Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]> Dla Artura Cybrucha, eksperta ds. zarządzania sprzedażą, jednymi z najbardziej niesmacznych i irytujących sytuacji były momenty, kiedy szef w korporacji zachęcał do zgłaszania się do jakiegoś projektu zespołowego, a pewna stała grupa osób natychmiast podnosiła ręce. „Wyglądało to tak, jakby jakimś instynktem wyczuwali, że lepiej podnieść rękę niż nie. Kto popracował trochę w korporacji wie, że jednym z poważniejszych zarzutów jaki można usłyszeć pod swoim adresem, jest: <<Nie jesteś graczem zespołowym>>. Nader często, bezrefleksyjnie stosujemy w organizacjach taki <<terror>> i poddajemy się mu. Zapewne część osób podnosi rękę z tego powodu. (…) Podczas gdy wiele osób po prostu lubi pracę zespołową, gdyż motywuje ich ona (…) to fakt, że ktoś niekoniecznie podnosi rękę natychmiast nie musi od razu oznaczać, że jest leniwy albo nie jest graczem zespołowym. Absolutnie nie! Często takie osoby po prostu są etyczne i rozsądne. Zanim zgłoszą akces chcą się upewnić, że będą mogły naprawdę coś do pracy zespołu wnieść i z pracy w danym zespole nad konkretnym problemem czy zagadnieniem będą miały satysfakcję”. Menedżerowie, pamiętajcie o tym!
„Jakub Skałbania, założyciel Netwise i CTO Nsure.com, zaskakuje nie po raz pierwszy. Tym razem w kontekście Polskiego Ładu komplementuje… rodzime podatki. Wprawdzie zastrzega, że „Polski Ład to największa podwyżka podatków od kilkunastu lat, bez wątpienia. Ukryta pod płaszczykiem <<obniżki>> jest próbą odarcia wszystkich pracujących z uczciwie zarobionych dochodów”. Jednak po tym wstępie następuje porównanie z innymi krajami dla każdego, kto chciałby zmienić rezydencję podatkową: „Nawet jak wyprowadzi się do Bułgarii (10% PIT), to PIT + social tax będą nadal wyższe niż w Polsce… (…) WSZĘDZIE w Europie będzie płacić więcej podatków niż w Polsce. Ja faktycznie po wybraniu PiS <<wyemigrowałem>> w 2015 z Polski (zamiast o tym mówić) i… wróciłem po 3 latach, bo tu jest <<raj podatkowy>>. Ludzie mówiący o podatkach zazwyczaj myślą o PIT, a sprytnie pomijają obciążenia socjalne (social tax, zdrowotne, obowiązkowe emerytalne) i koszty życia. A w sumie obciążenia są na razie wszędzie (poza rajami) wyższe niż nawet w Polskim Ładzie”. Zawszeć to jakaś pociecha…
Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, w kontekście wydarzeń na polskiej granicy z Białorusią, obawia się, że „o wiele jednak poważniejszym i najdroższym w konsekwencjach może być crash i stress test wywołany przewrotem podatkowym”. Jak podkreśla „polskie społeczeństwo zostanie poddane kolejnej terapii szokowej. W przypadku tak drastycznych terapii sam pacjent musi wyrazić wcześniej zgodę i wziąć na siebie pełną, a przede wszystkim świadomą odpowiedzialność za jej skutki. Brak takiej możliwości może w wyniku źle przeprowadzonej operacji oraz powikłań wywołać niezamierzony bunt. Przewrót podatkowy może w skutkach stać się bitwą o przedsiębiorczość przypominającą tzw. bitwę o handel. W przeciwieństwie do tej historycznej i niechlubnej, obecna bitwa nie musi zostać przez władzę wygrana”. Jak powiedział klasyk: nie ma niegodziwości, której nie popełniłby rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy.
Wiesz, że Facebook z Google’em mają swój własny „pakt”? Nazywa się on „Jedi Blue” i bezpośrednio wpływa na Ciebie. Niestety, nie wpływa korzystnie, o czym napisał Marcin Sikorski, IoT Trainer & Consultant, powołując się na ponad 170-stronicowy raport, opracowany przez prawników z kilkunastu stanów USA, dotyczący monopolistycznych zagrywek Google’a. Z dokumentu dowiadujemy się o nielegalnej umowie z Facebookiem, w ramach której oba koncerny będą kryć swoje plecy w razie, gdyby wydało się, że działają „mało legalnie”. Jak pisze Marcin Sikorski: „Jest tam o tym, jak zdobywać dane użytkowników bez jego zgody. Jak omijać konieczność zgód na Chrome. Jak zwalczać prywatność i pozyskiwać coraz więcej informacji o konsumentach (czy chcą tego czy nie). Pojawia się wzmianka o tym jak naciskają Facebooka i Microsoft, by Ci <<olali>> prywatność użytkowników. Dowiadujemy się jak manipuluje się cenami, wyszukiwaniami, wyświetlanymi informacjami oraz mnóstwo innych, równie <<wesołych>> praktyk (…). I ja wiem, że mniej niż 1% ludzi zainteresuje się tematem, a jeszcze mniej przeczyta sam raport, ale warto podrzucić, aby ludzie chociaż mieli świadomość. Bo w ostatnich dniach skumulowały nam się <<wesołe>> newsy związane z polskim prawem, szczytem klimatycznym i paroma innymi rewelacjami i ta historia, dziwnym trafem, szybko przeszła bez większego echa. Jak to było, Google? Don’t be evil? Szkoda, że to hasło już w 2018 roku zniknęło z ich polityki. Teraz przynajmniej wiadomo dlaczego. I niby człowiek wiedzał, ale się łudził”. Szczerze powiedziawszy, my się nie łudziliśmy…
Na Ziemi sytuacja się pogarsza, więc śladem Andy’ego Brandta, założyciela Code Sprinters, oderwijmy się na chwilę od jej powierzchni i spójrzmy w gwiazdy. „W nocy naszego czasu wystartowała misja Inspiration 4. Cztery osoby polecą na orbitę, osiągając wysokość – a właściwie to już odległość – 585 km od powierzchni Ziemi, ponad 100 km dalej niż latająca na około 420 km ISS. Co więcej, pasażerowie Dragona spędzą tam 3 dni, okrążając Ziemię co 90 godzin. To pokazuje, na ile technologia SpaceX wyprzedza suborbitalne <<podskoki>> Bezosa i Bransona. Szczególnie ciekawe jest to, że zarówno pierwszy stopień Falcona 9, jak i statek Dragon użyty w tej misji latały już wcześniej. Przy okazji liczba osób jednocześnie przebywających poza Ziemią osiągnęła wartość 14, co jest nowym rekordem”. Skrzętnie odnotowujemy.
Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]> Tomasz Buk, Interim Manager w DXC pyta: „Wypłata w kryptowalutach za pracę na etacie – czy to jest możliwe? Na podstawie przepisów takie świadczenie ma charakter niepieniężny, czyli zalicza się do płatności w naturze. (…) Wynagrodzenie w naturze możemy otrzymać tylko za część zmienną wynagrodzenia, np. premie, dodatki, ryczałty, diety itd. Możliwość taka musi być zawarta w regulaminie pracy (w małych firmach do 20 osób) lub w układzie zbiorowym w większych firmach. Opodatkowanie tej części przebiega na zasadach ogólnych (17 proc. lub 32 proc.). I tutaj jeden <<myk>> dla tych, którzy chcieliby skorzystać z takiej możliwości. W zależności od tego jaką mamy podpisaną umowę z pracodawcą przy sprzedaży waluty wirtualnej będziemy mogli sobie ją wliczyć w koszt uzyskania dochodu albo nie. Zamiast otrzymywać wypłatę na podstawie tej samej umowy o pracę, lepiej zawrzeć z pracodawcą dodatkową umowę o kupno waluty wirtualnej w kwocie netto należnych dodatków i najlepiej od razu o możliwości potrącenia tej kwoty z wypłaty. Różnica jest taka, że można wykazać ten <<koszt zakupu>> waluty i obniżyć należny podatek”. Można? Można!
