Artykuł Równi i równiejsi fejsbukowicze pochodzi z serwisu CRN.
]]>Swego czasu Mark Zuckerberg publicznie powiedział, że Facebook pozwala ponad trzem miliardom użytkowników rozmawiać jak równy z równym z elitami polityki, kultury i dziennikarstwa, a jego standardy zachowania mają zastosowanie do wszystkich, bez względu na ich status i sławę. Niestety, ta pięknie brzmiąca deklaracja nijak się ma do rzeczywistości, bowiem koncern zbudował coś w rodzaju systemu kastowego, gdzie elitarne grono może sobie pozwolić na znacznie więcej aniżeli przeciętny Jan Kowalski czy John Smith. Program znany jako XCheck miał początkowo służyć jako środek kontroli treści na fejsbukowych i instagramowych kontach należących do celebrytów, polityków i dziennikarzy. W ciągu kilku lat grupa VIP-ów rozrosła się do monstrualnych rozmiarów – redakcja The Wall Street Journal ocenia, że na koniec 2020 r. liczyła aż 5,8 miliona osób. Do wymienionych wcześniej grup zawodowych dołączono w tzw. międzyczasie naukowców i osobistości online z dużą liczbą obserwujących, a nawet konta popularnych wpływowych zwierząt, w tym psa celebryty „Doug the Pug”.
Generalnie, posty zawierające elementy zastraszania, treści seksualne, mowę nienawiści czy podżeganie do przemocy, bardzo szybko znikają z serwisu. Czasami ich usuwaniem zajmują sią zautomatyzowane systemy lub oflagowany przez nie materiał oceniają słabo opłacani moderatorzy treści zatrudniani przez firmy zewnętrzne. Jak się łatwo domyślić, inaczej wygląda weryfikacja materiałów zamieszczanych przez VIP-ów. Jeśli systemy Facebooka dojdą do wniosku, że uprzywilejowany właściciel konta mógł złamać zasady, nie usuwają treści, lecz przekazują skargę do wyższej instancji – wyszkolonych pracowników pełnoetatowych. Jednakże bywało, że o dalszych losach wpisu decydował sam Mark Zuckerberg. Świetnym przykładem jest tutaj post Donalda Trumpa, w którym napisał słynne już zdanie „Kiedy zaczyna się grabież, zaczyna się strzelanina”. Był to komentarz odnoszący się do protestów ruchu Black Lives Matter. Zautomatyzowany system ocenił wpis ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych na 90 punktów w 100 stopniowej skali, co wskazywało na duże prawdopodobieństwo naruszenia reguł platformy. Jednak Mark Zuckerberg osobiście zadzwonił do podwładnych, nakazując im pozostawienie posta. Kiedy już jednak było wiadomo, że Donald Trump przegra rywalizację z Joe Bidenem, szef Facebooka potraktował ustępującego prezydenta bez pardonu, usuwając jego konto z platformy.
Nie mniej interesujący jest przypadek znanej gwiazdy piłkarskiej Neymara. W 2019 r. pewna kobieta oskarżyła go o gwałt. Brazylijski futbolista opublikował na Facebooku oraz Instagramie korespondencję prowadzoną z dziewczyną na komunikatorze WhatsApp oraz jej nagie zdjęcia wraz z danymi personalnymi. Jednocześnie wniósł przeciwko niej akt oskarżenia o próbę wyłudzenia pieniędzy. Standardowa procedura Facebooka dotycząca publikowania „niezgodnych z prawem zdjęć intymnych” jest prosta – są one automatycznie usuwane. Ale Neymar znajdował się pod parasolem ochronnym programu XCheck. W rezultacie system przez ponad 24 godziny uniemożliwiał usunięcie fotek roznegliżowanej kobiety. W tym czasie obejrzało je 56 milionów użytkowników Facebooka i Instagrama. The Wall Street Journal dotarł do danych, z których wynika, że tylko w ubiegłym roku XCheck zezwolił na wyświetlanie postów naruszających regulamin Facebooka oraz Instagrama co najmniej… 16,4 miliarda razy, zanim zostały później skasowane.
Artykuł Równi i równiejsi fejsbukowicze pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Sześć godzin, które wstrząsnęło światem pochodzi z serwisu CRN.
]]>Awaria sprawiła, że po kieszeni dostał sam Zuckerberg. Majątek szefa Facebooka stopniał o 7 miliardów dolarów, zaś akcje korporacji straciły na wartości około 50 miliardów dolarów. Analitycy rynku reklamowego szybko wyliczyli, że Facebook tylko w samych Stanach tracił około 545 tysięcy dolarów na godzinę. Na biednego nie trafiło i nie trzeba będzie długo czekać, zanim koncern odrobi straty.
