperci Channelnomics uzasadnili potrzebę wydania publikacji pod alarmistycznym tytułem „Channel Recession Survival Guide”. Autorzy dokumentu nie mają wątpliwości, że wskaźniki ekonomiczne, które już teraz są słabe, w niedalekiej przyszłości zapewne jeszcze się pogorszą. I właśnie z tego powodu każdy producent rozwiązań IT powinien, ich zdaniem, skorzystać z remedium na spowolnienie gospodarcze, jakim jest kanał partnerski – dystrybutorzy, integratorzy i retailerzy. Tego samego zdania jest organizacja Global Distribution Technology Council, która opublikowała na swojej stronie dokument pt. „Distribution as a Recession Countermeasure”. Słowem: na kłopoty dystrybucja!
Nie chcę streszczać obu publikacji, które są za darmo do ściągnięcia na stronach: channelnomics.com oraz gtdc.org. Polecam je szczególnie tym dyrektorom finansowym u producentów, którzy mają czasem tendencję do traktowania kanału partnerskiego jako kosztu i zbędnego ogniwa w łańcuchu dostaw. Zwrócę ich uwagę zwłaszcza na wyliczenia Channelnomics, z których wynika, że średnio koszt sprzedaży produktów za pośrednictwem partnerów (w modelu 2-Tier, a więc poprzez dystrybutorów i integratorów) jest od 10 do 15 proc. niższy niż w przypadku sprzedaży bezpośredniej – od producenta od razu do klienta końcowego. Po argumenty, dlaczego tak się dzieje, odsyłam do wspomnianego wyżej przewodnika.
Tym, na co jeszcze warto zwrócić uwagę jest wprost bezcenna rola dystrybutorów w całym procesie biznesowym. Nie tylko obniżają oni koszty działania producentów i zaopatrują rzesze integratorów czy resellerów, ale z każdym rokiem rosnącej złożoności rynku IT ich rola „banków” i „spedytorów” ewoluuje w kierunku „konsultantów” (co ważne, doceniają to i korzystają z tego również rosnący w siłę hiperskalerzy). I znowu: więcej na ten temat w obu omawianych publikacjach, z których przesłaniem – po niemal ćwierć wieku obserwacji naszej branży – w pełni się zgadzam.
Artykuł Na kłopoty partnerzy pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Nadmiarowy zysk pochodzi z serwisu CRN.
]]>Że co? Że przecież płacisz podatki? Jeśli zostawiasz sobie więcej niż płacisz, to nie jest podatek, tylko jakaś wymuszona jałmużna. W ten sposób żałujesz grosza Ojczyźnie, która dzień i noc czuwa nad Twoim bezpieczeństwem i spokojem!
Że co? Że Ty na swój majątek ciężko pracujesz od wielu lat? A myślisz, że Ojczyzna w tym czasie na urlopie czy L4? Zdajesz sobie sprawę, że o ile w 1989 roku nasz parlament przegłosował 1186 stron aktów prawnych (dla Twojego dobra), to w 2004 roku było to już 20 059 stron (dla Twojego dobra), a w roku 2016 rekordowe 35 280 stron (dla Twojego dobra). W sumie w latach 1998 – 2021 nasza Ojczyzna wypracowała w pocie, znoju i zaduchu sejmowej restauracji 441 799 (!) stron aktów prawnych (dla Twojego dobra).
Że co? Że Ty też wystawiasz mnóstwo umów, faktur i deklaracji? To przecież Twoja księgowa i personalna robią to za Ciebie, żebyś Ty mógł się w tym czasie lansować z Wojtkiem na Zanzibarze!
Że co? Że latanie na Zanzibar nie jest zabronione? No tak, ale przecież nie chodzi o to, gdzie się leci, ale po co? Któż może to lepiej wiedzieć niż nasi posłowie, którzy między listopadem 2019 roku a czerwcem obecnego roku wsiadali do samolotów w sumie 16 tysięcy razy, czyli średnio każdy poseł dwa razy w miesiącu leciał na (jak najbardziej uzasadniony) koszt Państwa, załatwiając sprawy swoich wyborców (no przecież nie swoje własne). Wydane na te loty 10 mln zł to najlepsza możliwa inwestycja, która zwraca Ci się… przepraszam, to może nie jest najwłaściwsze określenie… krótko mówiąc, opłaca Ci się to bardzo i nie ma co drążyć tematu.