Marcin Fidler, Partner w Stilo Energy, w ramach cyklu „Najwięksi polscy wynalazcy”, przypomniał postać Jacka Trzmiela „urodzonego w 1928 r. w Łodzi, który po wojnie wyemigrował do USA i wstąpił do armii, a jego zadaniem było naprawianie sprzętu biurowego. Po kilku latach założył własną firmę Commodore Portable Typewriter, zajmującą się naprawą maszyn do pisania. Potem założył nową spółkę, która wprowadziła na rynek pierwsze kalkulatory Commodore. Następnie Trzmiel zbudował urządzenie, które stworzyło podwaliny dla rynku komputerów osobistych. Commodore 64 wszedł na rynek w 1982 r., okazał się hitem na niespotykaną skalę. Sprzedany w 22 milionach egzemplarzy do dziś uważany jest za najpopularniejszy w dziejach komputer domowy. <<Dla mas, a nie klas>> – tak mawiał o urządzeniu jego twórca. Ówczesna konkurencja nie była w stanie zaoferować lepszego sprzętu w porównywalnej cenie. W 1984 r. Trzmiel odszedł z firmy w wyniku konfliktu z udziałowcami. Kupił konkurencyjną grupę Atari i w kolejnych latach obie strony prowadziły wyniszczającą wojnę rynkową. Niestety, poległy na niej obie. W latach 90. najpierw zbankrutowało Commodore International, a później Atari Corporation”. Niemniej, naszym zdaniem, ich wysiłek, aby wprowadzić komputery pod strzechy jednak się udał.
Kiedyś Microsoft przygotował miły gadżet upominkowy w postaci grilla z napisem: „Grilluj, byle nie nas ”. Zdaje się, że albo Piotr Marciniak, CEO TPnets.com tego prezentu nie dostał, ewentualnie nie zastosował się do prośby. O czym świadczy następujący, pełen goryczy wpis: „Jak Microsoft zabiera mi czas na pisanie doktoratu i ma błędną komunikację telefoniczno-webową. Od jakiegoś czasu piszę w wolnym czasie doktorat wykorzystując do tego mój domowy 10-letni komputer i zainstalowany na nim ówcześnie Office 2010 z adekwatną do tego celu domowo-studencką licencją. Kilka dni temu po jakiejś kolejnej aktualizacji systemu padło mi menu start, choć sam Win10 działał nadal. Żadne sugerowane magiczne rozwiązania od powershell po rejestr nie pomogły. Zostało, zgodnie z poradnikiem Microsoftu, nadrzucenie systemu. Wykonałem. Problem pozostał nierozwiązany. Więc sięgnąłem po Classic Start Menu, bo pracować dalej trzeba. Po tej operacji przy próbie uruchomienia Worda do dalszej pracy nad doktoratem zaskoczył mnie komunikat, że muszę ponownie aktywować Office’a. Opcja internetowa nie działa. Telefoniczna dla Polski również, ale na www Microsoft wskazuje dla Polski numer: (48) (22) 594 19 99. Po wdzwonieniu się i wyklikaniu szeregu czasochłonnych opcji usłyszałem, że wsparcie przeniesiono do sieci pod adres: help.microsoft.com, na którym jednak aktywacji wykonać nie mogę, bo powinienem ją zrealizować telefonicznie pod w/w numerem. Błędne koło. Ani telefon, ani www nie oferują żadnej pomocy żywego człowieka. Gratulacje Microsoft. Straciłem 2 dni próbując odzyskać pełną sprawność Win10. Co się nie udało. W nagrodę Wasz Office przestał również działać. A ja zamiast pisać pracę naukową – tracę czas. Zapewne Legalna Marta wyjaśni mi, że powinienem przejść na #Office365. Tylko, że to byłoby zarówno kompletnie zbędne, jak i biznesowo nieetyczne”.
Mirosław Burnejko, prezes Transparent World, zwrócił uwagę na ciekawe wydarzenie, jakie miało miejsce w Salwadorze: „Salwador przyjął ustawę wprowadzającą Bitcoin jako prawny środek płatniczy (62 głosy z 84 w kongresie). Dziś z rana słuchałem rozmowy z prezydentem Salwadoru na Twitter Spaces (było ponad 20,000 ludzi LIVE). Oto kilka ciekawych rzeczy z rozmowy: Bitcoin stał się prawnym środkiem płatniczym. Sprzedawcy MUSZĄ akceptować BTC. Podatki z transakcji w BTC mają być płacone w BTC. Rząd ułatwia wymiany (wymiana po kursie transakcji). Obywatel może mieć dowolny portfel. Chcą wprowadzić możliwość otrzymania obywatelstwa, gdy ktoś zainwestuje 3 BTC (nie USD) w Salwadorze. Ta rozmowa brzmiała jak lekkie Sci-Fi, ale faktycznie dzieje się coś ciekawego w tym naszym wspaniałym świecie”. Podpisujemy się pod tym stwierdzeniem.
Z kolei Marcin Babiak podniósł kwestię związaną z tym, że „firmy nigdy nie zatrudniały tak często, jak obecnie. Nigdy nie wydały na to tyle pieniędzy. I nigdy nie szło im to tak źle”. Zdaniem właściciela Kordo Edukacja „główne przyczyny tego zjawiska to łatwość, z jaką pracownik może dziś zmienić pracę oraz problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata na jego miejsce. Jeśli jesteś szefem małej organizacji (firmy, działu), a przed tobą wyzwanie szybkiego wzrostu, może zdarzyć się, że nie docenisz ilości czasu, jaką zajmie ci rekrutacja. Jeśli twój zespół liczy 5 specjalistów, a za 3 lata przewidujesz 15 osób, to oznacza, że musisz co 2 miesiące zatrudnić nową osobę. Przy założeniu 20 proc. rotacji. Czy to dużo?”. No właśnie, czy to dużo? Odpowiedź na to pytanie, wraz z uzasadnieniem, znajdziecie w całym wpisie Marcina Babiaka. Polecamy.
Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Interim Manager w startupie? pochodzi z serwisu CRN.
]]>Gdy liczy się czas
IM najczęściej dostępny jest od ręki, bez skomplikowanych procedur rekrutacyjnych czy czasu oczekiwania, aż złoży wypowiedzenie u poprzedniego pracodawcy, zanim dołączy do Twojej firmy. Nie musisz go zatrudniać, nie musisz później zwalniać i ponosić z tego tytułu kosztów. Pojawia się tylko na czas, kiedy jest potrzebny. To może być na przykład jeden dzień w tygodniu albo intensywnie przez trzy miesiące, bez „etatowego ograniczenia” do ośmiu godzin dziennie. Zależnie od tego, jaka jest potrzeba. Chyba nie muszę przekonywać, że trudno będzie ściągnąć do młodej firmy „na etat” dyrektora sprzedaży z wieloletnim doświadczeniem, zwłaszcza do mniej atrakcyjnej lokalizacji. Tymczasem, możemy pozyskać taką osobę niemal od ręki z grona dostępnych „intermów”. Warto o tym pomyśleć.
Gdy brakuje doświadczenia
W roli IM najczęściej występują menadżerowie z wieloletnim doświadczeniem wyniesionym z różnych firm, często także branż, nawet krajów. Dla startupu byłoby świetnie, gdyby IM również działał wcześniej w startupach, funduszach VC czy jako anioł biznesu dla młodych firm. Wówczas wniesie do firmy kontakty i doświadczenie związane z pozyskiwaniem kapitału z zewnętrznych źródeł. Takie osoby potrafią działać samodzielnie, bez długiego czasu onboardingu i po krótkim audycie spółki. Tu nie ma trzech miesięcy próbnych. Tu po kwartale możesz mieć swoją małą firmę już po transformacji, jako wynik projektu. Doświadczenie procentuje, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że IM często musi sobie radzić z szerokim wachlarzem zadań i podejmowanych działań, niekoniecznie związanych z wąską specjalizacją.
