Artykuł SD-WAN: w oczekiwaniu na koniec pandemii pochodzi z serwisu CRN.
]]>Badania rynkowe pokazują, że rozwiązania SD-WAN są już postrzegane jako dojrzałe pod względem technologicznym. Dodatkowo wśród najważniejszych powodów wdrażania użytkownicy wymieniają oszczędności w obszarze infrastruktury WAN oraz zwiększenie ciągłości działania sieci. Ponadto istotne są dla nich takie kwestie, jak wzrost wydajności i uzyskanie wglądu w działanie sieci oraz aplikacji w trybie end-to-end, zwłaszcza tych opartych na chmurze. Klienci, którzy dysponują dojrzałą strategią rozwoju infrastruktury sieciowej traktują SD-WAN jako narzędzie migracji do architektury zorientowanej na aplikacje i centralnie zarządzanych oddziałów.
Zainteresowanie rozwiązaniami SD-WAN oraz SD-Branch (zintegrowana oferta SD-WAN, lokalnej sieci i bezpieczeństwa dla zdalnych oddziałów) na polskim rynku rośnie szybko. To wpływ rozproszenia organizacji, rosnącej świadomości potrzeb zachowania spójnych polityk bezpieczeństwa niezależnie od miejsca, z jakiego łączy się użytkownik, a także dużej liczby różnych urządzeń pojawiających się na brzegu sieci.
– Do tego dochodzą nowe możliwości połączeń, jakie zaczynamy mieć do dyspozycji, jak na przykład LEO, czyli Low Earth Orbit. Trzeba też wymienić rosnącą konsumpcję technologii IoT, bo w tym obszarze również chcemy narzucać i utrzymywać spójne polityki – mówi Piotr Wróblewski, Aruba Partner Business Manager w HPE.
Gdy SD-WAN wchodzi do głównego nurtu branży sieciowej, coraz więcej klientów zdaje sobie sprawę z możliwości tej technologii. Bez wątpienia pewien wysiłek trzeba włożyć w przekonanie tych, których wcześniej do zakupu rozwiązań SD-WAN mogły zniechęcać ich potencjalna złożoność i czas zwrotu z inwestycji. Pomocą w tym może być argument, że skracają znacząco czas wdrożenia, eliminując jednocześnie potrzebę ponownej konfiguracji sieci i związanych z tym przestojów.
– Za tym rozwiązaniem przemawia przede wszystkim łatwość wdrożenia, bo można je przeprowadzić zdalnie. W najprostszym przypadku, kiedy firma buduje nowy oddział i kupuje usługę SD-WAN od operatora, to po podłączeniu do prądu w danej lokalizacji, urządzenie może już zacząć komunikować się przez sieć GSM, aby uwierzytelnić się i skonfigurować z kontrolerem. Całość zajmie kilka do kilkudziesięciu minut – argumentuje Grzegorz Dobrowolski, dyrektor sprzedaży rozwiązań Data Center i Wirtualizacji w polskim oddziale Cisco.
Dell’Oro Group szacuje, że wartość światowego rynku SD-WAN osiągnęła w III kw. 2021 rekordowy poziom, zwiększając się o 45 proc. rok do roku. Jeśli chodzi o regiony, to największy popyt na rozwiązania SD-WAN występuje w Ameryce Północnej i Europie. Jednakże z uwagi na to, że przedsiębiorstwa globalnie modernizują infrastrukturę sieciową w przyspieszonym tempie, to w porównaniu z czasem sprzed pandemii sprzedaż rosła w dwucyfrowym tempie we wszystkich regionach. Jako że SD-WAN jest oparty głównie na oprogramowaniu, to według Dell’Oro zakłócenia łańcucha dostaw miały znacznie mniejszy wpływ na wyniki, w porównaniu ze sprzętowymi produktami sieciowymi. Pod względem sprzedaży liderem w branży SD-WAN jest Cisco, a pierwszą trójkę uzupełniają Fortinet i VMware. Od dłuższego czasu postępuje konsolidacja na rynku wokół niewielkiej liczby producentów. W 2021 r. blisko 70 proc. rynku należało do sześciu największych graczy – oprócz już wymienionych także do Versa, HPE Aruba i Palo Alto. Analitycy zwracają uwagę na to, że producenci coraz częściej wykorzystują funkcje bezpieczeństwa, aby wyróżnić swoje rozwiązania SD-WAN na bardzo konkurencyjnym rynku.
Skąd się wzięła potrzeba wdrażania sieci SD-WAN?
Tradycyjnie oddziały firm funkcjonowały jak satelity w oddaleniu od sieci szkieletowej, mając zwykle słabsze łącza z centrum danych i spowolniony dostęp do danych. W ostatnich latach zaszły jednak zmiany, wynikające z tego, że przechodzące kolejne etapy transformacji cyfrowej przedsiębiorstwa chcą, by przyniosła ona korzyści w całej organizacji, a więc także w oddziałach. Konkurowanie na cyfrowym rynku wymaga dzisiaj od każdego pracownika dostępu do danych w czasie rzeczywistym. Ważna jest także możliwość bezproblemowego korzystania ze wszystkich dostępnych aplikacji.
Tymczasem w oddziałach gwałtownie wzrosła liczba przeprowadzanych transakcji, przepływów pracy, wykorzystywanych aplikacji i zapytań o dane, które muszą być obsługiwane tak szybko, jak te przetwarzane w rdzeniu sieci. Co więcej, znacząco wzrosła liczba, a także rodzaj użytkowników końcowych podłączonych do sieci oddziałowych. Ponadto wzrósł w nich wolumen ruchu głosowego i wideo, przybyło też aplikacji biznesowych opartych na usługach chmurowych typu IaaS i SaaS.
Z tego powodu wykorzystywane od lat statyczne połączenia MPLS po prostu nie sprawdzają się w oddziałach firm funkcjonujących w nowej, cyfrowej rzeczywistości. W rezultacie organizacje sięgają po rozwiązania SD-WAN, aby ich zdalne biura i placówki korzystały z sieci szybszych, wydajniejszych, a przy tym znacznie bardziej elastycznych i ekonomicznych (w porównaniu z MPLS).
Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że rozproszone, posiadające wiele oddziałów przedsiębiorstwa szukają efektywnego sposobu obsługi krytycznych aplikacji SaaS oraz możliwości korzystania z innych usług chmurowych, zwiększając w ten sposób swoją efektywność operacyjną i obniżając koszty. Z wielu badań wynika, że większość firm używa już przynajmniej kilku aplikacji dostarczanych w modelu SaaS i trend ten będzie się tylko zwiększał. Jeśli wcześniej przewidywano, że światowy rynek SaaS będzie w latach 2018–2023 rósł w tempie ponad 20 proc. rocznie, to pandemia te szacunki podciągnęła wyraźnie w górę.
Z dodatkowym obciążeniem sieci, które wprowadzają usługi oparte na chmurze, nie jest w stanie – z uwagi na ograniczenia MPLS – skutecznie poradzić sobie większość tradycyjnych infrastruktur sieciowych WAN. Problemy dotyczą niskiej przepustowości, ograniczonego wglądu i kontroli ruchu, niskiego poziomu obsługi użytkownika oraz zwiększonych opóźnień. Rozwiązaniem staje się więc SD-WAN, która daje możliwość inteligentnego współdzielenia obciążenia ruchu w ramach wielu połączeń szerokopasmowych – w celu zwiększenia wydajności sieci, jej dynamicznego działania i ograniczania kosztów. Sieci SD-WAN zapewniają oddziałom przedsiębiorstw wszystkie korzyści związane z użyciem aplikacji opartych na chmurze, oferując przy tym bezpieczne połączenia.
– Należy również zwrócić uwagę na to, co zyskują użytkownicy dzięki łatwemu zarządzaniu. Ważną zaletą tych rozwiązań jest ich wysoka skalowalność oraz możliwość przewidywalnego zarządzania kosztami posiadania takiej infrastruktury – dodaje Michał Taterka, Principal System Engineer w Fortinecie.
Czy SD-WAN nadaje się do domu?
Jeśli SD-WAN zdobywa uznanie jako platforma zapewniającą niezawodne i bezpieczne usługi sieciowe dla użytkowników i urządzeń w zdalnych oddziałach firm, to czy w obliczu powszechnej pracy zdalnej może znaleźć swoje miejsce także w modelu home office? Gdy popatrzymy tylko na cenę, to nie wydaje się to zbyt prawdopodobne. Specjalizowane urządzenie (appliance) kosztuje przynajmniej 1 tys. dol.
Dostawcy rozwiązań SD-WAN przekonują jednak, że to, co było nieekonomiczne w przypadku indywidualnych użytkowników, którzy w przeszłości tylko czasami pracowali z domu, może stać się całkiem rozsądnym wyborem dla takich, którzy 40 czy nawet więcej godzin tygodniowo spędzają przed komputerem w domowym biurze.
Wraz z rozwojem pracy zdalnej dział IT może uznać SD-WAN za interesującą opcję dla managementu czy wysokopłatnych specjalistów, którzy także w domu potrzebują dostępu do wrażliwych lub krytycznych danych oraz niezawodnej i bezpiecznej komunikacji. W przypadku szczególnie ważnych dla firmy pracowników zamiana dotychczasowego połączenia VPN na SD-WAN może stać się uzasadniona.