Znamienne, że ta poważna wpadka miała miejsce tuż po serii publikacji poświęconych imperium Marka Zuckerberga, które ukazały się w The Wall Street Journal. Wprawdzie w Polsce przeszły one niemal bez echa, ale za oceanem wywołały spore poruszenie. I trudno się dziwić, skoro w cyklu artykułów „File Facebook” pokazano liczne niedociągnięcia giganta mediów społecznościowych i jego niechęć lub niezdolność do ich rozwiązywania. Publikacje powstały między innymi na podstawie badań wersji roboczych prezentacji dla kadry kierowniczej, w tym dla Zuckerberga. Dziennikarze rozmawiali z dziesiątkami obecnych i byłych pracowników Facebooka, w tym z Frances Haugen, która na początku października wystąpiła przed komisją amerykańskiego senatu, obwiniając byłego pracodawcę o to, że jego produkty szkodzą dzieciom, zaogniają podziały społeczne i osłabiają demokrację.
Trzeba przyznać, że lektura artykułów z The Wall Street Journal jest miejscami przygnębiająca. Portal, który w ciągu 17 lat rozwoju przeszedł drogę od wirtualnego miejsca spotkań studentów Harvardu, aż do platformy obsługującej miliardy użytkowników na całym świecie, zmaga z się potwornym bałaganem. Facebook skupia ludzi życzących sobie nawzajem wszystkiego najlepszego, ale także hejterów, handlarzy niewolników, aż po meksykańskie kartele narkotykowe – z wszystkimi tego skutkami, także tymi tragicznymi. Niemniej Mark Zuckerberg doskonale odnajduje się w tym chaosie. W ciągu ostatnich pięciu lat jego koncern wygenerował zysk w wysokości ponad 100 miliardów dolarów i jest wyceniany na ponad 1 bilion dolarów. Nie sądzę, aby seria krytycznych publikacji zatrzymała tak rozpędzoną lokomotywę.
Artykuł Sześć godzin, które wstrząsnęło światem pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Zhakujemy twoją twarz pochodzi z serwisu CRN.
]]>Sprytni Chińczycy
Tymczasem naukowcy ostrzegają, że technologia ma luki, które są wykorzystywane przez hakerów. Według firmy ID.me między czerwcem 2020 a styczniem 2021 r. odnotowano ponad 80 tys. prób oszukania systemu identyfikacji twarzy w celu wyłudzenia zasiłku dla bezrobotnych.
– Ludzie sięgali po różne metody. Zakładali specjalne maski, trzymali w ręku zdjęcia lub filmy pokazujące inne osoby, a także wykorzystywali obrazy wygenerowane przez sztuczną inteligencję – mówi Blake Hall, dyrektor generalny ID.me.
W marcowym raporcie na temat cyberbezpieczeństwa analitycy Experian przewidują, że oszuści będą coraz częściej tworzyć „twarze Frankensteina”, wykorzystując sztuczną inteligencję do łączenia cech twarzy różnych osób w celu stworzenia nowej tożsamości, aby w ten sposób oszukać systemy identyfikacji twarzy.
Pierwsza próba przechytrzenia tego typu zabezpieczeń sięga roku 2017, kiedy jeden z klientów firmy ubezpieczeniowej Lemonade chciał wyłudzić roszczenia dotyczące rzekomej kradzieży kamery o wartości 5 tys. dol. Oszust ubrał blond perukę i pomalował usta szminką, ale to nie wystarczyło, żeby wprowadzić system w błąd. O wiele sprytniejsi byli dwaj Chińczycy. Na początku tego roku prokuratorzy w Państwie Środka oskarżyli dwóch mężczyzn o kradzież ponad 77 mln dol. poprzez założenie fałszywej firmy, która rzekomo sprzedawała skórzane torby i wysyłała fałszywe faktury podatkowe do wyimaginowanych klientów. Sprytni Chińczycy oszukali urząd podatkowy w Szanghaju, wykorzystując do autoryzacji deklaracji podatkowych system rozpoznawania twarzy. Przestępcy najpierw kupili zdjęcia twarzy w wysokiej rozdzielczości z internetowego czarnego rynku, a następnie wykorzystali aplikację do tworzenia filmów ze zdjęć, aby twarze były ruchome. Oszuści używali telefonu komórkowego, który wyłączał przednią kamerę i przesyłał zmanipulowane filmy, gdy miał robić selfie wideo. Według prokuratorów naciągacze działali w ten sposób od 2018 r.
Jak załatać dziury w systemie
Według Johna Spencera, dyrektora ds. strategii w Veridium, firmie zajmującej się identyfikacją biometryczną, aby sfałszować zdjęcie, wcale nie trzeba sięgać po zaawansowane oprogramowanie. Jednym z najczęstszych sposobów oszukania systemu identyfikacji twarzy jest wydrukowanie zdjęcia czyjejś facjaty i wycięcie oczu, a następne użycie fotki jako maski. Według specjalistów istnieją dwa sposoby na ochronę systemów rozpoznawania twarzy przed oszustami. Pierwszy sprowadza się do aktualizacji podstawowych modeli sztucznej inteligencji, aby wystrzegać się nowych ataków przez przeprojektowanie algorytmów, które je wspierają. Drugim jest szkolenie modeli z jak największą liczbą zmienionych twarzy, które mogłyby je sfałszować.