Gdy liczą się pieniądze
IM – jeżeli policzyć dokładnie wszystkie koszty związane z jego pracą, może obciążać firmę znacznie mniej, niż osoba zatrudniona na etat. Warto pamiętać, że jedną z możliwych form wynagrodzenia są udziały w firmie. Tak, wiem, nikt w startupie nie lubi rozwadniać swoich udziałów, zwłaszcza gdy wycenia je bardzo wysoko, a jeszcze jest na etapie pomysłu… Jednak często due diligence i bezpłodne rozmowy z kolejnymi inwestorami sprowadzają startup na ziemię, zwłaszcza jeżeli utrzymanie wyceny, np. z listu intencyjnego, wiąże się z szybkim osiąganiem kolejnych kamieni milowych. A w końcu i tak trzeba oddać lwią część udziałów w zamian za uzyskane fundusze. I tu również nieocenione może być pozyskanie IM, który swoją obecnością w startupie, jako udziałowiec, uwiarygadnia możliwość dowiezienia obiecywanych wyników. W końcu firma będzie postrzegana i oceniana dużo wyżej (zwłaszcza na etapie idea czy seed), dzięki zaangażowaniu do zespołu we wczesnej fazie dobrego menadżera. I umówmy się, lepiej podzielić się znaczną częścią mało wartej firmy i nierzadko jeszcze niematerialnego zysku, niż splajtować albo dreptać kolejny rok czy dwa w miejscu posiadając 100 proc. nic nie wartych udziałów. Jeżeli po działaniach podjętych przez IM-a wartość firmy w oczach inwestorów wzrośnie pięcio- czy dziesięciokrotnie, to posiadana część będzie znacznie więcej warta niż całość sprzed wpuszczenia IM-a do grona udziałowców. Taka matematyka…
Gwarancja wyniku
IM jest wynagradzany za rezultat. Doświadczenia wyniesione z innych projektów, często w różnych firmach i branżach powodują, że możemy być pewni uzyskania założonych celów. Część, znaczna część lub całość może być rozliczona jako sucess fee po zakończonym projekcie – wszystko zależy od negocjacji, warunków i umowy. Doświadczony IM ma zgromadzony kapitał umożliwiający mu funkcjonowanie przez kilka(naście) miesięcy bez wynagrodzenia, choć najczęściej ma po prostu inne źródła dochodu. Oczywiście, ryzyko i niedogodności finansowe związane z zawieranym kontraktem znajdują odzwierciedlenie w stawce wynagrodzenia za pracę, nie ma się więc co dziwić, że w takiej sytuacji będzie ona wyższa niż za wygodną pracę dyrektora na etacie.
Odpowiedzialność
IM jest często ubezpieczony od odpowiedzialności cywilnej za swoje działania w imieniu firmy (zwłaszcza będąc w roli zarządu lub prokurenta). Przypisanie IM kluczowej roli i pełnej decyzyjności nie wiąże się z ponadprzeciętnym ryzykiem, a zdecydowanie przyspiesza pracę, podpisywanie koniecznych dokumentów itd., gdy w tym czasie właściciele startupu mogą się koncentrować na zasadniczej działalności.
Obiektywizm
IM nie pojawia się w firmie, żeby się komuś przypodobać lub wchodzić w polityczne rozgrywki. Obiektywnie oceni sytuację firmy, wdroży wymagane zmiany – również te bolesne. Czy może odsunąć od zarządzania właściciela firmy i pomysłu? Tak, jeżeli uzna, że dla firmy na początkowym etapie rozwoju to najlepsze wyjście.
Kodeks moralny
IM działa w zgodzie z najwyższymi standardami biznesowymi i etycznymi. Najczęściej kolejny projekt pojawia się na podstawie rekomendacji. Utrzymywanie dobrego imienia jest bardzo ważne, co niekoniecznie cechuje firmy działające jako „akceleratory biznesu”. Łatwo się o tym przekonać czytając o doświadczeniach młodych firm, które zostały po takiej akceleracji z niczym.
Transfer wiedzy
Zadaniem IM jest nie tylko doradzanie, ale wdrażanie, udział w zmianie, utrwalanie przekazywanej wiedzy. Bierze się odpowiedzialność za wynik działań, a nie tylko za konsultacje. Dlatego częstą rolą IM-a jest shadow management i przekazywanie wiedzy. Doświadczenia wyniesione z poprzednich projektów mogą być bardzo szybko wdrożone również w kolejnych firmach.
Autor to doświadczony Interim Manager. Od wielu lat planuje i wdraża zmiany organizacyjne w różnych firmach, związanych z szeroko pojętą informatyką.
Artykuł Interim Manager w startupie? pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Open book management: zarządzanie w sytuacji kryzysowej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Jeżeli jest jedna rzecz, którą musisz wiedzieć o tej metodzie, brzmi ona: wszyscy twoi pracownicy, niezależnie od zajmowanego stanowiska, powinni być wyedukowani w zakresie ogólnej sytuacji firmy i uzyskiwanych wyników finansowych – na poziomie firmy, działu, ich stanowiska oraz mieć informację o swoim bezpośrednim wpływie na ten wynik. Zdecydowanie zwiększy to przejrzystość dotyczącą bieżącej sytuacji firmy wśród wszystkich pracowników. Jeżeli jest dobrze – wszyscy wiedzą, że jest dobrze (i powinni móc partycypować w spieniężeniu tego wyniku). Jeżeli jest źle, wszyscy wiedzą, że muszą się zmobilizować, a także liczyć z redukcją wynagrodzenia, przymusowymi urlopami, ograniczonymi bonusami czy w ostateczności redukcją etatów. Jeżeli ta wiedza jest aktualna i powszechna, nie ma konieczności zwoływania zebrań i wysyłania komunikatów do całej załogi, jak wygląda sytuacja i dlaczego zwalniamy ludzi. Pracownicy już to wiedzą, ponieważ mogą śledzić trendy. Co więcej, są wówczas pewni, że nie jest to „ściema”. Zwróćcie uwagę, że nie chodzi o udostępnienie pracownikowi pełnego wglądu w księgi firmy, ale wskazanie tych parametrów i wyników, na które ma wpływ i ich zależności z wynikami firmy jako całości. Nie chodzi też o to, aby każdy z nich został specjalistą od finansów – mają tylko zrozumieć, jak funkcjonuje firma od tej strony. Jednym zdaniem: pokaż pracownikom, jak ich praca wpływa na wynik finansowy firmy.
Od współzależności do współodpowiedzialności
Pomyśleliście właśnie, że nie da się tego zrobić dla każdego stanowiska i każdego pracownika? Oto przykład, który wskaże wam drogę myślenia. Recepcjonistka – jak wypracowuje zysk? Jest pierwszą linią kontaktu dla klientów, często dla pracowników i kandydatów na pracowników. Tworzy dobry wizerunek firmy i dba o zadowolenie kontrahentów i pracowników. Pomaga w organizacji pracy całej firmy przez dokładną i terminową realizację powierzonych jej zadań. Jeżeli więc firma osiąga zadowalające parametry związane z zadowoleniem pracowników czy klientów (np. ilość pozytywnych referencji), można uznać, że część została wypracowana właśnie przez pracownika naszej recepcji. Informatyk? Serwisant? Kierownik działu sprzedaży? Idąc tym torem myślenia każdemu można przypisać zakres ich obowiązków i wpływ na finanse przedsiębiorstwa.
Udostępnij więc pracownikom ważne dla ich stanowiska dane finansowe, przy czym ważne dla nich liczby krytyczne mogą mieć wymiar finansowy lub pozafinansowy (np. wskaźnik zadowolenia klientów, wskaźnik ilości odpadów materiałowych, udział w rynku itd.). Jeżeli się nimi posługujemy w dialogu z pracownikami, nie należy się skupiać na samych liczbach krytycznych, ale na tym jaki mają związek z innymi liczbami krytycznymi i zależnościami między nimi. Przykładowo, jeśli firma chce podnieść marżę operacyjną, to liczbą krytyczną działu sprzedaży będzie wzrost marży na sprzedaży, a handlowcy powinni zostać wyposażeni w wachlarz wskaźników takich jak dane rynkowe, wielkość sprzedaży, marża, koszt pieniądza, koszt obsługi transakcji itd.
Jednocześnie liczbą krytyczną dla działu produkcji może być ograniczenie kosztu produkcji oraz wpływ na zmniejszenie liczby reklamacji i zwrotów. Dział zakupów materiałów może postarać się o wynegocjowanie lepszych cen, aby mieć swój udział w podniesieniu marży. Dział logistyki powinien zapewnić nieprzerwane źródło materiałów i sprawne dostawy do klientów. Wszyscy kierowcy wiedzą, że nie jest to najlepszy moment na podwyżki, bo podniosłoby to koszty operacyjne. Wszystkie działy zostają ze sobą powiązane celem współzależnym, choć mają różne liczby krytyczne muszą współpracować, bo każdy z nich z osobna nie jest w stanie podołać realizacji celu. Łatwiej wówczas o ich realizację.