Argumentem może być to, że „domowa” SD-WAN zapewni bardziej elastyczną ochronę niż VPN, co czyni to rozwiązanie lepszym wyborem dla stałego połączenia. Kolejną zaletą w porównaniu z VPN jest to, że SD-WAN może kierować ruch z aplikacji, takich jak Microsoft 365, bezpośrednio do chmury, zamiast przekierowywać dane poprzez centralę firmy. Tryb instalowania urządzeń SD-WAN określany jako „zero touch” (wymagający minimum obsługi) sprawia, że dział IT może je wysyłać bezpośrednio do zdalnego pracownika. Przy niewielkiej interakcji ze strony administratora urządzenie może samo skomunikować się z centralą i skonfigurować.
Różne modele dostarczania SD-WAN
Technologia definiowanych programowo sieci rozległych zapewnia organizacjom z wieloma oddziałami lepsze działanie aplikacji dzięki inteligentnemu routingowi ruchu w ramach wielu połączeń, w tym MPLS, internetowych, mobilnych 4G oraz coraz częściej 5G. Dostawcy tego rodzaju rozwiązań oferują je w różnych modelach biznesowych i konsumpcji IT, dostarczając je w formie specjalizowanych urządzeń, licencji na oprogramowanie, SD-WAN as a Service oraz zarządzanych usług SD-WAN.
Duże korzyści z biznesowego punktu widzenia może przynieść dostawcy zarządzana usługa sieciowa, w której zewnętrzny MSP (Managed Service Provider) zapewni klientowi wszystko, co niezbędne. A zatem dostarczy sprzęt, oprogramowanie i usługi sieciowe wymagane do uruchomienia wymaganej aplikacji lub usługi (takiej jak skomunikowanie wielu oddziałów) w oparciu o umowy SLA, gwarantujące poziom dostępności i wydajności. MSP będzie odpowiadać za monitorowanie, zarządzanie i zabezpieczanie usługi WAN, natomiast rozliczenie może odbywać się na podstawie rocznej lub wieloletniej umowy usługowej i będzie zależeć od liczby lokalizacji, szybkości łączy, a także innych warunków SLA.
Można zakładać, że zarządzane usługi SD-WAN będą zyskiwać na popularności, uwalniając klientów od problemów związanych z zapewnieniem łączności z oddziałami firmy i centrami danych. Tego rodzaju oferty mają operatorzy telekomunikacyjni i dostawcy internetu, ale mogą je tworzyć także integratorzy wchodzący w rolę MSP.
Zdaniem specjalisty
Wciąż przybywa projektów z zakresu sieci SD-WAN, szczególnie wśród mniejszych firm. W większych organizacjach również się one pojawiły. Mamy w tym segmencie ponad 20 zrealizowanych wdrożeń, a w drodze są następne. W szybszym upowszechnieniu się SD-WAN przeszkodą jest to, że w przeszłości bardzo dużo przedsiębiorstw budowało sieci WAN z operatorem, wiążąc się wieloletnimi kontraktami. Dlatego siłą rzeczy, mimo że o technologii SD-WAN mówimy od kilku lat, dopiero teraz tego rodzaju projekty są realizowane. Obecnie mamy do czynienia z punktem przełomowym, ale jeszcze chwilę potrwa, zanim cały rynek przełączy się na SD-WAN.
W związku z wprowadzaniem coraz to nowszych technologii (nie tylko stricte IT, ale często wymagających ich udziału) obserwujemy rosnące zapotrzebowanie na wydajne sieci. Dodatkowo zauważyć można bardzo dynamiczny rozwój sieci handlowych, które potrafią w ciągu roku otworzyć nawet i kilkaset nowych punktów, a rozwiązanie SD-Branch stanowi odpowiedź na związane z tym wyzwania technologiczne. SD-Branch ma na celu rozszerzenie funkcji SD-WAN na całą sieć oddziału poprzez konsolidację usług i konwergencję zarządzania. W idealnej sytuacji bezpieczne rozwiązanie SD-Branch będzie łączyć sieci z zachowaniem bezpieczeństwa, oferując SD-WAN, kontroler sieciowy i funkcjonalność NAC.
Zależy nam na skonsolidowaniu zastosowania SD-WAN, SD-Branch oraz SASE, aby podnieść bezpieczeństwo przy jednoczesnym wzroście wydajności rozwiązania. Staramy się przy tym zachować czysto biznesowe podejście do infrastruktury, czyli przede wszystkim zapewnić działanie krytycznych systemów i aplikacji – niezależnie od tego, czy znajdują się one w chmurze, czy też lokalnie – a jednocześnie zapewnić większą optymalizację wykorzystania zasobów ludzkich poprzez znaczną redukcję czasu potrzebnego na rozbudowę infrastruktury, zarządzanie, utrzymanie, diagnostykę czy analizę ruchu. Klienci wymagają od swoich sieci WAN coraz więcej, co z kolei wpływa na szybki rozwój technologii SD-WAN oraz SD-Branch, a także całego rynku.
Artykuł SD-WAN: w oczekiwaniu na koniec pandemii pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Już 20 tys. dol. za kontener. W tym roku nie będzie taniej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Wąskie gardła w transporcie z Chin i wysokie stawki za fracht utrzymają się co najmniej do chińskiego Nowego Roku (koniec stycznia 2022 r.). Sytuacja może się poprawić najwcześniej przed Wielkanocą (połowa kwietnia 2022 r.) – wynika z analizy niemieckiej firmy software’owej Setlog. Oparto ją o dane ok. 100 marek używających oprogramowania tej firmy w okresie od lipca 2019 r. do lipca 2021 r.
6-8 razy drożej niż przed pandemią
Jak wynika z informacji, za transport 40-stopowego kontenera typu high cube z Azji do Europy w lipcu br. płacono 12 – 16 tys. dol., a teraz stawki dochodzą już do 20 tys. dol. Przewiduje się, że wynajęcie kontenera w celu dostarczenia towaru przed świętami podrożeje 6- do 8-krotnie w porównaniu z 2019 r.
Z kolei według danych Shanghai Containerized Freight Index w połowie sierpnia br. koszt transportu liczony wg ekwiwalentu 20-stopowego kontenera osiągnął ok. 3,6 tys. dol. To ok. 5 razy drożej niż przed pandemią. Teraz trzeba płacić jeszcze więcej. China Containerized Freight Index dla frachtu do Europy we wrześniu doszedł do niemal 5,5 tys. dol.
Podwyżki to skutek szeregu czynników: braku kontenerów, wzrostu popytu konsumenckiego w tym roku, dużego ruchu między Azją a USA, zbliżającego się okresu świątecznego i blokad portów, jak niedawno w Yantian. Poza tym wielu importerów płaci za przewóz każdą cenę, bo musi utrzymać ruch.
30 proc. więcej elektroniki
Lepiej z cenami i dostępnością frachtu w najbliższych miesiącach raczej nie będzie, bo Światowa Organizacja Handlu (WTO) przewiduje, że chętnych do transportu różnych dóbr powinno przybywać. W 2021 r. wymiana towarów ma wzrosnąć globalnie o 8 proc. r/r. W 2022 r. nadal będzie się zwiększać, choć w mniejszej skali (+4 proc. r/r). W I kw. 2021 r. handel komputerami i elektroniką wzrósł o 30 proc. – według WTO.
Armatorzy pilnują wysokich cen
Jak twierdzi Setlog, armatorzy ograniczyli swoje możliwości, aby utrzymać ceny na wysokim poziomie. Zamówiono wprawdzie nowe statki i kontenery, ale wprowadzenie ich do służby zajmuje miesiące.
Do tego wydłużył się czas transportu morskiego z Azji. Według firmy software’owej trwa do 42 dni, średnio 8 dni dłużej niż przed pandemią. To skutek anulowania rejsów i opóźnień w rozładunku w portach docelowych.
Co gorsza znacznie zmniejszyła się przepustowość ruchu lotniczego. Jego udział w transporcie skurczył się do 7 proc. z 23 proc. w 2019 r.
Granice wydajności według analizy osiągnął transport kolejowy. Przewozy trzeba rezerwować z wyprzedzeniem 4 do 6 tygodni. Innymi słowy doszliśmy do ściany z możliwościami przewozów z Azji.
Artykuł Już 20 tys. dol. za kontener. W tym roku nie będzie taniej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Kryzys kontenerowy w Azji. Będzie 20 procent drożej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Łańcuch dostaw w Azji trzeszczy pod naporem nowej fali pandemii, a chaos może pogłębić kryzys kontenerowy – alarmuje prezes niemieckiego Instytutu Gospodarki Światowej, Gabriel Felbermayr. „To co się dzieje w Chinach, jest dramatyczne” – twierdzi ekonomista według portalu t-online.de.
Otóż korek kontenerowców w porcie w Yantian na południu Chin, spowodowany przez Covid-19 wśród robotników, to według eksperta większy problem, niż blokada Kanału Sueskiego w marcu br. (wówczas stanęło około 200 statków).
Także niemiecki związek gospodarki materiałowej, zakupów i logistyki (BME) w raporcie z końca lipca br. bije na alarm z powodu skali kryzysu.
Yantian to brama na świat dla sprzętu IT. Łączy z zagranicą ośrodki produkcyjne w Shenzhen. Przez ten port płynie w świat ok. 90 proc. eksportu elektroniki produkowanej w Chinach – według BME.
Port w Yantian objęto lockdownem 21 maja br. na ponad miesiąc. Od tego czasu jego wydajność spadła do niecałych 40 proc. (100 proc. to ok. 40 tys. kontenerów na dobę). Co gorsza efekt domina spowodował opóźnienia w pobliskich trzech mniejszych portach.
Może brakować kontenerów, koszty transportu znowu w górę
Lockdown w Yantian zdjęto na początku lipca i obecnie wydajność portu jest już bliska tej sprzed blokady, ale skutki opóźnień są odczuwalne. Według BME 30 proc. firm liczy się z ciągłym niedostatkiem kontenerów, a 57 proc. z podwyżką kosztów frachtu.