A może myślisz, że jakaś wdzięczność Ojczyznę naszą spotyka za Jej ciężką pracę? To jak ocenisz złorzeczenia na należące się jak psu… przepraszam, chciałem powiedzieć na w pełni zasłużone premie za Polski Ład? To jest 686 stron ciężko wypracowanych rozwiązań (dla Twojego dobra), czyli o całe 227 stron więcej niż „Quo Vadis”, za które Sienkiewicz dostał od komitetu noblowskiego 138 tysięcy koron szwedzkich, a od Ojczyzny dworek w Oblęgorku. A to wszystko za jedyne 459 stron! Cóż to jest przy marnych kilkunastu tysiącach złotych dla ponad setki urobionych po łokcie (dla Ciebie) urzędników resortu finansów?
Nie chcesz ich nagradzać? Nie chcesz dzielić się zyskiem z Ojczyzną? Powiem Ci, kim jesteś: ruską onucą, niewdzięcznikem, foliarzem, Januszem biznesu, krwiopijcą, burżujem, dorobkiewiczem. Niepotrzebne skreślić.
Artykuł Nadmiarowy zysk pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Naczynia połączone pochodzi z serwisu CRN.
]]>W przypadku mocarstw, które toczą ryzykowną globalną rozgrywkę, jeszcze nie doszliśmy do tego momentu. Na razie „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”. Co wiadomo na pewno, to że nie da się za pomocą rozwiązań siłowych pokonać mocarstwa atomowego, choćby najbardziej skorumpowanego i znienawidzonego. A to oznacza, że Ukraina najpewniej nie odzyska w boju utraconych wschodnich „republik” i Krymu. Stąd idea sankcji, które mają powalić rosyjską gospodarkę, jak to miało miejsce w latach 80-ych, kiedy Sowiety nie wytrzymały wyścigu zbrojeń i zaczęła się ekonomiczna implozja czerwonego imperium.
Tymczasem w erze globalizacji sankcje są ryzykowne dla wszystkich. Jak długo wytrzyma Rosja bez sprzedaży gazu do Europy? Równie dobrze można zapytać: jak długo wytrzyma Europa bez rosyjskiego gazu? Czy to znaczy, że jestem przeciwko sankcjom? Tego nie napisałem, po prostu głośno myślę.
A teraz wyobraźmy sobie coś, co do niedawna było niewyobrażalne dla przeciętnego Kowalskiego. A mianowicie, że Chiny atakują Tajwan i po kilku dniach ten azjatycki lądowy lotniskowiec amerykański znajduje się pod okupacją pekińskich władz. I wtedy cała produkcja procesorów na Tajwanie zmienia właściciela, prawda? Ano nie do końca, bo przecież TSMC do produkcji półprzewodników używa unikalnych holenderskich maszyn ASML. Czy myślicie, że USA pozwoliłyby na to, żeby Holendrzy handlowali z Chińczykami, jak gdyby nigdy nic? A jeśli taki przykład wydaje się Wam zbyt abstrakcyjny, to dość powiedzieć, że niedawne zaostrzenie sankcji na eksport półprzewodników do Chin i Rosji w pierwszej fazie uderzy przede wszystkim w interesy amerykańskich firm. Czy tamtejszy elektorat się z tym pogodzi?
Żyjemy w świecie naczyń połączonych, gdzie szkodząc wrogowi szkodzimy sobie. Być może więc to właśnie wysoki poziom globalizacji ratuje nas przed konfliktem o dużo większej skali niż ten obecny. Doceńmy ją za to.
Artykuł Naczynia połączone pochodzi z serwisu CRN.
]]>Ano właśnie nic. Świat martwi się o to, że giną pszczoły. Albo dziurą ozonową. Albo globalnym oziębieniem. Albo ociepleniem. Albo plastikiem w oceanach. Albo… Albo… Albo… No to zakładamy pasieki w miastach. No to rezygnujemy z dezodorantów. No to sadzimy drzewa i zamykamy kopalnie. No to segregujemy śmieci. No to kupujemy samochody elektryczne i zakładamy panele słoneczne… Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. I co?
Ano właśnie nic. Kiedy jako dziecko recytowałem wierszyk o „murzynku Bambo, co w Afryce mieszka”, jego życie wydawało mi się równie fajne, jak moje. Zabawa, przekomarzanie się z mamą, nauka… No skąd mogłem wiedzieć, że jak będę dorosły to zapłaczę nad małymi mieszkańcami Czarnego Lądu. Czarnego jak przyszłość dzieciaczków, które miały nieszczęście urodzić się w Kongu.