Jeżeli pracownik wie, jak generuje dla firmy zysk, powinien czuć się współodpowiedzialny za jego osiąganie. Podświadomie jest zmotywowany do ograniczenia przestojów w pracy, redukcji strat, utrzymywaniu kosztów w ryzach, lepszego wykonywania swoich zadań, zwiększenia produktywności. Zwłaszcza, gdy związane są z tym systemy bonusowe i premiowe, a więc w oparciu o progi realizowania liczb krytycznych.
Nie łudźcie się, że jeżeli ktoś nie realizował planów w dobrych czasach, nagle stanie się dobrym handlowcem w czasach kryzysowych i stanie się prymusem. Jeżeli trzeba zwalniać, redukujcie najsłabsze ogniwa. Jeżeli nie macie do tego serca, zatrudnijcie zewnętrznego managera na czas określony, który przeprowadzi waszą firmę przez proces zmian (interim management).
Z życia wzięte
Jednym z moich zleceń jako Interim Managera, było zarządzanie dystrybutorem sprzętu IT. Firma dysponowała oddziałami międzynarodowymi, a łącznie pracowało w niej nieco ponad sto osób. Przynosiła wyraźne straty finansowe, które pogłębiły się w wyniku kilku nieudanych transakcji oraz braku kontroli nad działaniami niektórych pracowników. Moim zadaniem było przywrócenie firmy do zyskowności w możliwie najkrótszym czasie.
Po pierwszym spotkaniu i komunikacie do zespołu o nadchodzących zmianach, został wdrożony audyt finansowy, który trwał około trzy tygodnie. Kierował nim doświadczony zewnętrzny CFO i takie zewnętrzne spojrzenie okazało się bezcenne. W tym czasie ja prowadziłem indywidualne rozmowy z pracownikami i w ciągu pierwszego miesiąca odbyłem ich niemal sto, pomimo bariery językowej. Chciałem wyrobić sobie opinię o nastrojach w zespole, zakresie odpowiedzialności poszczególnych pracowników oraz ich świadomości na temat sytuacji, w jakiej znalazło się ich przedsiębiorstwo.
Wynik audytu finansowego nie pozostawiał złudzeń, że firma jest w tarapatach większych niż sądził właściciel, a z moich spotkań z pracownikami wyłonił się obraz totalnej nieświadomości sytuacji. Dość powiedzieć, że dyrektor handlowy uważał, że firmie idzie świetnie – fakt, sprzedaż (obrót i marża) była na zadowalającym poziomie, jednak znajomość podstawowych wskaźników finansowych była żadna.
Podjąłem decyzję, że przed przystąpieniem do kolejnych kroków mojego planu restrukturyzacji przedstawię pracownikom sytuację finansową i że będziemy pracowali na otwartych księgach (open book management). Chciałem w ten sposób zapewnić przejrzystość moich dalszych działań oraz wskazać przyczyny złej kondycji firmy. Początkowo na poziomie kierowników poszczególnych grup biznesowych omówiliśmy dokładnie wyniki i wdrożyliśmy kluczowe wskaźniki, które miały doprowadzić do realizacji mojej misji (przywrócenie rentowności) i zajęliśmy się odpowiednim modelowaniem zespołu. Na podstawie mojego wywiadu było jasne, że musimy zlikwidować jeden cały dział i zreorganizować pozostałe. Pracując na wskaźnikach finansowych mogliśmy pokazać pracownikom, że ich praca w firmie generuje bardzo wysokie koszty, dodatkowo nie pokrywane przez wypracowywane przez nich zyski (załamanie jednej z dotychczas prężnie działającej grup produktowych). Osoby o najlepszych wynikach zostały przesunięte do innych działów sprzedaży, jednak spora grupa straciła pracę.
Podobnie przechodziliśmy przez wszystkie działy, od marketingu do logistyki, wszędzie ustalając wskaźniki (liczby krytyczne) i dopasowując do nich potrzebną kadrę. W wyniku tej operacji po trzecim miesiącu mojej działalności zespół został ograniczony o 30 proc., a w kasie firmy każdego miesiąca zostawało kilkaset tysięcy. Byłem menedżerem z zewnątrz, więc nie miałem żadnych preferencji osobistych w stosunku do poszczególnych pracowników i związanych z tym obciążeń. Po raz kolejny okazało się, że zatrudnienie menedżera z zewnątrz do przeprowadzenia firmy przez proces zmian zaprocentowało.
Po kolejnym spotkaniu, na którym przekazałem informację o sytuacji firmy i wynikach moich działań, wszyscy wiedzieli, że los firmy jest w ich rękach, wiedzieli też na jakie obszary mają wpływ i jak mogą pomóc firmie przetrwać.
Nowy rozdział
Transformacja firmy przebiegała szybko. W 6 miesiącu firma wychodziła już „na zero” (po odcięciu kosztów związanych z odprawami), a kolejny kwartał został zamknięty zyskiem. Od momentu dużej redukcji stanowisk, aż do zakończenia mojego projektu żaden inny pracownik nie złożył wypowiedzenia (to rezultat wpływu na retencję i zadowolenie z pracy, motywacji, lojalności, osobistego związania z celami firmy). Pracownicy często mi mówili, że nigdy w tak otwarty sposób nikt z nimi nie rozmawiał (edukacja). Każdy czuł się odpowiedzialny nie tylko za swój fragment biznesu, ale też lepiej działali jako kolektyw, wiedząc, że są od siebie zależni (plany współzależne). Handlowcy w okrojonym składzie realizowali większy obrót i obsługiwali większą liczbę klientów, pozyskaną przez dział marketingu w wyniku dobrze skrojonych akcji lead generation, zaś logistyka optymalizowała zapasy magazynowe i ich rotację.
Oczywiście na poziomie operacyjnym wdrożonych zostało wiele działań, prowadzących do optymalizacji w różnych obszarach, których tu nie opisywałem. Firma po przejściu przez kryzys była gotowa na przekazanie jej w ręce nowego managera.
jest doświadczonym Interim Managerem. Od wielu lat planuje i wdraża zmiany organizacyjne w różnych firmach, związanych z szeroko pojętą informatyką.
Artykuł Open book management: zarządzanie w sytuacji kryzysowej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]> Od pewnego czasu w korytarzach TVN-u furorę robi powiedzenie „kochajmy ludzi, tak szybko odchodzą”. Co jakoś wcale nie bawi pracowników z działu HR, którzy i tak nie mają łatwo, bo proces zwalniania jest równie trudny jak rekrutacja. Coś o tym wie Paweł Zdziech, Recruitment & Communications Manager w 7N, który w dziesiątą rocznicę pracy podzielił się kilkoma wspomnieniami z tego okresu. Na przykład emailem od pana Leszka W., któremu nie udało się przejść przez rekrutację na stanowisko Project Managera. Fragment korespondencji cytujemy (zachowując pisownię oryginalną): „tym waszym modelem 75/25 możecie sobie obetrzeć tylek – ja się nie dam wykorzystać, chociaż nie wykluczone ze paru głupich i naiwnych w Polsce sie jeszcze znajdzie, (w Niemczech już nie). (…) Napisalem tez emaila do Jeppe Hedaa, sugerując aby poslal Pana na kurs wymowy angielskiej bo to co pan prezentuje jest zenujace i dyskwalifikuje Pana w roli interviewera”… Bez komentarza.
Tak zwany Plan Odbudowy dla Europy (po skutkach reakcji rządów na koronawirusa) zakłada wpompowanie w rynek UE 1,8 bln euro, z czego część ma być przeznaczona na cyfryzację. Jak napisała Anna Streżyńska, była szefowa resortu cyfryzacji: „w ministerstwie w latach 2015 – 2018 próbowaliśmy – bezskutecznie – sprząc dokumentację elektroniczną i całą publiczną służbę zdrowia, dokumentacje i służby resortowe oraz szpitalnictwo samorządowe. Żeby system wreszcie zaczął działać i nie dręczyć udręczonych chorobami ludzi. Nie wymaga to RE-CENTRALIZACJI, o czym ostatnio słyszymy, lecz CYFRYZACJI. Dostaliśmy już mnóstwo pieniędzy na te cele w poprzednich perspektywach budżetowych Unii Europejskiej, niestety nadal udręczeni chorobami ludzie albo leczą się z pomocą Doktora Google, albo pielgrzymują ze swoimi cierpieniami po analogowych izbach przyjęć, z grubymi teczkami dokumentacji w dłoniach, próbując trafić w czas lekarskiej dostępności. Jesteśmy dziś beneficjentami Planu Odbudowy w każdym strumieniu. To szansa na wielką zmianę w dziedzinach cyfryzacji i zdrowia”. Obyśmy ją tym razem wykorzystali.