„Z pewnością zobaczymy wzrost cen”
Nowe uderzenie w transport z Azji może dodatkowo pogłębić problemy z dostępnością elektroniki i wyśrubować ceny. Zdaniem szefa Instytutu Gospodarki Światowej „z pewnością zobaczymy wzrost cen do 20 proc.” Uważa on również, że kryzys podaży zakłóci dostawy na okres świąteczny.
Artykuł Kryzys kontenerowy w Azji. Będzie 20 procent drożej pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Jak brak deszczu na Tajwanie sprawia, że powinniśmy zacząć realizować zakupy IT na Q4 pochodzi z serwisu CRN.
]]>Wzrost produkcji spowodował wzmożone zapotrzebowanie na podzespoły, z których składają się upragnione przez klientów komputery, monitory i smartfony. Producenci tych podzespołów także podnieśli tempo produkcji, składając odpowiednio wyższe zamówienia u swoich dostawców, firm dostarczających półprzewodnikowe komponenty, takie jak procesory, sterowniki, pamięci czy modemy. I wtedy zaczęły się prawdziwe problemy.
Krzemowy węzeł gordyjski
W porównaniu do produkcji komputerów czy nawet ich podzespołów – branża chipów jest skrajnie nieelastyczna i zwyczajnie nie jest w stanie zwiększyć produkcji w reakcji na rosnący popyt. Wiąże się to po części z ograniczeniami procesów technologicznych, które w przypadku wytwarzania półprzewodników są zaskakująco długie. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że wyprodukowanie pojedynczego procesora to proces, który trwa nie kilka godzin czy dni, ani nawet parę tygodni, ale niemal cztery miesiące! Wzrost produkcji uruchomiony w środku zimy rynek odczułby dopiero w początkach lata… Jednak czas to tylko część problemu. Drugim są pieniądze.
Urządzenia, które są wykorzystywane do wytwarzania chipów są ekstremalnie drogie, ich produkcja odbywa się na zamówienie, a cały proces zajmuje bardzo dużo czasu. Wdrażanie nowych procesów technologicznych czy rozbudowa możliwości wytwórczych zajmuje lata, a zwrot z takich inwestycji jest obliczany na dekady. W związku z astronomicznymi kosztami i skrajną specjalizacją branża półprzewodników jest praktycznie zmonopolizowana. Kiedy wszystko działa jak trzeba, to nie jest duży problem, ale jeśli coś pójdzie nie tak, powstaje wąskie gardło, którego nie ma jak poszerzyć.
Na scenę wkracza pogoda
Spójrzmy więc na rynek półprzewodników w 2021 r. Niestety, nie jest to zbyt optymistyczny obrazek: producenci chipów nie są w stanie zwiększyć produkcji, ponieważ wiązałoby się to z potężnymi inwestycjami, których zwrot byłby wysoce niepewny, a ich skutki i tak zaczęłyby być odczuwalne dla rynku dopiero po kilku latach. Braki chipów odczuwają dotkliwie nie tylko producenci komputerów, monitorów, tabletów czy smartfonów, ale też firmy motoryzacyjne czy wytwarzające sprzęt gospodarstwa domowego. Jakby nie patrzeć, różnego rodzaju sterowniki są dziś ważnym elementem niemal każdego urządzenia.
Tymczasem popyt nie maleje. Wywołany pandemią boom na sprzęt komputerowy wydaje się utrzymywać, bo model pracy zdalnej przyjął się na dobre i rozpoczął nieuchronny ruch ku cyfrowej transformacji. Coraz więcej przedsiębiorstw dostrzega korzyści, jakie w dłuższej perspektywie może odnieść dzięki elastyczności i mobilności „cyfrowych” pracowników, cyfryzacji procesów czy przeniesieniu działań do chmury. Coraz więcej systematyzuje teraz wprowadzone w pośpiechu pod wpływem konieczności zmiany. To wszystko prowadzi do jednego: wzmożonych zakupów.
I tu pora, żebyśmy wrócili do tajwańskiego deszczu, czy raczej jego zaskakującego braku i związku tego zjawiska z naszą sytuacją. Otóż, brak monsunowych opadów prowadzi do katastrofalnej suszy, jakiej Tajwan nie zaznał od 56 lat. Wiele zbiorników wodnych już w tej chwili magazynuje zaledwie 20, a w niektórych miejscach nawet mniej niż 10 proc. zwykłej objętości wody. Susza jest katastrofą dla rolnictwa i poważnym problemem dla ludności, ale przecież ogromnych ilości wody potrzebuje też przemysł. 90 proc. światowej produkcji półprzewodników odbywa się właśnie na Tajwanie. Tymczasem rząd tego państwa już zwrócił się do przemysłu o graniczenie zużycia wody o 13 proc., co z pewnością będzie oznaczało także zmniejszenie produkcji. A może to być dopiero początek kłopotów z wodą.
Wyprzedzić kłopoty
Pandemii nie dało się przewidzieć. Tajwańska susza jest skutkiem globalnych zmian klimatu, które są śledzone i badane od dawna, jednak modelowanie konkretnych efektów, jakie będą one miały dla poszczególnych krajów jest bardzo trudne i obarczone znaczną niepewnością. Natomiast skutki jednego i drugiego zjawiska dla rynku IT w Polsce są oczywiste: będą opóźnienia, a ceny mogą rosnąć. Uzbrojeni w tę wiedzę możemy pójść o krok dalej i postarać się zminimalizować problemy dla naszej firmy, jednak by to się udało trzeba zacząć działać już teraz.
Przygotowanie do zakupów zaplanowanych na czwarty kwartał musi zacząć się w tej chwili. Zerknijmy na to bardziej szczegółowo. Przyjmijmy, że przedsiębiorstwo ma w planach inwestycję, której budżet jest zaplanowany na Q4. Rozpoczynając w tym momencie prace projektowe oraz wycenę, mamy szansę zamknąć tę fazę do końca sierpnia 2021. Warto pamiętać, że niejako po drodze jest sezon urlopowy, który nieuchronnie przedłuży każdy proces. Z projektem w ręku jesteśmy gotowi do złożenia zamówienia – dajmy sobie na to trochę ponad tydzień i załóżmy, że 10 września nasze zamówienie trafi do producentów.
Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, które omawialiśmy, rozsądnie będzie oczekiwać, że realizacja zamówienia może zająć nawet trzy miesiące – tyle czasu może zająć wyprodukowanie i skompletowanie sprzętu, a także dostarczenie go do Polski. Oznacza to, że zamówienie trafi do firmy w grudniu i dopiero wtedy otrzymamy fakturę, mieszcząc się w zaplanowanym na Q4 budżecie.
Nie mamy wpływu na to, jak i kiedy uda się rozwiązać globalny problem niedoboru komponentów, jednak w skali naszego biznesu możemy myśleć z wyprzedzeniem, planować i działać, by zminimalizować spowodowane przez ten problem niedogodności.
Autor jest kierownikiem sprzedaży w One System.
Artykuł Jak brak deszczu na Tajwanie sprawia, że powinniśmy zacząć realizować zakupy IT na Q4 pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Pro domo sua pochodzi z serwisu CRN.
]]>A łatwo nie było, bo od samego początku Burda miała kłopot z CRN-em w Polsce i to z kilku powodów. Po pierwsze: działał w dziedzinie obcej wydawnictwu o lifestyle’owym charakterze, czyli był w niszy nisz. Po drugie: dla odbiorcy-czytelnika był za darmo, czyli bezpłatnie, co już samo z siebie budziło duże zastrzeżenie wydawnictwa, bo „jak można na tym zarabiać, skoro za to nikt nic nie płaci?”. Po trzecie: tytuł miał wydzielony zespół redakcyjny, który choćby z tych dwóch wcześniej wymienionych powodów, trudno było zintegrować z pozostałymi w wydawnictwie oraz jego obsługę uwspólnić, co jak wiadomo jest główną troską wszelkich korporacji i bez tej „urawniłowki” nie ma mowy o koncernie, o którym marzy każdy jego funkcjonariusz. Po czwarte: realizował model B2B kompletnie obcy Burdzie, dla której skomplikowane dywagacje na temat „dwupoziomowego modelu dystrybucji”, „kanału partnerskiego”, czy „programów edukacyjnych”, „certyfikatów”, „subskrypcyjnego modelu działania”, to jeśli nie bełkot, to na pewno język obcy. Po piąte: zarabiał i przynosił zyski, więc choć był ciałem obcym, to raczej kolcem róży wbitym w palec funkcjonariuszom tegoż koncernu. Ba, ale to był kolec ze złota, więc chirurgiczne cięcie przekładano na wszelkie sposoby mimo kilkakrotnych prób ostatecznego rozwiązania.
W końcu wszystko za wszystkich załatwiła pandemia. W pierwszej jej fali, na początku roku 2020 wszystkie ponadnarodowe struktury, firmy globalne czy rozdmuchane struktury narodowe firm światowych przeżyły trzęsienie ziemi. Spowodowane było to obawą znaczącego spadku przychodów z powodu zmiany zachowań konsumenckich oraz niemożnością dostosowania do spadających przychodów kosztów działalności, z których znacząca część to koszty stałe, a z kosztów zmiennych najpoważniejszą pozycję stanowią koszty ludzkie. Ergo: idzie zaraza, trzeba zwalniać. I takie były początki aktualnego stanu rzeczy.