I tak siedzę przy laptopie, obok leży komórka, a pod oknami redakcji śmigają błyszczące w sierpniowym słońcu elektryczne SUV-y. A żeby tak było, to dzieci muszą kopać. Dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok. I co?
Ano właśnie nic. Bo jestem jak mieszkaniec Elizjum. Daleko od Konga, a w gruncie rzeczy chyba dalej niż filmowe Elizjum od filmowej Ziemi. I naprawdę nie wiem, co robić. Fundację założyć? Do Amnesty się zapisać? Stać na warszawskiej „patelni” z plakatem „Kobalt to zło”? Jechać do Brukseli i namawiać europarlamentarzystów, żeby wydali dyrektywę zakazującą sprowadzania na teren UE elektroniki z kobaltem z Konga? I co to da?
Ano zgadliście, nic nie da. Wiadomo, że nie zrezygnuję ze smartfona i laptopa. I was też do tego nie namawiam. Ale przynajmniej nie udawajmy, że nie ma tematu. I nie zmieniajmy telefonu na nowy tylko dlatego, że właśnie wyszedł kolejny model. I może jednak nikomu korona z głowy nie spadnie, jeśli pojeździ samochodem nie dwa, ale dziesięć lat (ja jeżdżę moim ponad dwanaście i jeszcze kilka pojeżdżę, bo dbam, żeby był w pełni sprawny).
A jeśli masz jakieś audytorium, w social mediach czy gdziekolwiek, mów o dzieciach z Konga. Jako cywilizowani Europejczycy jesteśmy im winni chociaż tyle. A jesteśmy cywilizowani, prawda?
]]>Artykuł Dystrybucja wraca na salony pochodzi z serwisu CRN.
]]>W wydarzeniu, zorganizowanym przez Global Technology Distribution Council (GTDC), wzięła udział ponad setka przedstawicieli producentów, dystrybutorów i dostawców usług chmurowych (w tym jednego z czołowych tak zwanych hiperskalerów, czyli Google Cloud). Tegoroczne spotkanie było wyjątkowe, gdyż skala wyzwań, jakim muszą sprostać dystrybutorzy, nigdy nie była tak poważna ani tak złożona.
Z jednej strony, podobnie jak wszystkie przedsiębiorstwa, dystrybutorzy muszą mierzyć się z zakłóceniami w łańcuchu dostaw, niepewnością związaną z atakiem Rosji na Ukrainę i skutkami rosnącej inflacji. Z drugiej strony w branży IT coraz większą rolę odgrywają wspomniani hiperskalerzy – z Microsoftem, AWS-em i Google’m na czele – forsujący nowe modele biznesowe, w których rola dystrybutorów nie jest już tak oczywista, jak w przypadku klasycznej sprzedaży rozwiązań IT. Do tego dokłada się rosnąca złożoność kanału sprzedaży, który z klasycznej, linearnej formuły (producent-dystrybutor-reseller-użytkownik), zmienił się w skomplikowany ekosystem, w którym VAR-om, retailerom i system integratorom towarzyszą podmioty w rodzaju ISV, MSSP czy też firmy działające w obszarze AV, bądź IoT.
Na to wszystko nakłada się rosnąca presja na odpowiedzialność za środowisko naturalne, co stanowi nie lada wyzwanie dla branży Tech, której przyszłość w dużym stopniu zależy od tzw. metali rzadkich, które są wydobywane i przetwarzane nierzadko w warunkach urągających wszelkim standardom.
Niemniej, jak wynika z zaprezentowanych danych Contextu, dystrybutorzy – niezależnie od sytuacji gospodarczej i geopolitycznej – radzą sobie znakomicie, o czym świadczy między innymi wyraźny wzrost sprzedaży w minionych trzech latach. Europejski sektor dystrybucji nie tylko zanotował w 2020 roku wzrost wartości przychodów o ponad 7 proc. rok do roku, ale w 2021 udało się ten wynik poprawić – mimo wysokiej bazy – o kolejne 4 proc. Przy czym na polskim rynku skok sprzedaży jest wręcz dwucyfrowy.
Ponadto wyniki panelu ChannelWatch Survey dowodzą, że dystrybutorzy są przez swoich partnerów oceniani lepiej, niż przed pandemią. A to oznacza, że w trudnych czasach resellerzy i integratorzy otrzymują od swoich dostawców realne wsparcie w okresie, kiedy najbardziej jest im ono potrzebne. Oby tak dalej.