Im więcej chmur, tym mniej słońca, ale też… pieniędzy, przynajmniej z punktu widzenia wielu integratorów. Problem poruszył Jakub Skałbania, szef Netwise USA. Zaczął od przypomnienia obietnic składanych przez Microsoft i innych chmurowych vendorów: „subskrypcje chmurowe to szansa dla naszych partnerów na przychody w nowych obszarach”; „dzięki Azure i nowym modelom licencjonowania (CSP) nasi partnerzy zwiększają przychody znacząco”… „Tymczasem przychody ze sprzedaży licencji, hostingu, marż, promocji, co-op’ów, subskrypcji partnera takiego jak Netwise zmalały kilkakrotnie. Mimo faktu, że po 2015 roku zaczęliśmy obsługiwać globalnych klientów, z których ponad dziesięciu ma miesięcznie KILKADZIESIĄT razy więcej licencji niż w 2014 i 2013 w sumie sprzedaliśmy… Te przychody owszem rosną, ale tylko Microsoft’owi”. To na pewno.
„Szansa na legalną inwigilację w UE? Ostatnio niezbyt często piszę tu o prawie. Ale to poraża” – zaalarmował dr Maciej Kawecki, dziekan Wyższej Szkoły Bankowej i doradca w kancelarii Maruta Wachta. „Parę dni temu Rada UE wydała ogólnikową rezolucję, w której wzywa do wprowadzenia nowych zasad regulujących stosowanie szyfrowania danych w Europie. (…) W dalszej części rezolucji wskazuje się, że stosowane dzisiaj zaawansowane techniki szyfrowania danych uniemożliwiają dostęp do nich… różnym organom państw członkowskich. Finalnie wzywa się więc państwa członkowskie do propagowania rozwiązań technicznych, pozwalających takim organom na dostęp! Rezolucja jest tak ogólna, że swoją nadinterpretacją będzie pozwalała na uzasadnienie niemal każdej formy inwigilacji”. Nie śmiemy nawet wątpić, że oczywiście to wszystko dla naszego dobra.
Wytrwałość Amerykanów w dążeniu do podboju kosmosu została nagrodzona 18 lutego, kiedy łazik Perseverance wylądował na Marsie. Do tego wydarzenia odniósł się na LinkedIn Maciej Nowicki, Creative Director w CVVP, który podzielił się następującą uwagą: „łazik marsjański ma atomowe serducho i w odróżnieniu od poprzedników nie korzysta z baterii słonecznych, które na Marsie sprawdzają się średnio. Zamiast nich ma zasilanie nuklearne. Nie jest to co prawda reaktor atomowy, ale też całkiem imponujący generator radioizotopowy z zapasem plutonu na kilkadziesiąt lat. Perseverance prędzej wykaże oznaki sklerozy niż zapadnie na energetyczny uwiąd starczy”. Kosmos…
Jakiś czas temu Tomasz Gołębiowski, nasz rednacz, poprosił na LI o opinie w sprawie żądania ze strony niemieckich nauczycieli, którzy zaapelowali do tamtejszych władz o przejście na tanie programy open source’owe w lokalnej serwerowni zamiast na przykład kosztownego Office 365 w chmurze. W odpowiedzi Piotr Kawecki, Managing Partner w ITBoom, podzielił się linkiem do artykułu w PC World o jednoznacznie brzmiącym tytule: „Porażka Linuksa w Monachium. Zastąpi go Windows 10”. Jednoznaczny jest też komentarz Piotra Kaweckiego: „Historia zatacza koło i widzę, że Niemcy nie uczą się na błędach sprzed lat. W 2003 roku, jako pionierzy wywalczyli ustawowy przykaz stosowania rozwiązań typu open source, a po latach wrócili jednak do dużo bardziej funkcjonalnych i uniwersalnych narzędzi Microsoftu”.
Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Product manager czyli bohater drugiego planu pochodzi z serwisu CRN.
]]>Jednocześnie product managerowie są jednymi z bardziej rozpoznawalnych osób w branży i dysponują bardzo dużą liczbą kontaktów, ponieważ często występują publicznie, prowadzą szkolenia i prezentacje, spotykają się z klientami, resellerami i przedstawicielami firm współpracującymi przy różnych projektach. Wielokrotnie powtarzałem podlegającym mi PM-om, że to oni tworzą wartość dla firmy, dostarczają wiedzę handlowcom – szkoląc ich z tego, co firma ma w ofercie – a co za tym idzie, ich rola w porównaniu do roli handlowców jest ważniejsza. Choćby dlatego, że każdy PM może z łatwością zaoferować klientowi produkt i sprzedać go z pominięciem działu handlowego. Z kolei każdy z handlowców miałby wielkie kłopoty, aby zostać z marszu dobrym product managerem. Widywałem również zespoły, w których PM dla swojej linii produktów miał specjalnych sprzedawców i nigdy nie spotkałem sytuacji odwrotnej. Zacznijmy jednak od początku, czyli…
Cóż, nie ma szkoły product managerów. Podobnie jak w przypadku handlowców często są to przypadkowe osoby, które później spotykam w czasie szkoleń, po zderzeniu z trudną rzeczywistością w pracy. Po prostu dostały taką nową rolę i mają sobie jakoś poradzić. Ci i tak mają szczęście – ktoś ich wysłał na szkolenie, zanim weszli w buty PM-a. Inni idą na żywioł i latami wypracowują własny warsztat bądź mają wspaniałych szefów, którzy ich mogą poprowadzić. W większości wypadków do tej roli dorasta się przez funkcje typu asystent w dziale handlowym, produktowym czy marketingu. Później, w ramach obowiązków na stanowisku junior, PM otrzymuje się do zarządzania własne pierwsze produkty, o mniej strategicznym znaczeniu dla firmy. Można się jednak nauczyć podstaw zarządzania w praktyce. Jeżeli do tego pogłębia swoją wiedzę o teorię, dużo czyta, bierze udział w szkoleniach – sukces na stanowisku PM-a ma murowany.
W startupie, gdy pełnisz jednocześnie wszystkie możliwe funkcje, bardzo szybko musisz nauczyć się zarządzania własnymi produktami, które później trzeba marketingowo opakować i dostarczyć klientom. Wcześniej trzeba wielokrotnie prezentować produkt i związany z nim cały biznesplan. Jest to wspaniała szkoła przedsiębiorczości i zarządzania opartego na strategii produktowej. W tym czasie nie ma nic ważniejszego niż właściwe zarządzanie produktem. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że każdy, kto prowadząc start-up, dotarł do miejsca, w którym jego produkt znalazł klientów, jest dobrym PM-em. Bardzo trudnym momentem jest również zatrudnienie pierwszego PM-a i oddanie własnego „dziecka” osobie z zewnątrz.
Product manager, product marketing manager, project manager… Te role w firmach są często utożsamiane. Gdzie tkwi różnica? Projekt (który może być związany np. z wytworzeniem produktu) jest z góry zdefiniowany jako ograniczony w czasie. Po zakończeniu projektu kończy się praca project managera, który przechodzi do innego projektu. Produkt zaś żyje nadal, a zajmowanie się nim to rola product managera. Najprościej rzecz ujmując, product manager tworzy i następnie rozwija produkt od podstaw, często na podstawie badań rynkowych i informacji od klientów, których powinni dostarczyć sprzedawcy bądź dział marketingu. Wykonuje wiele różnorodnych czynności, zanim produkt jeszcze trafi na rynek. Należą do nich badania, testy, certyfikacja, budowa prototypów czy wersji beta oprogramowania. Współpracuje z zespołem inżynierów wykonujących projekty i prototypy, a później właściwe produkty. Tworzy mapę drogową, zarządza cyklem życia produktu, ustala czas wejścia produktu na rynek, czas wycofania produktu z rynku i zastąpienia go kolejnym. Planuje i optymalizuje koszty produkcji, ustala poziom ceny, analizując otoczenie konkurencyjne i badając rynek, wpływa więc na marżę, a co za tym idzie – zysk dla firmy.