Ale zanim przejdę do dalszej relacji, to proszę pozwolić mi na refleksję natury ogólniejszej, wypływającą z wieloletniego doświadczenia pracy w globalnej firmie zarówno z niemieckim, jak i amerykańskim właścicielem oraz obserwacji rynku. Na tej podstawie mogę stwierdzić, że jak w soczewce skupiły się w przypadku CRN-a wszystkie wady wybranej drogi rozwoju przez starych właścicieli tego tytułu. CRN stał się piłką w grze dzieciaków, w której nie ma strategii, celu, a najważniejsze jest, aby mocno kopać do przodu. To wpływało i na pozycję czasopisma, ludzi zatrudnionych w redakcji i jakość publikowanych treści. Korporacje są bezlitosne. Nie zajmują się niszami i nie zwracają uwagi na małe, ale zwinne podmioty, które w przeciwieństwie do dinozaurów łatwiej mogą przetrwać i kryzysy, i pandemie, i wojny, a mogą czasem stanowić wzór do kopiowania lub tylko do zastanowienia, czy to co robią nie ma szerszego pozytywnego znaczenia. Bo to, że w niszy (na uboczu, z musu i braku zdecydowania wykreowanej dla CRN w Burdzie), powstała nieliczna grupa freaków, która przeniosła wartości magazynu w nową rzeczywistość, nie jest powszechne. Zwykle takie przedsięwzięcia zanikają w skomplikowanych i urzędniczych z natury strukturach korporacji.
Z własnych doświadczeń przywołam tylko jeden przykład, który miałem okazję obserwować z bliska. To przejęcie przed laty przez Tech Datę firmy Azlan, angielskiego dystrybutora rozwiązań sieciowych. Może niektórzy z Was też to pamiętają? Skutkiem tej operacji, przeprowadzonej źle, bezdusznie i bez zrozumienia aspektu wyjątkowości modelu działania przejmowanej firmy, było zabicie całego konceptu, strata milionów dolarów oraz frustracja i trzęsienie ziemi dla setek pracowników. Ale podobno „duży może więcej” i „kto bogatemu zabroni?”.
Ale wróćmy do „naszych wariatów”. Dość, że skutkiem pandemii i jej podstawową przesłanką było to, że na wiosnę 2020 roku zespół CRN-a otrzymał w zasadzie in corpore propozycję „nie-do-odrzucenia” rozstania się z koncernem Burda. Z jednej strony była to ulga, gdyż z pogmatwanych domysłów i możliwych scenariuszy pozostały tylko dwa, ale z drugiej realizacja jednego z nich – pozytywnego – wymagała tytanicznej pracy i dodatkowo dużo szczęścia. Znalezienie inwestorów mogących w kilka dni zorganizować forsę na wykup z rąk Burdy aktywów magazynu niezbędnych do działania pisma, było najmniejszym z problemów. Największe były cztery: wynegocjowanie transakcji wykupu, aby nie trzeba było płacić bajońskich sum, założenie od zera nowej firmy zdolnej do czynności prawnych i znalezienia dla niej siedziby, przeniesienie na nią wszystkich umów z kooperantami, usługodawcami etc., aby nie zachwiać procesu wydawniczego (w tym umowy przeniesienia licencji używania brandu CRN, którego właścicielem jest podmiot amerykański, z Burdy na nowo utworzoną spółkę). I, last but not least, stworzenia od zera warunków technicznych i operacyjnych dla całych systemów informatycznych niezbędnych do działania i to przy założeniu, że nowy podmiot nie będzie korzystał z żadnego elementu systemów poprzedniego właściciela, który jednak to i owo skoncentrował, zunifikował i uwspólnił. I na to wszystko musiało wystarczyć praktycznie dwa miesiące, no może dziesięć tygodni. I wystarczyło!!!
Może to niewiarygodne, ale skrajnie zaangażowany zespół przy tylko niewielkiej pomocy przyjaciół i opłaconych (marnie, to fakt, no bo z czego płacić) fachowców dokonał tego w taki sposób, że bezpowrotnie nie ukazało się tylko jedno, lipcowe, wydanie magazynu, a numer sierpniowy w normalnym trybie i objętości został dostarczony do miażdżącej większości prenumeratorów. Owszem, były potknięcia. Pewne funkcjonalności nie działały od ręki, a zostały uruchomione z opóźnieniem, ale nie został zgubiony nikt i nic. Co najważniejsze powoli, krok za krokiem zmienia się oblicze czasopisma, co jest zauważone i spotyka się z pozytywną oceną naszych czytelników i partnerów biznesowych.
W tym numerze jest ogłoszona zmiana formuły nagród, które były corocznie wręczane przez magazyn dla przedstawicieli naszego środowiska za ich dokonania. Redakcja rezygnuje z prostego i bezrefleksyjnego procesu masowego głosowania, na rzecz przemyślanego wyboru, dokonywanego przez największych ekspertów, tych, do których magazyn adresuje swoje treści, czyli reprezentantów średnich i małych firm IT. Poza tym, że są oni „solą polskiej branży IT”, to mogą stanowić zaplecze dla redakcji, pomagając w kształtowaniu oblicza pisma.
Próbą takiego podejścia jest zaangażowanie członków Kapituły w cykl debat, z których do dziś odbyły się dwie, podczas których uczestnicy wypowiadają opinie o najbardziej gorących problemach. Na początek poszła pandemia, jako coś, co kształtowało nasze życie przez ostatnie pięć kwartałów i pozostanie z nami jeszcze na długo. Następnym tematem będzie zarządzanie przez producentów kanałem sprzedaży i programy partnerskie. Czekajcie i na relacje z debat i na finał konkursu, który jest planowany na koniec roku.
Bo ci, którzy zdolni byli w 10 tygodni na stworzenie podstaw funkcjonowania i przejęcie w biegu operacji wydawniczych obejmujących emisję co miesiąc magazynu o objętości 68 stron i dostarczanie tego w postaci drukowanej do dobrych n-tysięcy prenumeratorów, a w setkach tysięcy klików i otwarć treści zamieszczanych w formie elektronicznej, mogą prawie wszystko. A najważniejsze: niczego nie obiecują na wyrost, a tego, co obiecane, dotrzymują. Ot, tacy wariaci.
Artykuł Pro domo sua pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Recenzja po pandemii: debata o działaniach producentów i dystrybutorów pochodzi z serwisu CRN.
]]> Pandemia wywarła istotny wpływ na rynek IT. Jak w tej nietypowej sytuacji odnaleźli się producenci i dystrybutorzy z punktu widzenia takich firm, jak wasze?
Adam Kotecki: Dystrybutorzy byli dość dobrze przygotowani do zaistniałej sytuacji. Niejako z lotu ptaka widzieli potrzeby, jakie wywołała pandemia w sektorze konsumenckim i biznesowym. Dlatego też w porównaniu z użytkownikami końcowymi, partnerami czy też producentami mieli najmniejsze problemy z przystosowaniem się do nowej sytuacji. W zdecydowanie trudniejszym położeniu znaleźli się partnerzy. Przed pandemią wielu z nich nie do końca rozumiało potrzeby związane z cyfryzacją. Co więcej, wychodzili z założenia, że doskonale radzą sobie w swojej niszy, na przykład sprzętowej. Skutki COVID-19 spowodowały u nich nagłą zmianę myślenia oraz postaw dotyczących transformacji cyfrowej. W tym kontekście dystrybutorzy spełniali trochę rolę bufora i przewodnika dla dużej części partnerów, zwłaszcza tych najbardziej zachowawczych, którzy do tej pory podchodzili z rezerwą do kwestii związanych z migracją technologiczną i świadomością klientów odnośnie do jej potrzeby. Inna sprawa, że również klienci wymuszali na resellerach dokonanie pewnych zmian.
Dariusz Kuleszko: Jesteśmy dużym sprzedawcą detalicznym, liderem w swojej branży, posiadającym w Polsce rozbudowaną sieć dystrybucji. Początek pandemii i pierwszy lockdown był dla nas przede wszystkim wyzwaniem operacyjnym – znakomita większość naszych sklepów została zamknięta, musieliśmy błyskawicznie dostosować się do nowych okoliczności i skoncentrować na sprzedaży online, uruchomieniu większej liczby punktów odbioru i efektywności dostaw do klientów. Nowa sytuacja zaskoczyła również naszych dostawców, z których wielu zamknęło biura na kilka miesięcy. Osoby, które nas obsługiwały, często nie wiedziały, jak reagować na tę nową rzeczywistość. Firmy ograniczały wydatki marketingowe i prognozy na kolejne kwartały ze względu na obawy co do przebiegu pandemii. Naszą rolą było przekazywanie dostawcom jasnej informacji, że – choć w zmienionej formule – działamy normalnie i nadal kupujemy od nich produkty. Powoli rynek zaczynał wychodzić z szoku i sytuacja się stabilizowała, a po dwóch miesiącach wszyscy zaczęli wracać do normalnej działalności biznesowej. Moim zdaniem większość producentów zdała egzamin, choć nie da się ukryć, że sytuacja była odmienna od standardowej. Bywały przypadki, że część osób pracowała zdalnie, na przykład na Mazurach, a nawet Zanzibarze, ale to były raczej wyjątki od reguły. Należy przy tym wyraźnie podkreślić, że mówię wyłącznie o rynku konsumenckim, a nie B2B. Co ważne, niezależnie od etapu pandemii, producenci i dystrybutorzy bardzo mocno koncentrowali się na zadaniach związanych z utrzymaniem biznesu.