Niestety, „wytrenowanie” modelu rozpoznawania twarzy, a jednocześnie uchronienie go przed możliwością podszywania się pod niego, to kosztowny i czasochłonny proces. Każdą osobę trzeba przedstawić w wielu kombinacjach – w okularach, kapeluszu itp., aby system mógł poznać wszystkie możliwe kompilacje. To niestety dobra wiadomość dla cyfrowych oszustów.
Artykuł Zhakujemy twoją twarz pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Sklepy internetowe drukują katalogi pochodzi z serwisu CRN.
]]>W czasie pandemii powstało bardzo dużo kolejnych, nowych sklepów internetowych. To oczywiste, bo nawet handlowcy, którzy sceptycznie podchodzą do tej formy sprzedaży musieli uruchomić placówki online, aby kontynuować działalność. Właściciele Shopify, popularnej platformy e-commerce, przyznają, że w ubiegłym roku z ich rozwiązania korzystało 1,75 miliona sprzedawców z całego świata, czyli ponad dwukrotnie więcej niż w 2019 r. Niestety, nie ma nic za darmo. Niskie bariery wejścia na rynek online sprawiają, że rywalizacja się zaostrza, a jej pokłosiem są między innymi rosnące koszty reklamy internetowej. W rezultacie e-sklepy mają problemy z przyciąganiem klientów. Problem ten dotyczy zarówno przedsiębiorców, którzy od lat działają w sieci, jak i tych stawiających w tym biznesie pierwsze kroki.
Nie bez przyczyny handlowcy i konsultanci zza oceanu twierdzą, że poza popularnymi taktykami marketingowymi, takimi jak optymalizacja stron internetowych pod kątem wyszukiwania i zamieszczania reklam w mediach społecznościowych, należy podjąć bardziej złożone kroki, których celem jest pozyskanie i utrzymanie klientów. Niektórzy sprzedawcy, chociażby wspomniany wcześniej Kevin Stecko, testują tradycyjne sposoby dotarcia do nowych nabywców, takie jak drukowane katalogi. Czasami też przedsiębiorcy, którzy do tej pory działali jedynie online, otwierają stacjonarne placówki.
– Przed nowymi uczestnikami sprzedaży online pojawiają się spore możliwości, ale z punktu widzenia konsumentów w sieci panuje duży bałagan, utrudniający podejmowanie decyzji co i od kogo kupować – mówi Michelle Evans, analityk ds. handlu cyfrowego w firmie badawczej Euromonitor.
Parachute Home, firma od siedmiu lat produkująca pościel, rozszerzyła działalność na inne artykuły gospodarstwa domowego, takie jak ręczniki i odzież domową. Poza tym otworzyła 11 sklepów na terenie Stanów Zjednoczonych. Sieć oczywiście reklamuje się w internecie, ale od czterech lat wydaje też drukowany katalog. Według Ariel Kaye, założycielki i CEO Parachute Home, wysłany w ubiegłym roku do kilku milionów gospodarstw folder pomógł zbudować świadomość marki wśród dużej grupy potencjalnych klientów.
Ariel Kaye przyznaje, że koszty zdobycia klientów w ostatnich miesiącach spadły, ponieważ ludzie wydali więcej na porządkowanie swoich domów podczas pandemii. Inaczej wygląda to w przypadku Kevina Stecko i jego strony 80sTees.com.
– Nasze wydatki wzrosły, częściowo z powodów rosnących kosztów reklamy online. W marketingu cyfrowym mówi się, że wygrywa ten, kto wyda najwięcej – mówi Stecko.
Tymczasem przedsiębiorcy nie zawsze są zadowoleni z cyfrowych promocji, również tych w mediach społecznościowych, gdzie ma miejsce specyficzny rodzaj cenzury. Przykładem usunięcie reklamy promującej t-shirt nawiązujący do zapaśniczego chwytu Cobra Clutch. Prawdopodobnie algorytmy pomyślały, że na sprzedaż wystawiany jest wąż kobra, a handel zwierzakami jest zabroniony na wielu platformach. – Mam nadzieję, że katalog wysłany do 100 tysięcy dawnych klientów i 15 tysięcy potencjalnych nabywców pobudzi naszą sprzedaż. To jedna z niewielu opcji reklamowych, w których losowy algorytm nie wyłączy promowanego produktu – podsumowuje Kevin Stecko.
Artykuł Sklepy internetowe drukują katalogi pochodzi z serwisu CRN.
]]>