Wie przy tym wszystko o produkcie: ma pojęcie, jak od strony technicznej sprzedać go klientowi, odpowiednio opowiadając o rozwiązaniu, i dostarcza tę wiedzę handlowcom. Czasem można się spotkać z opisem roli PM-a jako mikro-CEO, ponieważ jeżeli chodzi o produkt, jest to osoba decydująca o jego wszystkich aspektach. Jest to również funkcja, która wprowadza strategię produktową firmy w życie. Zatem jest to bardzo odpowiedzialna rola, zwłaszcza dla przedsiębiorstw zarządzanych w oparciu o strategię produktową. Mówiąc w skrócie: jeżeli jesteś właścicielem produktowej mapy drogowej, jesteś PM-em. Jeżeli tylko z niej korzystasz do celów prowadzenia marketingu, sprzedaży, szkoleń czy zarządzania zapasem magazynowym – najpewniej wykonujesz pracę product marketing managera.
Jeszcze inaczej można ująć ten podział, opisując rolę PM-a ze względu na rodzaj wykonywanych zadań. Inbound Product Management to zestaw działań, które pomagają firmie stworzyć produkt od pomysłu do wypuszczenia go na rynek. Jest to zazwyczaj bardziej techniczna rola wymagająca współpracy z inżynierami, project managerami albo z zespołem programistów. Z kolei Outbound Product Marketing obejmuje działania, które pomagają firmie wypromować i sprzedać produkt. Jest to rola bardziej komercyjna lub marketingowa, a współpraca z działem sprzedaży i marketingiem to codzienność. W tej roli pracuje znakomita większość pracowników branżowej dystrybucji IT (jedynie marki własne są prowadzone przez product managerów, gdyż ci odpowiedzialni są za produkt od A do Z) i w lokalnych oddziałach światowych producentów. Zwyczajowo nazywa się ich product managerami i zapewne mój artykuł tego nie zmieni, choć może zaczną się pojawiać odpowiednio opisane stanowiska w procesach rekrutacji?
Współpraca z działem handlowym
Jeżeli firma chce odnieść sukces, różne jej zespoły powinny pracować jak jeden dobrze zgrany mechanizm. Legendarne stały się już tarcia między zespołem sprzedaży i marketingu. Nie inaczej jest na linii dział handlowy – dział produktowy, a skargi dochodzą z obu stron. Typowe oskarżenia dotyczą tego, że handlowcy tylko biernie przekazują informacje o produkcie i cenie, którą w 100 proc. przygotowuje PM, że nie chcą się uczyć o produktach lub nie mają na to czasu ani nie wiedzą, co sprzedają (co powoduje błędy w ofertach i rozczarowanie klienta), a także że tylko zgarniają premię za wysiłek włożony w transakcję przez PM-a. Tymczasem wystarczy zapamiętać jedno: dział sprzedaży to najlepszy sprzymierzeniec product managera w procesie sprzedaży produktu. PM powinien więc zadbać, aby handlowcy dobrze znali jego produkty (nie od dzisiaj wiadomo, że najlepsze wyniki osiąga się dzięki produktowi, o którym się dużo wie), aktywnie komunikowali się z nim i z klientami, przekazując potrzebne informacje w obie strony. PM powinien również wcześniej dostarczyć narzędzia i informacje o produktach, a nawet przygotować to, co handlowcy powinni przekazać klientom w czasie rozmowy. Warto też wykazać się zrozumieniem. O ile PM doskonale zna jeden produkt, to od handlowca oczekuje się, że pozna całą ofertę firmy i będzie specjalistą od serwerów, drukarek, telewizorów czy drobnego sprzętu AGD. Trzeba również dowiedzieć się, czego handlowcy potrzebują. Być może jest to niewielka zmiana w cenniku, a może umożliwienie wypożyczenia i testowania produktów przez klienta? Trudno to odgadnąć, gdy nie jest prowadzony dialog między zespołami. Zwykle zachęcałem swoich pracowników, żeby nie bombardowali się e-mailami, tylko przeszli się porozmawiać do działu handlowego. Często w ten sposób można dojść do porozumienia i rozładowania niepotrzebnych emocji. Dział handlowy powinien być głosem klienta (czy tak jest?) i w ten głos dobry PM powinien się wsłuchiwać, choć oczywiście nie bezkrytycznie.
Product marketing manager pracuje na przecięciu sprzedaży, marketingu i zarządzania produktem. Już sam ten fakt powoduje, że musi to być osoba bardzo komunikatywna, sprawna operacyjnie, kreatywna i potrafiąca rozwiązywać problemy, analizować dane, trendy rynkowe, obserwuje konkurencję i jej działania, wspiera handlowców w procesie sprzedaży, ma zdolności zarządzania biznesem i planowania strategicznego. Dużo tych pożądanych cech, tak samo jak później dużo pracy, ma PM.
Co ciekawe, charakter pracy bardzo różni się w zależności od tego, w jakiej firmie PM pracuje. U producenta najczęściej są to niemal codzienne telekonferencje z regionem, planowanie nowych dostaw i lokowanie ich na rynku czy u dystrybutora, współpraca ze sprzedawcami przy doborze produktów do przetargów zgodnie ze specyfikacją, przygotowywanie wycen, promocji, ofert. Czasem jest to także bezpośredni kontakt z klientem pod rękę z handlowcem czy prowadzenie prezentacji dla partnerów i klientów. Portfolio produktowe, a także poziomy oczekiwanej marży są zwykle narzucone odgórnie przez korporację, jednak do zadań PM-a należy również zbudowanie lokalnego cennika dla dystrybutorów, partnerów i klientów.
U dystrybutora PM zajmuje się głównie obsługą zapytań z działu handlowego, zarządzaniem zapasem magazynowym i bliską współpracą z logistyką, rozliczaniem finansowym z producentami, szacowaniem poziomu cenowego i ryzyka dla każdej większej transakcji uwzględniającego koszt pieniądza w czasie kredytowania zakupów partnera. Przy minimalnych marżach generowanych przez dystrybucję jest to po prostu konieczność. Często PM pełni funkcję kupca i negocjuje ceny z dostawcami, choć w wielu firmach te funkcje są rozdzielone, czego jestem zwolennikiem, pod warunkiem że współpraca PM i kupca przebiega bez przeszkód i obaj mają identyczne cele premiowe. Konieczna jest współpraca z działem finansów, działem windykacji i oczywiście marketingiem wewnątrz firmy i u producentów. Do największych bolączek na pewno można zaliczyć konieczność detalicznego sprawdzania zgodności zamówień na podstawie zamówień i faktur ze stanem dostawy oraz obsługę zwrotów.
Moim zdaniem poziom komplikacji, zakres pracy i odpowiedzialności jest znacznie wyższy w dystrybucji niż u producenta. Możemy oczywiście o tym dyskutować, ale trudno będzie zmienić moją opinię opartą na kilkunastu latach praktyki po obu stronach. Z kolei u resellerów rola PM-a występuje dość rzadko i ogranicza się praktycznie do największych firm segmentu retail. Ich praca polega w największym zakresie na promocji produktowej, ustalaniu cen widocznych w systemach online i – a jakże – pracy nad kolejną gazetką promocyjną. Współpracują intensywnie z marketingiem wewnątrz przedsiębiorstwa i bardzo często bezpośrednio z PM-em i marketingiem producenta.
Niezależnie jednak od miejsca pracy PM-owie twierdzą, że połowę czasu przeznaczają na gaszenie pożarów, nazywanych uroczo „bieżączką”. Spotykają się z mnożącymi się bezpośrednimi zapytaniami od partnerów i klientów. Nie dziwi to wcale, ponieważ ci bezpośrednio u źródła mogą uzyskać bezbłędną i szybką informację na temat specyfikacji technicznej, dostępności czy ceny. Handlowiec jest pomijany i po jakimś czasie to PM jest zasypany pracą, którą powinien wykonywać dział handlowy. Cóż, jasno trzeba powiedzieć, że to wina PM-ów, a nie handlowców. Owszem, pewnie szybciej można odpowiedzieć jednemu czy drugiemu klientowi. Jednak jeden PM nie zastąpi całego działu handlowego. Dlatego asertywność, a także odpowiednia komunikacja wewnątrz firmy i komunikacja do partnera czy klienta powinny doprowadzić do precyzyjnego określenia, jak wygląda proces sprzedaży i obsługi klienta (oczywiście trzeba mieć taki proces wdrożony, a nie tylko domniemany).