Jacek Marynowski: Mój stosunek do postawy dystrybutorów oraz producentów w czasie pandemii jest dość ambiwalentny. Być może wynika to z faktu, że jesteśmy stosunkowo małą firmą i poruszamy się w ograniczonym portfolio produktów, a tym samym producentów i dystrybutorów. W naszych relacjach z dostawcami można wyróżnić kilka etapów. W marcu ubiegłego roku mieliśmy do czynienia z dużą empatią ze strony dystrybutorów. Jeden z nich przysłał nawet do nas list, w którym zapewniał, że zdaje sobie sprawę z trudnej sytuacji i nie zostawi nas w potrzebie. Niestety, ciąg dalszy nie nastąpił, choć istniało wiele możliwości w zakresie realnego wsparcia. Mam tutaj przede wszystkim na myśli zwiększenie kredytu czy wydłużenie terminu płatności. Drugi etap można w skrócie określić: na pandemii też można zarobić. Wówczas dystrybutorzy zasypali nas ofertami dotyczącymi rozwiązań do pracy zdalnej. Oprócz naprawdę przydatnych produktów, takich jak laptopy czy komputery stacjonarne, pojawiły się, powiedzmy to sobie wprost, śmietniki ofertowe. Zachęcano nas do sprzedaży tuszy, kierownic do konsol Xbox oraz Playstation. Nagle okazało się, że niemal każdy przedmiot czy aplikacja są niezbędne do pracy zdalnej. Resellerom ciężko było wyłowić coś sensownego z tego zalewu nie do końca przemyślanych ofert. Wreszcie kolejnym etapem było oswajanie sytuacji – nauczyliśmy się pracować zdalnie i w tak zwanym reżimie ofertowania. Wsparcie producentów polegało na tym, że namawiali nas do zakupu towaru, argumentując, że… później może już go nie być. Oczywiście producenci i dystrybutorzy prowadzili też różnego szkolenia w formie wirtualnej. Podsumowując te wszystkie działania, można stwierdzić, że ani nam nie pomogli, ani nie zaszkodzili.
Piotr Wypijewski: Pandemia była katalizatorem zmian, które rozpoczęły się już dużo wcześniej. Zdalna praca i nauczanie, czy też sprzedaż online nie są przecież nowymi zjawiskami. COVID-19 sprawił jedynie, że zostały one spotęgowane. Tym samym pojawił się boom na urządzenia IT, co nas, muszę przyznać, trochę zaskoczyło. W każdym razie, z punktu widzenia właściciela firmy integratorskiej zauważam, że dystrybutorzy mają do wykonania o wiele więcej zadań niż przed epidemią. W czasie, kiedy występują niedobory produktów, dystrybucja musi jeszcze bliżej pracować z partnerami, aby dostarczać im produkty na czas. Nie jest to wcale łatwe w przypadku współpracy z taką firmą jak nasza, która realizuje długoterminowe projekty. Niemniej pozytywnie oceniamy współpracę z producentami oraz dystrybutorami. Przy czym wcześniej kładliśmy duży nacisk na współpracę z dystrybutorami z wartością dodaną, ale w ostatnim czasie mocno się rozwinęliśmy i dysponujemy własnymi inżynierami, dlatego też obecnie kluczowa jest dla nas dostępność sprzętu. Z tego zresztą powodu zachęcamy klientów, żeby przyspieszyć realizację projektów przewidzianych na ostatni kwartał tego roku i realizować je w lipcu i sierpniu, gdyż istnieją uzasadnione obawy, że zabraknie komponentów. Swoją drogą, to nie jest wyłącznie problem branży IT, ale również innych gałęzi gospodarki, w tym na przykład przemysłu motoryzacyjnego.
Mariusz Ziółkowski: Nasza firma działa w stosunkowo niewielkim, lokalnym środowisku. Wprawdzie pandemia do nas dotarła, ale nie daliśmy się zwariować. Po prostu staraliśmy się robić swoje. Choć zaistniała sytuacja utrudniała nam realizację pewnych zadań, chociażby ze względu na utrudniony dostęp do niektórych lokalizacji, gdzie miały być zrealizowane wdrożenia. Tak było na przykład w pewnym momencie z Urzędem Miejskim w Biskupcu. Dystrybutorzy na ogół nie wykonywali żadnego ruchu, który by nas w jakiś sposób wspierał. Handlowcy pracowali zdalnie i często byli odrywani od służbowych obowiązków na rzecz domowych zajęć. Niestety, to wydłużało załatwianie różnego rodzaju spraw. Natomiast nie było kłopotów z dostępnością towaru, a zamówione produkty przychodziły zawsze na czas i w tej kwestii nie mamy żadnych zastrzeżeń do dostawców. Natomiast byliśmy zawiedzeni dostawą niektórych producentów – głównie HP i Della. Oprócz tego, że nie mogliśmy liczyć na jakiekolwiek wsparcie, to pojawiły się dodatkowe utrudnienia. W pewnym momencie handlowcy przestali nawet odpowiadać na nasze e-maile. Jeśli chodzi o wsparcie merytoryczne, to wszyscy bazowali na webinarach. Przed pandemią ta forma kontaktu nam odpowiadała, ale była przeplatana tradycyjnymi konferencjami i spotkaniami osobistymi. Kiedy jednak webinary zaczęły stanowić 100 proc. wszelkich kontaktów, stały się uciążliwe i nie zdały egzaminu. Teoretycznie wirtualne konferencje pozwalają zaoszczędzić czas, ale trudno się na nich skupić, kiedy w tym samym czasie dzwonią lub przychodzą do nas klienci.
Czy w czasie pandemii dystrybutorzy oraz producenci wykazali się kreatywnością, wychodząc z ciekawymi pomysłami, które ułatwiły prowadzenie biznesu? A jeśli zdarzały im się błędy, jakie wnioski powinni wyciągnąć z nich na przyszłość?
Mariusz Ziółkowski: Jak wspomniałem wcześniej, zawiedliśmy się na niektórych producentach. Ale mamy też dobre doświadczenia. Może trudno mówić o jakichś kreatywnych pomysłach, choć czasami wystarczy solidność i zaangażowanie ze strony vendora. Szczególnie wysoko oceniamy współpracę z Axis Communications i Fortinetem. Obie firmy nie mają w Polsce zbyt wielu pracowników, a pomimo tego potrafiły sprawnie działać w trudnym okresie pandemii. Dzięki temu jeszcze bardziej zacieśniliśmy z nimi współpracę.
Piotr Wypijewski: Dla mnie firmą, która staje na wysokości zadania w czasie pandemii jest Dell. Współpracujemy z tym producentem już od 15 lat, a od pięciu mamy status platynowego partnera. W pierwszym kwartale zrealizowaliśmy już dwie trzecie zaplanowanego obrotu rocznego. Na szczególną uwagę zasługuje program Social Selling Experts adresowany dla partnerów oraz dystrybutorów Della. Miał on zachęcić do zainicjowania lub intensyfikacji działań biznesowych na portalu społecznościowym LinkedIn. Przyznam, że wcześniej dość ostrożnie podchodziłem do tego medium, postrzegając je jedynie jako narzędzie dla specjalistów HR. Jednak wraz z przejęciem serwisu przez Microsoft został on przekształcony w platformę wymiany doświadczeń ekspertów reprezentujących różne branże. W obecnych czasach takie narzędzia nabierają dodatkowego znaczenia. Tym bardziej, że jak wynika z badań 65 proc. potencjalnych nabywców szuka informacji o produktach na własną rękę. Rola handlowca nieco się więc obniżyła, bowiem ludzie boją się presji i ciągłych telefonów zachęcających do skorzystania z różnego rodzaju ofert. Choć z drugiej strony aż 82 proc. klientów chce kontaktu z ekspertami. Dlatego też na LinkedInie założyliśmy konto firmowe wraz z danymi kontaktowymi pracowników, aby ułatwić do nich dostęp osobom zainteresowanym. To podejście przynosi już pierwsze efekty i jesteśmy z niego zadowoleni.
Adam Kotecki: Strategia przyjęta przez nas w Cloudica już kilka lat temu zaprocentowała w nowej rzeczywistości. W związku z tym nie musieliśmy zmieniać nawet naszego trybu pracy, a także współpracy z producentami i dystrybutorami, ponieważ tak zwany pandemiczny sposób działania prowadzimy od dawna. Z naszego punktu widzenia dystrybucja działa tak, jak przed pandemią. Natomiast zmniejszyła się liczba spotkań z dystrybutorami i klientami, co w jakiś sposób utrudniło prowadzenie negocjacji. Jednakże pomimo tych przeszkód zrealizowaliśmy cele sprzedażowe. Generalnie, tak jak tutaj siedzimy, możemy wszyscy powiedzieć, że jedynie dostaliśmy odłamkami pandemii. Największy cios przyjęli nasi klienci – to oni dostali najbardziej po głowie. Dlatego jesteśmy ostatnimi, którzy powinni narzekać na epidemię. Można powiedzieć, że patrzymy na świat i dziwimy się – dlaczego jest tak źle, skoro u nas jest tak dobrze. Wracając do dystrybutorów, to oni mieli ten atut, że mogli obserwować rozwój wypadków jakby ze wzgórza, a tym samym dostrzegać pewne zjawiska wcześniej niż partnerzy. Dziś dość łatwo rzucać kamykiem w dystrybucję i wytykać błędy. Działaliśmy w końcu wszyscy w niejasnym otoczeniu i trzeba było podejmować działania na bieżąco. Tak naprawdę nie było dobrego momentu na podjęcie jakiejś dobrze przemyślanej, długofalowej akcji łagodzącej skutki kryzysu. Na początku pandemii było na to za wcześnie, a potem już za późno – bowiem wszyscy odliczali dni do jej zakończenia.