Szczegółową relację z GTDC Summit opublikujemy w sierpniowym wydaniu CRN Polska.
Artykuł Dystrybucja wraca na salony pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Wielki (Cyfrowy) Mur Chiński pochodzi z serwisu CRN.
]]>Wcześniej ze Starego Kontynentu zaczęli do Państwa Środka masowo przybywać kupcy, misjonarze, dyplomaci, a wraz z nimi zachodnie towary i kapitał, czemu towarzyszyły rosnące wpływy kulturowe, polityczne i militarne. Chińczycy zdecydowali się w końcu na zamknięcie granic przed obcymi wpływami, co marnie się dla nich skończyło. Zamiast wzmocnić niezależność Chin, mimowolnie doprowadzili do większego niż kiedykolwiek uzależnienia Chińczyków od… opium.
Dilerem byli Brytyjczycy, którzy zaczęli sobie w ten sposób odbijać straty poniesione na zakazanym imporcie herbaty, porcelany czy jedwabiu. Popyt był bardzo duży i systematycznie rósł, a opium bez większych problemów trafiało do celu w masowych ilościach przez rzadkie sito skorumpowanych lokalnych urzędników. W drugą stronę jechały chińskie towary (w ramach barteru), a z czasem coraz częściej srebro, którego odpływ z kraju zaczął w końcu odczuwać nawet chiński budżet (kruszec ten służył do płacenia podatków). Dość powiedzieć, że skończyło się wygranymi przez Anglików wojnami opiumowymi, które były początkiem upokarzania Chin przez międzynarodowe mocarstwa w kolejnych stuleciach.
Teraz, po upływie kilkuset lat, Chiny znowu zaczynają się izolować, ale tym razem pod względem technologicznym. Wewnętrzny przemysł „xinchuang”, wytwarzający chińskie rozwiązania teleinformatyczne, rośnie jak na drożdżach i ma docelowo uniezależnić Państwo Środka od oprogramowania i sprzętu z Zachodu. Podobne kroki podjęła Rosja na kilka lat przed agresją na Krym. Przy czym Rosjanie, pomimo prób, nie stworzyli własnej Doliny Krzemowej, własnego Microsoftu i własnego Della. Natomiast Chińczycy to już inna liga i w ich przypadku może się to udać jeszcze w tej, a najpóźniej w kolejnej dekadzie. A to nie byłaby dobra wiadomość dla światowego ładu, gdyż status tech-mocarstwa uodporniłby Chiny na ewentualne amerykańskie i europejskie sankcje technologiczne po wywołaniu przez Pekin konfliktu na Tajwanie (czego niestety nie można wykluczyć).
Zainteresowanych rozwojem przemysłu „xinchuang” odsyłam do artykułu Alberta Borowieckiego i deklaruję, że będziemy uważnie obserwować ten jeden z najważniejszych globalnych trendów na rynku IT.
Artykuł Wielki (Cyfrowy) Mur Chiński pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Bardziej szoł niż biznes pochodzi z serwisu CRN.
]]>Co o tym myśli teraz pan Estavi to już jego sprawa, ale mnie zastanawia, co sobie myślał, gdy przelewał kwotę rzędu kilkunastu milionów złotych za coś tak durnego, jak twitterowy wpis. Na jakiej podstawie sądził, że znajdzie jelenia, który da więcej? Ja wiem, że ktoś, kto obraca się w świecie kryptowalut, a właśnie z tego znany jest Estavi, wie, że można się niemiłosiernie wzbogacić na czymś, czego ani nie można dotknąć, ani nawet zobaczyć. Ale przynajmniej miliony ludzi traktują to coś jako środek rozliczeniowy. I nawet, jak na tym stracą, to mogą liczyć, że w przyszłości się odkują.
Zapytacie, czym w gruncie rzeczy Sina Estavi różni się od osób wydających grube pliki dolarów na dzieła sztuki współczesnej, które zbyt często – podchodząc do tematu zdroworozsądkowo – nie powinny być warte funta kłaków. No tak, ale jeśli mają dobrą prasę, albo są modne, to kto bogatemu zabroni? Zwłaszcza, że jak ktoś ma nosa do sztuki i biznesu, może to traktować jako w miarę bezpieczną lokatę kapitału. Pech naszego bohatera polega na tym, że Jack Dorsey nie ma dobrej prasy (zresztą nigdy nie miał), ani nie jest kimś na miarę Elona Muska. O tym drugim słyszała nawet moja Babcia, bo raz na jakiś czas twórca Tesli mignie w serwisach informacyjnych. Podobnie jak Mark Zuckerberg czy Bill Gates. Ale Dorsey?