Inną moją obserwacją jest to, że gdy dział handlowy o 17:00 pustoszeje, w działach PM-ów zaczyna się „prawdziwa” praca, wymagająca skupienia i kreatywności. Zwłaszcza w retailu takie ważne wydarzenia jak świąteczne promocje czy oferta na „powrót do szkoły” oznaczają kilka dni z rzędu po kilkanaście godzin spędzonych w pracy na niekończących się ustaleniach z producentami i marketingiem. W dystrybucji zamknięcie i rozliczenie miesiąca z uwagi na złożoność pracy również potrafią wyrwać kilka dni z życia. A może to tylko złe zarządzanie własnym czasem? Musicie sobie sami na to odpowiedzieć.
Tomasz Buk, Interim manager. Planuje i wdraża zmiany organizacyjne w różnych firmach, związanych z szeroko pojętą informatyką.
Artykuł Product manager czyli bohater drugiego planu pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Interim Manager: człowiek do zadań specjalnych pochodzi z serwisu CRN.
]]>Jak można zdefiniować interim managera? Powinien to być ktoś z wieloletnim stażem na różnych stanowiskach, w tym na najwyższym szczeblu, w różnych firmach – najlepiej w różnych branżach i krajach lub zespołach wielonarodowych. Musi to być osoba elastyczna, akceptująca wysokie ryzyko, przekonana o własnych umiejętnościach i możliwości ich przełożenia na praktykę. Musi być ponadprzeciętnie komunikatywna, bez żadnych uprzedzeń przekazująca właściwe informacje na każdym poziomie organizacji oraz łatwo nawiązująca kontakty. Oczywiście jak każdy menedżer musi być liderem, przywódcą myślącym strategicznie, skoncentrowanym na wynikach, dążącym do doskonałości, mieć kompetencje w zarządzaniu zespołami, projektami, kryzysami, wprowadzanymi zmianami.
Ponadto IM powinien mieć wysokie standardy moralne oraz nieposzlakowaną opinię. Z własnego doświadczenia dodam, że musi też mieć końskie zdrowie, szybko się regenerować, być odpornym na stres i gotowym na pracę po kilkanaście godzin dziennie w miejscu, do którego rzuci go dany projekt. Do tego często jest dostępny od ręki, nie szuka etatu, profitów i stabilizacji do emerytury. Przychodzi i odchodzi, kiedy firma tego potrzebuje. Brzmi jak opis kandydata idealnego? Tylko jak go znaleźć?
W Polsce zarządzanie czasowe wciąż raczkuje. Często przy okazji spotkań biznesowych muszę tłumaczyć, jaka jest rola interima oraz jaki jest charakter jego pracy. Wyszukując przez LinkedIn frazę „interim manager” w Polsce, otrzymamy niecałe 4 tys. wyników (przy czym większość nie spełnia podstawowych kryteriów zawartych w definicji IM). W dużo mniejszej Holandii otrzymamy ich aż 233 tys. (!), co wiele mówi o popularności tego modelu pracy.
Bazując na danych z agencji rekrutacyjnych i Stowarzyszenia IM w Polsce, możemy mówić ledwie o kilkuset interimach dostępnych na rynku z udokumentowanym doświadczeniem w zarządzaniu czasowym. Kolejne kilka tysięcy rozważyłoby taką formę współpracy, również jako zmianę dotyczącą całej przyszłej kariery zawodowej.
Na razie trudno trafić w Polsce na ofertę pracy kierowaną bezpośrednio do interim managera, zwłaszcza wysokiego szczebla. Zdarzają się zastępstwa na czas określony (głównie z uwagi na urlopy macierzyńskie) opisywane jako zlecenie interimowe. Mało która firma decyduje się ogłosić, że potrzebuje wsparcia zewnętrznego menedżera, ponieważ boryka się z jakimiś problemami. Wszystkie są „prężnie rozwijające się”. Przygotowując ten artykuł, znalazłem w wyszukiwarce ofert pracy przez LinkedIn… 2 (słownie: dwie) aktywne oferty z frazą „interim manager” z polskiego rynku.
W krajach Europy Zachodniej, gdzie świadomość istnienia tej formy współpracy jest znacznie wyższa, można znaleźć setki ofert (podobne wyszukiwanie jak opisane wyżej daje w Holandii 422 rezultaty). Mamy więc do czynienia z przepaścią ujawniającą lukę w świadomości zarządów firm i agencji rekrutacyjnych odnośnie do możliwości rozwiązania swoich problemów przy wykorzystaniu interim managera. Również sam „proces rekrutacji” często bywa prowadzony w sposób niewłaściwy, bo identyczny jak w przypadku typowych stanowisk etatowych, podczas gdy tu chodzi o zupełnie inny charakter pracy. Wynika to z braku doświadczenia rekruterów, a także niezbyt wysokiej świadomości zarządów czy właścicieli firm na temat metodyki i rodzaju współpracy z menedżerem zatrudnianym czasowo. Mówiąc wprost, nie mają wiedzy, że mogą szybko znaleźć świetnych kandydatów pośród interim managerów. A wystarczy inaczej zdefiniować potrzeby firmy i metody rekrutacji.
Najskuteczniejszym sposobem pozyskiwania kontraktów przez interim managerów pozostaje networking, polecenie przez zadowolonego klienta i bezpośrednia rozmowa z właścicielami bądź zarządem, z pominięciem działów HR.
Nie należy mylić interima z konsultantem. Konsultant analizuje sytuację i zaleca rozwiązania zarządowi firmy, rzadziej wspiera kadrę kierowniczą w procesie wdrożenia opracowanej wspólnie określonej strategii. Nie ponosi przy tym żadnej odpowiedzialności za swoją działalność, zawsze jednak otrzyma pełne wynagrodzenie za usługę. IM nie tylko przyjmuje na siebie odpowiedzialność (i często posiada ubezpieczenie OC od skutków podejmowanych decyzji), ale także musi otrzymać pakiet uprawnień do zarządzania zespołami, wdrażania zmian z najwyższym priorytetem, dużą autonomię i swobodę działania. Transferuje swoją wiedzę do wewnątrz firmy, przekładając ją na działania, a nie tylko doradza.
Warto również zauważyć, że zatrudniony na etat pracownik będzie chciał jak najbardziej dopasować się do organizacji, a nie ją zmieniać, wprowadzając czasem rewolucyjne pomysły w życie jako wnioski ze swoich obserwacji. Będzie bał się zwolnienia z powodu „braku chemii” i to zasady panujące w firmie szybko zmienią jego samego. Natomiast Interim Manager ma za zadanie szybko zmienić organizację, usprawnić ją i wzmocnić, podejmując czasem drastyczne kroki oraz ryzyko, że jego działania mogą się nie spodobać i kontrakt zostanie rozwiązany przed ustalonym czasem.
Często spotykam się ze stwierdzeniem, że tego typu usługa dużo kosztuje. Prawda jak zwykle leży pośrodku – chodzi m.in. o to, że koszty zatrudnienia IM-a nie ograniczają się do widocznej na fakturze kwoty. Oczywiście wszystko jest kwestią negocjacji, jednak typowa stawka dzienna wynosi 1,2 tys. zł netto. Kiedy dochodzi presja czasu, złożone zadanie i chcemy mieć na pokładzie interima z prawdziwego zdarzenia obejmującego kluczowe stanowisko – stawka rośnie o kolejne setki złotych. Gdy dojdziemy jednak do szczegółowych obliczeń, to wszelkie koszty związane z zatrudnieniem IM (przy stawce 1,2 tys. zł netto i 22 dniach roboczych w miesiącu) zamykają się w kwocie 26,4 tys. zł netto.