Dariusz Kuleszko: Myślę, że zadziałał w nas duch przedsiębiorczości i zdolność do szybkiej zmiany procedur, sposobu pracy naszych zespołów, współpracy z partnerami handlowymi. To było bardzo ważne w tamtym okresie. Dane z innych segmentów rynku nie są tak optymistyczne, jak w naszej branży, co pokazuje, że nasza zdolność adaptacji do trudnych i niecodziennych warunków jest wysoka. Ale patrząc nawet na segment nowych technologii, muszę przyznać, że wzrosty były bardzo zróżnicowane zależnie od kategorii produktowych – obok wzrostów na poziomie 50 proc. były też jednocyfrowe. Nie wszyscy jednakowo wykorzystali boom na rozwiązania IT, zapewne są dostawcy, na przykład usług chmurowych, u których biznes działał podobnie, jak przed pandemią, ale retail, dystrybutorzy i producenci sprzętu elektronicznego musieli dokonać szybkich zmian w swoim modelu biznesowym. W czasie pandemii nastąpiły znaczne zmiany behawioralne, konsumenci inaczej spędzali czas, inaczej też dokonywali zakupów, a nasza branża musiała błyskawicznie na to zareagować nie tylko od strony oferty, ale i działań marketingowo-reklamowych.
Jacek Marynowski: Najlepiej zdały egzamin małe firmy spoza naszej branży i zwykli ludzie, którzy musieli się z dnia na dzień przeistoczyć w demonów informatyki i opanować obsługę takich platform jak Microsoft Teams czy Zoom. Dla firm IT przejście do pracy zdalnej wiązało się z przeklikaniem kilku opcji w naszych systemach bezpieczeństwa i wysłanie pracowników z laptopami do domu. Czy producenci i dystrybutorzy mogli zrobić coś więcej? Pewnie tak, tym bardziej, że istnieją takie możliwości w postaci zwiększenia kredytów i terminów płatności, o czym wcześniej wspominałem. Dystrybutorzy w czasie pandemii wypracowali niemałe zyski, może zatem powinni część z nich przeznaczyć na zwiększenie zapasów magazynowych? To pozwoliłoby nam spokojniej pracować w ostatnich miesiącach roku. Trudno bowiem oczekiwać, że firmy czy budżetówka rzucą się na zakupy w lipcu i sierpniu, a nie – tak jak zwykle bywa – w czwartym kwartale. Nie do końca zgadzam się z opinią Adama Koteckiego. O ile dystrybutorzy mogli być zaskoczeni pierwszą falą pandemii, o tyle podczas drugiej już wiedzieli, z czym mają do czynienia i mogli podjąć bardziej zdecydowane, przemyślane działania.
Z naszej rozmowy wynika, że dużą, być może nawet największą odpornością na pandemię wykazali się dostawcy usług chmurowych. COViD-19 przyspieszył migrację wielu przedsiębiorstw do chmury publicznej. Czy można powiedzieć, że niechęć rodzimego biznesu do tego typu usług została pokonana i możemy liczyć na upowszechnienie się subskrypcji? Czy jesteście Państwo przygotowani do tego, aby oferować w tym modelu nie tylko usługi, ale również sprzęt?
Adam Kotecki: Model subskrypcyjny został przez rynek oceniony pozytywnie i trudno go w jakikolwiek sposób kwestionować. To nie jest idealne, uniwersalne rozwiązanie dla wszystkich, dużo tutaj zależy od skali i specyfiki klienta. W ten sposób można sprzedawać całą masę produktów. Trzeba mieć na uwadze, że istnieją chociażby ograniczenia regulacyjne, które sprawiają, że trudno jest realizować sprzedaż w tym modelu niektórym branżom. Choć widać pozytywne zmiany, do których można zaliczyć większą otwartość banków w zakresie wdrażania usług chmurowych. Nie uciekniemy od tego i będziemy kupować sprzęt oraz usługi w modelu subskrypcyjnym. Zresztą ten trend widać też na rynku pracy. Model subskrypcyjny jest testowany w wielu scenariuszach i w większości doskonale się sprawdza. Jeśli występują ograniczenia czy wątpliwości, to nie wynikają one z wad tego modelu, ale percepcji uwarunkowań zewnętrznych, regulacji itp. Ludzie chcą korzystać z takiego modelu, czego najbardziej obrazowym przykładem są hulajnogi na ulicach naszych miast. Sama pandemia sprawiła, że firmy bądź konsumenci, którzy wcześniej chłodnym okiem patrzyli na tę formę transakcji, mogli przynajmniej sprawdzić jak działa subskrypcja.
Jacek Marynowski: Polski rynek nie jest jeszcze w pełni gotowy do modelu subskrypcyjnego. Trudno byłoby w ten sposób sprzedawać na przykład macierze dyskowe, choć oprogramowanie do backupu jest już dostępne w modelu subskrypcyjnym. Jednak około 90 proc. klientów płaci za licencje wieczyste. Nie ukrywam, że jest to dla mnie pewnego rodzaju zaskoczenie. Oczywiście jako klienci korzystamy z Google Drive czy usług Microsoftu i uczymy się tego. Chcemy oferować sprzedaż w modelu subskrypcyjnymi i należycie się do tego przygotować. Według naszych przewidywań na upowszechnienie tej formy sprzedaży trzeba jeszcze trochę poczekać. Biorąc pod uwagę nasze rozwiązania jest to kwestia raczej pięciu lat niż dwóch.
Dariusz Kuleszko: W ostatnich latach niektórzy dostawcy usług zdążyli nas przyzwyczaić do modelu subskrypcyjnego. Owszem, to się sprawdza w niektórych obszarach, szczególnie przy sprzedaży oprogramowania lub rozwiązań gamingowych, poza tym całkiem nieźle przyjęła się ta forma w branży motoryzacyjnej. Jednakże na rynku retailowym nie dostrzegamy tego trendu. Klienci kupują produkt, który chcą mieć na własność. Inna kwestia z tym związana to brak odpowiedniego systemu obrotu towarowego. Subskrypcja sprawia, że na rynku pojawia się bardzo dużo sprzętu używanego. Ten towar trzeba gdzieś odsprzedawać. Jak na razie rynek konsumencki nie jest przygotowany do tego modelu. Potrzebujemy konkretnych rozwiązań, aby to należycie zadziałało. Choć zupełnie inaczej może to wyglądać w segmencie B2B, gdzie sprzęt kupuje się pod konkretną inwestycję i przedsięwzięcie biznesowe.
Piotr Wypijewski: Model subskrypcyjny rzeczywiście sprawdza się przy sprzedaży oprogramowania, ale jeśli chodzi o sprzęt, wszystko zależy od producentów. To oni bowiem wprowadzają określony sposób finansowania. Bardzo istotna jest też kwestia, o której wspominał mój przedmówca, czyli dalszy obrót urządzeń, które były oferowane w subskrypcji. W tej chwili, oferując sprzęt poza sprzedażą transakcyjną, można w zasadzie zaproponować klientom jedynie leasing.
Mariusz Ziółkowski: Kilka lat temu ABC Data posiadała w swojej ofercie urządzenia drukujące w modelu subskrypcyjnym. Postanowiliśmy skorzystać z okazji i zaoferować ten sprzęt firmom, szkołom oraz instytucjom. Wtedy klienci podeszli do naszej oferty bardzo nieufnie, ale w ostatnim czasie ich postawa zmieniła się diametralnie. Większość działających w naszej społeczności firm oraz instytucji korzysta z urządzeń drukujących i skanujących w modelu subskrypcyjnym, płacąc za liczbę wydrukowanych stron. Co ciekawe, jeden z lokalnych resellerów mocno zaangażował się w tę formę sprzedaży i jest to dla niego główne źródło dochodów. Nie przeszkodziła mu nawet pandemia, bowiem lokalne firmy były zamykane na krótkie okresy i wszystko szybko wróciło do normy. Z kolei urzędy wprawdzie były zamknięte dla petentów, ale jednak pracowały i cały czas korzystały z urządzeń drukujących.
Satya Nadella, dyrektor generalny Microsoftu, powiedział, że dwa lata transformacji dokonało się w ciągu dwóch miesięcy. Jednym ze skutków ubocznych takiego tempa cyfryzacji jest prawdziwa plaga cyberataków, za które firmy płacą wysoką cenę. Czy transformacja nie jest przeprowadzana w zbyt dużym pośpiechu?
Adam Kotecki: Pandemia oczywiście przyspieszyła procesy związane z cyfryzacją pracy. Nie uważam jednak, że dzieje się to zbyt szybko. Gdybyśmy robili to wolniej, być może upadłoby jeszcze więcej firm, a spadek wzrostu PKB byłby jeszcze większy. W rezultacie dużo trudniej byłoby wyjść z kryzysu. Oczywiście narzucone tempo sprawia pewne problemy, ale ciężko ocenić ich wagę. Można sobie zadać pytanie: czy lepiej biec z wiadrem i wylewać krople wody czy przejść spokojnie tę samą trasę i dotrzeć do mety później, ale z pełnym wiadrem. Warto też podkreślić, że żaden z producentów czy dostawców usług nie jest w stanie regulować tempa tego procesu, bowiem na transformację cyfrową składa się zbyt wiele elementów.
Dariusz Kuleszko: Całkowicie zgadzam się z moim przedmówcą. My odpowiadamy na potrzeby rynku. Niezgoda na rzeczywistość jest bardzo dobra, ponieważ skłania nas do działania i transformowania jej. W ten sposób wnosimy nasz wkład do tej rzeczywistości i próbujemy ją korygować. Nie uważam, że dzieje się to zbyt szybko lub idzie w niewłaściwym kierunku. Znaleźliśmy się w takich okolicznościach i w takim momencie rozwoju w ubiegłym roku, że trzeba było gwałtownie zwiększyć tempo i my to zrobiliśmy. Przyspieszaliśmy wiele procesów, w tym między innymi zmienialiśmy zasady pracy i kontaktów. Zawsze mogą wystąpić jakieś negatywne efekty przyspieszenia, ale to nie znaczy, że krok w kierunku digitalizacji i większego wykorzystania narzędzi cyfrowych powinien zostać zatrzymany. Powinniśmy bardziej skupiać się na korzyściach i benefitach tych zmian. Jestem osobą, która bardziej koncentruje się na perspektywach i możliwościach, aniżeli ograniczeniach.