Podsumowując, jeśli masz do wydania trochę grosza, to zainwestuj go w realny biznes, czy też wydaj na nieruchomość, w każdym razie zrób coś, na czym się znasz. Jeśli jednak już koniecznie chcesz błysnąć w towarzystwie, kup pierwsze ćwierknięcie Elona Muska, albo chociaż Krzysztofa Stanowskiego. To nadal będzie bardziej szoł niż biznes, ale przynajmniej budzący jakieś emocje wśród licznych, a nie zwykłe zdziwienie wśród niewielu.
Artykuł Bardziej szoł niż biznes pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Nowy chmurowy ład pochodzi z serwisu CRN.
]]>Do grona tych, którzy się odważyli, zalicza się Piotr Kawecki, prezes ITBoom. Według niego wprawdzie „nowy model rozliczeń pakietów Microsoft 365, który premiuje dłuższy okres subskrypcji, jest standardem na rynku”, niemniej „jednak ‘oryginalność’ podejścia Microsoftu polega na tym, że zamiast obniżki stawki dla subskrypcji rocznej – zastosowano podwyżkę dla opłaty miesięcznej. Widać dysproporcję i brak dywersyfikacji cennika, który mógłby być uzależniony od rynku. Wciąż 1 euro dla polskiej firmy to znacząco wyższa kwota niż dla niemieckiej, francuskiej czy brytyjskiej. Chmura jest za droga! Trzeba jasno powiedzieć, że gdyby chmura w Polsce była tańsza, to transformacja cyfrowa nabrałaby właściwego tempa”.
Nowe pomysły Microsoftu ocenił także Jakub Skałbania z Netwise’a: „Microsoft zachowuje się w kontekście chmury jak polski rząd, czyli mówi dokładnie odwrotnie niż robi. Jak ogłaszali NCE (taki ‘Nowy Ład’), to wiadomo było, że pod płaszczykiem ‘zwiększenia elastyczności klientom i rentowności partnerom’ kryje się nic innego jak zabranie marż partnerom i podwyżka cen. W niektórych produktach całkowite zabranie marż. Przykład z dzisiaj – cena Power BI Premium, którą ma partner w NCE, jest identyczna z tą, jaką klient widzi na stronach Microsoft. Po co więc partner miałby teraz sprzedawać licencje, utrzymywać siły, generować faktury itd.? Nie wiem”.
Ja także nie wiem, natomiast jestem przekonany, że duzi i mali dostawcy usług chmurowych uważnie przyglądają się działaniom Microsoftu, który przy okazji podwyżek zastępuje dotychczas istniejące standardowe poziomy partnerskie typu Silver i Gold nowymi algorytmami, które na bieżąco oceniają poszczególnych partnerów pod różnymi kątami. Jestem przekonany, że taki sposób współpracy z kanałem partnerskim będzie się w nadchodzących latach upowszechniał, co będzie służyło optymalizacji biznesu u producentów, a jednocześnie podwyższy poprzeczkę integratorom. I wcale nie jestem pewien, czy z korzyścią dla klientów końcowych…
Artykuł Nowy chmurowy ład pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Wojna i niepokój pochodzi z serwisu CRN.
]]>Pewnego dnia najstarszy syn pradziadka pojechał z kolegą za miasto na szaber, żeby wykopać trochę ziemniaków z pola. Poczekali aż się ściemni i zaczęli kopać. Okazało się, że przegapili ostatni pociąg do Warszawy, więc musieli poczekać do świtu na kolejny. Rozpalili ognisko, żeby się ogrzać i upiec kilka ziemniaków. Wtedy podkradł się do nich właściciel pola i łopatą zabił mojego wujka. Koledze udało się uciec.