Tymczasem zatrudnienie na etacie dyrektorskim związane jest z kosztami i czasem rekrutacji, składkami ZUS, obciążeniami podatkowymi, gwarantowanymi: profitami, samochodem służbowym, narzędziami pracy i licencjami, szkoleniami, wynagrodzeniem za czas spędzony na urlopie oraz ewentualnym zwolnieniu lekarskim, premiami, bonusami (przyjmijmy tylko 20 proc. rocznie) oraz kosztami zwolnienia (odprawa, zakaz konkurencji), nie mówiąc o kosztach błędnej decyzji o zatrudnieniu niewłaściwej osoby i związanym z tym chaosem w firmie. Jeżeli przyjmiemy, że znajdziemy kandydata do pracy za 25 tys. zł brutto (uśredniona optymalna pensja dyrektora w branży IT wg raportu płacowego Hays), to finalnie kosztuje on nas ok. 45 tys. zł brutto za każdy miesiąc pracy. Znacznie więcej niż IM na takim samym stanowisku – wystarczy uwzględnić wszelkie koszty.
Czy jest to więc rozwiązanie tylko dla największych firm z grubym portfelem? Nie sądzę. Jeżeli mamy biznes, który przez wiele lat dobrze prosperował, ale wskutek różnych zdarzeń, zmian rynkowych, wypadków losowych czy zaniedbań chyli się ku upadkowi, wówczas taki zastrzyk zewnętrznych kompetencji, szybkie działanie bez emocji związanych z przywiązaniem do firmy i jej pracowników, podjęcie właściwych (czasem trudnych dla właścicieli) decyzji i działań mogących uratować spółkę – jest po prostu bezcenne. A interim managera możemy zatrudnić bardzo szybko, na krótki czas, z gwarantowanym efektem końcowym. Do tego zwiększamy prawdopodobieństwo realizacji zakładanego celu oraz zamknięcie go w ustalonych ramach czasowych, co również da się przeliczyć na pieniądze.
Praca interim managera może dostarczyć bardzo wiele satysfakcji, gdyż spotyka się on z ciekawymi wyzwaniami i najtrudniejszymi przypadkami. To z kolei wpływa na rozwój kompetencji takich menedżerów. Można poznać w szybkim czasie wiele organizacji, branż, nawiązać nowe relacje biznesowe i towarzyskie. Nie jest to oczywiście lekki kawałek chleba i na pewno nie jest to praca dla każdego, nawet doświadczonego menedżera. Trzeba być gotowym, że 50 proc. czasu spędza się na zaangażowaniu w projekt, a 50 proc. na szukaniu kolejnego zlecenia. Należy mieć znaczne zaplecze kapitałowe, żeby być odpowiednio przygotowanym na duże wahania w swoim budżecie. Wysokie stawki tylko w pewnym stopniu rekompensują to ryzyko. Patrząc z innej strony, można mieć co kilka miesięcy bardzo długi urlop i czas na ładowanie baterii oraz możliwość wyboru, kiedy i nad jakim kolejnym projektem chcemy pracować.
Osobiście, jako Interim Manager, przy omawianiu czy już nawet wykonywaniu zleconych projektów spotykałem się na wstępie z brakiem zrozumienia metodyki, wymaganej swobody działania oraz z brakiem zaufania. Gdy jesteś zatrudniony w roli dyrektora generalnego na 6 miesięcy, a w firmie chcą kontrolować niemal każdy twój krok i omawiać go na cotygodniowych wielogodzinnych spotkaniach… to się nie może udać.
Kolejna zaskakująca sprawa to brak precyzyjnego określenia zadań stawianych interimowi. Bywa tak, że dostajemy polecenie „rób, co uważasz za konieczne”. Już w trakcie pracy często pojawiają się nowe, wcześniej niezdefiniowane zadania, które dodatkowo trzeba wykonać, a o których nie było wcześniej mowy – co więcej, nie mają one związku z pierwotną potrzebą zatrudnienia do pracy IM. Warto dodać, że powinien zostać zabezpieczony budżet na cały okres współpracy wraz z dodatkowymi kosztami, takimi jak success fee. To pozwala na uniknięcie stresującej dla obu stron sytuacji, w której przez brak środków projekt musi zostać przerwany.
Typowe projekty interimowe trwają od 6 do 12 miesięcy. Tylko w przypadkach bardzo dużych firm i złożonych projektów – do 2 lat. Zawsze jednak czas realizacji i zakres zadań powinien być jasno określony. Do przykładowych zadań interim managerów należą:
W każdym z tych obszarów może chodzić tylko o wsparcie, transfer wiedzy i wykorzystanie wcześniejszego doświadczenia zdobytego przez menedżera w innych firmach. Może to być też całkowite oddanie w jego ręce sterów i oczekiwanie na realizację wcześniej określonych celów w zakładanym czasie. Przy czym we współpracy z interimem mamy otwarty projekt, praktycznie rozliczany z efektów z dnia na dzień, a czas tutaj jest kluczowym czynnikiem.
Autor pracuje w branży IT od 2002 r. (m.in. HP, ABC Data, Eptimo). Od 2015 r. działa jako „wolny strzelec” w charakterze interim managera.
Artykuł Interim Manager: człowiek do zadań specjalnych pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Z Eptimo do Avid pochodzi z serwisu CRN.
]]>Tomasz Buk ma wieloletnie doświadczenie w branży IT. Ostatnio, od października 2016 r., był prezesem Eptimo. Wcześniej pracował w ABC Dacie – od 2012 r. jako dyrektor działu hardware, a w latach 2014 – 2015 zarządzał spółką ABC Daty w Czechach i na Słowacji. Przez kilkanaście lat pracował w Compaq i HP na różnych stanowiskach związanych z zarządzaniem produktami i kanałem partnerskim.
Tomasz Buk jest absolwentem fizyki komputerowej na Akademii Górniczo-Hutniczej. Posiada również dyplomy MBA Polish Open University oraz MBA Oxford Brookes University.
Artykuł Z Eptimo do Avid pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Eptimo spółką akcyjną, nowy szef pochodzi z serwisu CRN.
]]>Tomasz Buk w br. został dyrektorem generalnym Eptimo. Zapowiedział rozbudowę oferty, działu handlowego i presales. Nowy prezes przed przejściem do VAD-a zarządzał spółką ABC Daty w Czechach i na Słowacji (2014 – 2015), a od 2012 r. był dyrektorem marketingu i sprzedaży w dziale produktów A-Brand w ABC Dacie. Odpowiadał za koordynację zespołów product managerów i inżynierów wsparcia oraz utrzymywanie dobrych relacji z największymi producentami sprzętu. Wcześniej przez wiele lat, od 2002 r., był związany z Compaq i HP.
Tomasz Buk jest absolwentem fizyki komputerowej na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Posiada dyplom MBA Wyższej Szkoły Zarządzania oraz MBA Oxford Brookes University.
Artykuł Eptimo spółką akcyjną, nowy szef pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Tomasz Buk dyrektorem zarządzającym Eptimo pochodzi z serwisu CRN.
]]>W tym roku ze spółki odszedł dotychczasowy zarząd: prezes Józef Szajter i dyrektor operacyjny Przemysław Kucharzewski, którzy w 2014 r. zakładali Eptimo. Prezesem i wspólnikiem został Mateusz Szewczyk. W ub.r. firma wypracowała 126 mln zł przychodów oraz 3 mln zł zysku netto.
Tomasz Buk ostatnio był związany z ABC Datą. W latach 2014 – 2015 zarządzał spółką broadlinera w Czechach i na Słowacji, a od 2012 r. był dyrektorem marketingu i sprzedaży w dziale produktów A-Brand w ABC Dacie, odpowiadając za koordynację zespołów product managerów i inżynierów wsparcia oraz utrzymywanie dobrych relacji z największymi producentami sprzętu. Wcześniej przez wiele lat, od 2002 r. współpracował z Compaq i HP. Zaczynał na stanowisku specjalisty ds. produktów mobilnych w firmie Compaq, odpowiadając za wprowadzenie na polski rynek komputerów kieszonkowych iPAQ. Następnie był product managerem w dziale serwerów i pamięci masowych (ESS) HP, a następnie był w dziale komputerowym.
Nowy dyrektor zarządzający Eptimo jest absolwentem fizyki komputerowej na Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Posiada dyplom MBA Wyższej Szkoły Zarządzania oraz MBA Oxford Brookes University.
Artykuł Tomasz Buk dyrektorem zarządzającym Eptimo pochodzi z serwisu CRN.
]]>