Piotr Wypijewski: Transformacja cyfrowa stała się faktem, ale rzeczywiście należy podkreślać, że jednym z jej kluczowych elementów jest bezpieczeństwo. Zresztą firmy zaczynają to rozumieć i lokują coraz więcej środków w systemy bezpieczeństwa IT. Tym samym otwiera się nowa przestrzeń do działania dla resellerów.
Adam Kotecki: To prawda, że firmy inwestują w bezpieczeństwo, ale robią to dość chaotycznie. Ich działania polegają na tym, że po prostu próbują zatykać pojawiające się dziury. Klienci słyszą, że muszą stawiać na ochronę IT, ale nie do końca wiedzą, co za tym idzie, w jaki sposób to zmieni ich pracę, co tak naprawdę zabezpieczają, które elementy nadal będą zagrożone… Dużą rolę do odegrania mają w tym zakresie integratorzy, którzy powinni edukować klientów. Chodzi o to, aby pieniądze były dobrze wydawane, a działania podejmowane ad hoc zastąpiła przemyślana strategia.
Jacek Marynowski: Nie potrafię tego ocenić, szczególnie, że nie było specjalnie możliwości wyboru szybkości wprowadzania zmian. Stało się, co się stało i należało szybko uczyć się życia w nowych warunkach. Plaga cyberataków pokazuje, że jako społeczeństwo nie jesteśmy odpowiednio przygotowani do zachowania ostrożności w cyfrowej rzeczywistości. Dobrze, że mamy kampanie społeczne, takie jak „Seniorze! Nie daj się oszukać” czy „Zostań w domu”, ale zupełnie brak kampanii z cyklu „Kliknij odpowiedzialnie”. Skala oszustw i wyłudzeń wynikających z cyberataków jest znacząco wyższa niż skala oszukanych seniorów w akcji „na wnuczka”. To zadanie dla rządzących, ale też i dla nas, specjalistów IT. Staramy się robić webinary o sposobach zabezpieczania danych, ale nasz zasięg z oczywistych względów jest mocno ograniczony.
Artykuł Recenzja po pandemii: debata o działaniach producentów i dystrybutorów pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Przyszłość pracy liczona w miliardach pochodzi z serwisu CRN.
]]>Wszystkie aspekty dotyczące ludzkiej pracy i organizacji ewoluują dzięki technologiom tzw. trzeciej platformy – chmurze i przetwarzaniu mobilnemu. Zmiany dodatkowo przyspieszyła pandemia COVID-19. Zjawisko określane jako Future of Work (FoW) ma być fundamentalną zmianą modelu pracy na taki, który wspiera współpracę człowiek-maszyna, kreuje nowe umiejętności i doświadczenia pracowników oraz tworzy środowisko pracy bez ograniczeń czasowych i fizycznych. Według nowego raportu IDC „Worldwide Future of Work Spending Guide”, wydatki na nowe technologie pracy wyniosą w tym roku prawie 656 mld dolarów, co stanowi wzrost o 17,4 proc. w stosunku do 2020 roku.
Aby ułatwić sobie przejście do nowego środowiska pracy i ewolucję siły roboczej, organizacje stawiają na wiele technologii i usług. Największe inwestycje w 2021 r. będą dotyczyły sprzętu, a konkretnie zakupów za 228 mld dolarów: urządzeń końcowych, sprzętu dla przedsiębiorstw, infrastruktury jako usługi (IaaS) oraz robotyki i dronów. Usługi, w tym biznesowe, informatyczne i komunikacja, będą drugim co do wielkości obszarem wydatków, o wartości ponad 123 mld dolarów. Sprzedaż oprogramowania będzie rosła najszybciej – ze średnią roczną stopą wzrostu (CAGR) na poziomie 21,3 proc. w okresie 2020 – 2024. Dotyczyć to będzie inwestycji w aplikacje dla przedsiębiorstw, treści, narzędzia do współpracy, analitykę i sztuczną inteligencję, aplikacje do zarządzania zasobami ludzkimi, zabezpieczenia oraz rozwijanie i wdrażanie oprogramowania.
– Nowe technologie, takie jak sztuczna inteligencja, Internet rzeczy i rozszerzona/wirtualna rzeczywistość, zmieniają sposób wykonywania pracy we wszystkich branżach na całym świecie. Produkcja dyskretna i procesowa – dwa obszary wydające najwięcej na technologie Future of Work – poszukują zautomatyzowanego wsparcia decyzyjnego i wirtualnych sposobów współpracy. Inwestują w takie rozwiązanie, jak robotyka kolaboratywna, zarządzanie wydajnością operacyjną oraz projektowanie produktów cyfrowych i 3D, w celu większej kontroli kosztów i wyższej wydajności procesów – stwierdziła Eileen Smith, program vice president, Customer Insights and Analysis w IDC.
Artykuł Przyszłość pracy liczona w miliardach pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Mała sieć ważna jak duża pochodzi z serwisu CRN.
]]>– Warto zauważyć, że sektor MŚP jest często tym, który jako pierwszy wdraża najnowsze produkty w ramach sieci bezprzewodowych. Co więcej, niektóre rozwiązania tego typu, jak chociażby nasz inteligentny system monitoringu wideo, są stworzone z wykorzystaniem technologii, które nie są jeszcze dostępne w ofercie klasy enterprise – mówi Aleksandra Sosnowska, Product Sales Specialist w Cisco.
Jeśli wskazać podstawowe różnice między produktami dla MŚP a tymi dla dużych firm, to te pierwsze są dużo prostsze w instalacji i obsłudze, jak też charakteryzują się mniejszą skalowalnością, prostszym interfejsem zarządzającym oraz mniej rozbudowanymi i dodatkowo płatnymi programami wsparcia.
– Funkcjonalności produktów dla MŚP są takie same, co rozwiązań klasy enterprise. Kompromisów technologicznych nie ma, szczególnie jeśli w grę wchodzi bezpieczeństwo. Takie same zabezpieczenia stosujemy zarówno w rozwiązaniach dla dużych, jak i małych przedsiębiorstw. Z tą jednak różnicą, że są odpowiednio wyskalowane na potrzeby mniejszych firm i tym samym łatwiej dla nich dostępne – tłumaczy Aleksandra Sosnowska.
Podobnie jak większe organizacje, wiele małych firm przechodzi przyspieszoną przez pandemię cyfrową transformację, wybierając rozwiązania i usługi oparte na chmurze oraz w coraz większym stopniu korzystając z analityki danych, by sprostać zmieniającym się wymaganiom klientów. Rola przetwarzania w chmurze rośnie, bo tylko cloud może dostarczyć mniejszym organizacjom aplikacje biznesowe wykorzystujące nowe możliwości – takie jak AI czy ML – których MŚP nie byłyby w stanie wdrożyć samodzielnie. Dlatego zyskują na znaczeniu rozwiązania zapewniające jak najlepszy i bezpieczny dostęp do chmury ze zdalnej lokalizacji, takie jak SD-WAN.
Migracja do chmury nie oznacza jednak, że małe i średnie firmy przenoszą do niej wszystko, co się da. Mniejszy biznes dokonuje inspekcji posiadanej infrastruktury IT, by po jej odświeżeniu mogła sprostać zarówno obecnym potrzebom, jak i przyszłym. Te obecne w dużej mierze kształtuje sytuacja związana z pandemią koronawirusa.
Wzrost popytu na routery i VPN
Na pytanie, jak „sprzedaje się” dzisiaj sieciówka w segmencie MŚP, dostawcy odpowiadają chórem, że dobrze. Przejście na pracę zdalną i większa migracja z aplikacjami do chmury ogromnie zwiększyło zainteresowanie sieciowymi rozwiązaniami do zabezpieczania zdalnego dostępu, zwłaszcza takimi, jak routery obsługujące VPN.
– Po stronie użytkownika pracującego zdalnie potrzebny jest dobrej jakości router, który umożliwi nieprzerwany dostęp do sieci. Po stronie firmy router, który tę pracę zdalną umożliwi. Z uwagi na dynamicznie zmieniającą się sytuację ważna jest też skalowalność pozwalająca na szybką adaptację rozwiązań do panujących warunków. Dzisiaj możemy mieć 10 osób pracujących zdalnie, a jutro już 40 – mówi Piotr Dudek, Regional Director Eastern Europe w Netgear.
Wcześniej, gdy od domowego routera oczekiwano przede wszystkim możliwości bezproblemowego przeglądania internetu, jakość połączenia nie miała aż takiego znaczenia. Obecnie popytem zaczęły się cieszyć routery domowe z „górnej półki”, bo upgrade wymusiły aplikacje do współpracy, takie jak Zoom czy Teams. W przypadku firmowej sieci nastąpiła redefinicja styku z internetem. Wiele firm zrozumiało, że chronić trzeba także urządzenia, z których łączą się pracownicy z zasobami firmy, a nie tylko te zasoby.
– Ze względu na coraz bardziej powszechne zagrożenia dla sieci komputerowych, rekomenduje się, by router posiadał zintegrowane zabezpieczenia UTM. Wskazane też jest, by umożliwiał on konfigurację kilku łączy WAN, co zapewni ciągłość komunikacji z internetem, a także pozwalał na bezpieczne, zdalne połączenie z siecią poprzez tunel VPN – mówi Norbert Ogłoziński, Country Sales Manager w Zyxelu.