Kiedy sprawa wyszła na jaw, pradziadek wpadł w rozpacz. W takim stanie zastał go wspomniany już Niemiec i postanowił „pomóc”. Pojechał z pradziadkiem do sprawcy zabójstwa, wyjął zza pazuchy pistolet i wręczył go pradziadkowi: „Strzelaj! Policji powiem, że się na mnie rzucił i że zabiłem go w obronie własnej. Mnie nic nie zrobią”. Pradziadek wycelował, chłop stał bez ruchu sparaliżowany strachem, a jego żona z krzykiem padła na kolana błagając o zmiłowanie. Do dzisiaj dziękuję Bogu, że pradziadek opanował emocje, opuścił rękę i zwrócił zimny pistolet zdumionemu Niemcowi. Podjął słuszną decyzję.
Mój pradziadek był Rosjaninem, pochodzącym z bogatej rodziny oficerem carskiej armii. Brał udział w I wojnie światowej, a po jej zakończeniu do Rosji (już wtedy bolszewickiej) nie wrócił. Wprawdzie taki miał zamiar, ale otrzymał od swojej matki list, w którym błagała go, żeby został zagranicą, „bo tu mordują naszych”. No i został, ożenił się z Polką, a po latach zginął, rozstrzelany przez Niemców, wraz z innymi mężczyznami z Siekierek, zaraz po Powstaniu Warszawskim. Mimo wojennego zdziczenia obyczajów nie przyniósł hańby swojemu narodowi ani naszej rodzinie. To banał, ale naprawdę wojna w jednych ludziach wyzwala to, co najgorsze, a w innych to, co najlepsze.
W minionych tygodniach zobaczyłem, że – mimo rozlewającego się po Ukrainie barbarzyństwa rosyjskich władz i żołnierzy – „ludzi dobrej woli jest więcej”. I w tym cała nasza nadzieja.
Artykuł Wojna i niepokój pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Wspomnień „czar” pochodzi z serwisu CRN.
]]>Pierwszy raz osobiście zetknąłem się z takim właśnie podejściem do stanowienia prawa dobre dwadzieścia lat temu, na okoliczność problemów z VAT-em na licencje na oprogramowanie. Sprawa stała się głośna wskutek serii kontroli skarbowych, skutkujących karami nałożonymi na sprzedawców, którzy – zdaniem fiskusa – powinni naliczać VAT przy sprzedaży licencji, a tego nie robili. I trudno im się było dziwić, skoro w 1998 roku sam minister finansów wydał interpretację, zgodnie z którą udzielenie licencji nie powinno być traktowane jako sprzedaż towaru czy świadczenie usługi. Tymczasem urzędnicy, korzystając z niejasności w przepisach, niejako obeszli wytyczne szefa resortu finansów, uznając, że część umów sprzedaży to nie są licencje. Można? No pewnie, że można!
Branża IT uznała wtedy, że zamiast boksować się z fiskusem, trzeba zastosować ucieczkę do przodu. A konkretnie przekonać polityków, żeby raz na zawsze przecięli wszelkie spekulacje i obłożyli sprzedaż wszystkich licencji 22-procentowym podatkiem VAT. Ktoś może dzisiaj zapytać (i słusznie) dlaczego firmy IT same z siebie postulowały akurat najwyższą stawkę? Otóż to właśnie był kluczowy element wspomnianej „ucieczki”. Budżet Państwa był wtedy dziurawy (a kiedy nie był?!), więc obłożenie wysokim VAT-em wszystkich licencji oznaczało rocznie dodatkowe kilkaset milionów złotych wpływów do państwowej kasy – kusząca opcja dla polityków, których nie trzeba było do tego długo namawiać. Dzięki działaniom Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (przy udziale redakcji CRN Polska, która zebrała wówczas sporo podpisów pod branżową petycją) udało się doprowadzić do uchwalenia nowelizacji ustawy o VAT.
Wydawało się, że skoro w ten sposób nastał nowy ład prawny, to firmy IT mogą odetchnąć z ulgą, ale gdzie tam… W zasadzie od razu Marcin Maruta wszczął alarm, dowodząc między innymi, że w przepisach nie zostało sprecyzowane, w jakiej formie ma zostać dokonana obowiązkowa rejestracja zakupionych licencji. A tego rodzaju wątpliwości było jeszcze kilka. Krótko mówiąc, rozwiązanie problemu okazało się jedynie częściowe, dalej godząc w interesy sprzedawców oprogramowania.
Jak już wspomniałem, opisana sytuacja miała miejsce 20 lat temu, a ja mam wrażenie, jakby to było dzisiaj. Trawestując znany cytat książkowy: wiele może się zmienić, a i tak wszystko zostanie po staremu.
Artykuł Wspomnień „czar” pochodzi z serwisu CRN.
]]>