Specjaliści podkreślają przy tym wagę podejścia systemowego, niezbędnego także w przypadku MŚP. Priorytetem, od którego powinno się rozpoczynać dyskusję o fundamentach bezpieczeństwa pracy zdalnej, jest określenie kto i w jakim zakresie powinien mieć dostęp do firmowych danych i aplikacji oraz za pomocą jakich urządzeń. W wielu przypadkach obowiązki w trybie zdalnym są realizowane z wykorzystaniem prywatnego sprzętu – komputerów, smartfonów i tabletów. Użytkownicy często łączą się nie przez sieć korporacyjną, tylko wykorzystując dostępne na miejscu punkty dostępu sieci Wi-Fi.
– Na tym polu z pomocą administratorom IT przychodzą rozwiązania klasy VPN, które zapewniają najwyższe standardy bezpieczeństwa w zakresie zdalnego dostępu do firmowej infrastruktury – tłumaczy Aleksandra Sosnowska.
W drugiej kolejności warto wziąć pod uwagę rozwiązania odpowiedzialne za ochronę użytkowników przez złośliwymi linkami czy nawet całymi stronami internetowymi, niezależnie od tego czy korzystają oni z sieci firmowej czy domowej. Innym elementem, który warto wziąć pod uwagę w kwestii bezpieczeństwa, jest weryfikacja tożsamości użytkowników i wiarygodności urządzeń przed udzielaniem dostępu, w tym za pomocą wieloskładnikowego uwierzytelniania (MFA).
Zdaniem integratora
Sieci bezprzewodowej potrzebuje każdy biznes, ale w mniejszych firmach brakuje personelu, który zająłby się jej obsługą. Zarządzana poprzez chmurę Wi-Fi eliminuje w takich przypadkach konieczność użycia bardziej skomplikowanej we wdrożeniu i zarządzaniu konfiguracji z kontrolerem. W chmurze wszystko staje się prostsze – wystarczy podłączyć AP kablem do internetu, podać jego numer seryjny i można nim w panelu łatwo zarządzać z dowolnego miejsca. To ogromna wygoda dla administratora, który w firmie ma na głowie mnóstwo innych rzeczy. Także znaczne ułatwienie dla integratora – wystarczy, że wyśle do klienta pudełka ze sprzętem i poprosi o podpięcie kabli. Wcześniej pewne opory u klientów budził model subskrypcyjny, w jakim oferowane są takie rozwiązania, ale obecnie przestaje to być problematyczne. Jeśli chodzi o standardy bezprzewodowe, to wdrażamy już głównie Wi-Fi 6, bo na rynku powszechnie dostępny jest sprzęt najnowszej generacji, który praktycznie nie różni się ceną od Wi-Fi 5. Nasze wewnętrzne testy wykazują znaczną poprawę wydajności.
Wi-Fi 6 i sieć zarządzana z chmury
Wielu obserwatorów rynku uważa, że jego obraz w sektorze MŚP będzie w najbliższym czasie zależeć głównie od tempa adaptacji technologii Wi-Fi 6 i związanej z tym dostępności obsługujących ją urządzeń końcowych. To w zasadzie pewne, że punkty dostępowe w tym standardzie podbiją rynek, choć nie nastąpi to jeszcze w tym roku.
– Wdrażanie Access Pointów Wi-Fi 6 wymusza modernizację sieci przewodowej do multigigabitowej. Dlatego powoli kończy się era Gigabit Ethernetu. Przełączniki w tym standardzie będą stopniowo zastępowane przez urządzenia z portami 2,5GE oraz 10GE. To efekt coraz większej ilości danych przesyłanych w sieci – mówi Robert Gawroński, SMB Channel Manager w TP-Linku.
Wdrożenia, rozbudowa lub modernizacja sieci coraz częściej będzie odbywać się z użyciem urządzeń Wi-Fi 6. W biurach coraz rzadziej korzysta się z połączeń kablowych, a nowa technologia zapewnia porównywalną z nimi szybkość i jakość usług. Przy czym udostępnia gigabitowe połączenia znacznie większej liczbie użytkowników niż Wi-Fi 5. To wszystko zadecyduje o przyszłej dominacji standardu Wi-Fi 6, ale nie będzie to dominacja absolutna.
– Nadal będą w firmach obecne technologie, z których już korzystamy, a więc zabezpieczenia w przełącznikach, uwierzytelnianie użytkowników, separowanie segmentów sieci, podział na VLAN, czyli wszystkie rozwiązania, zapewniające bezpieczeństwo i umożliwiające skuteczne administrowanie sieciami – mówi Maciej Dąbrowski, Technical Support and Presales Engineer w D-Linku.
Przedstawiciele małego i średniego biznesu chcą, żeby rozwiązania sieciowe, które stosują, nie wymagały skomplikowanej obsługi. Na tę potrzebę odpowiadają narzędzia w chmurze do zarządzania siecią, którą obsługuje się w intuicyjny sposób, za pomocą aplikacji mobilnej.
– WLAN staje się coraz częściej technologią krytyczną dla wielu klientów, niezależnie od ich wielkości. Obserwujemy wyraźny wzrost w technologiach bezprzewodowych, bez względu na to, czy są one oparte o dedykowany kontroler, są pozbawione tego elementu, czy działają w chmurze – mówi Aleksandra Sosnowska.
Oczywiście decyzja o implementacji konkretnych rozwiązań zależy od klientów, ich potrzeb i oczekiwań. Po technologie pozbawione kontrolera sięgają najczęściej małe firmy, ponieważ łatwiej im je wdrożyć i następnie zarządzać, a funkcjonalności, w które takie rozwiązania są wyposażone, są bardzo zbliżone do tych opartych o kontrolery.
Świat HoReCa po pandemii
Specyfika poszczególnych branż wymusza odmienne podejście do wdrażania rozwiązań sieciowych. Dobrym przykładem jest branża HoReCa, która próbuje przetrwać w oczekiwaniu na lepsze czasy. W każdym przypadku uniwersalne rozwiązania, także w wymiarze kosztowym, to takie, które można uruchamiać w chmurze. Dzięki temu elastycznie dopasowują się do wymagań wynikających z wykorzystywanej przestrzeni i specyfiki konkretnego biznesu.
– Kluczowe dla firm z branży HoReCa jest zapewnienie wysokiej jakości dostępu do internetu gościom w hotelach i kawiarniach. Komfort korzystania z połączeń powinien znacznie zwiększyć standard Wi-Fi 6, z bezpiecznymi i bardzo szybkimi gigabitowymi połączeniami. Ta branża powinna rozważyć wdrożenie punktów dostępowych pracujących w najnowszej technologii i rozwiązania do zarządzania całą siecią z jednego miejsca, przez chmurę – twierdzi Maciej Dąbrowski.
Dzięki wspomnianym przez niego możliwościom, elastycznie i szybko można korzystać z różnych wariantów działania sieci, a zastosowanie szyfrowania WPA3 umożliwia utworzenie sieci otwartej, w której komunikacja każdego użytkownika będzie szyfrowana indywidualnie, bez możliwości podsłuchania takiej transmisji czy przechwycenia danych.
– Branża HoReCa powinna kłaść duży nacisk na jakość rozwiązań Wi-Fi do obsługi gości, którzy w dobie pracy zdalnej często łączą wypoczynek z pracą zawodową – zauważa Robert Gawroński.
Z kolei w handlu „obwoźnym” bardzo liczy się bezpieczeństwo połączeń z pracownikami zdalnymi, co jest realizowane przez VPN. Pracowników w terenie można wyposażyć w mobilne routery 3G/4G z funkcją VPN, zapewniające bezpieczne połączenia i dostęp do zasobów przechowywanych w centrali. W razie potrzeby szybkiego dołączania kolejnych sklepów do sieci należy rozważyć zastosowanie technologii SD-WAN, czyli programowo definiowanej sieci rozległej.
– Niezależnie od branży, rozwiązaniem wręcz skrojonym na obecne czasy są sieci typu Software Defined Network, umożliwiające zdalne zarządzanie całą infrastrukturą sieciową, także rozproszoną między placówkami z dowolnego miejsca na świecie – uważa Robert Gawroński
Jeśli chodzi o sieci dla zakładów przemysłowych, to przeznaczone do nich urządzenia charakteryzują się wysoką odpornością i wytrzymałością w wymagających środowiskach. Przemysłowe przełączniki i punkty dostępowe zaprojektowano do pracy w różnych temperaturach. Są też odporne na pył, kurz i wstrząsy.
– W przypadku awarii sprzętu niezwykle istotna jest możliwość szybkiego wznowienia produkcji. Dlatego dużą rolę odgrywa tutaj krótki czas reakcji producenta i szybka wymiana urządzeń w następnym dniu roboczym – podkreśla Maciej Dąbrowski.
Najbliższe lata przyniosą większą dostępność technologii komórkowej 5G, która z pewnością będzie miała wpływ na obraz sieci w sektorze MŚP. Przy czym dla każdego biznesu pojawienie się nowych, szybkich technologii sieciowych, takich jak Wi-Fi 6 i 5G, tworzy nowe możliwości, ale przynosi także wyzwania. Priorytetem pozostaną sieci lokalne, podlegające pełnej kontroli nad ich działaniem – poprzez definiowanie własnych polityk bezpieczeństwa, segmentacji czy QoS. Głównym medium transmisji danych pozostanie tam WLAN. Natomiast poza firmą sieć 5G (tak jak obecnie LTE), będzie oferować wydajność i stabilność, zapewniając pracownikom ciągły dostęp do zasobów przedsiębiorstwa oraz usług. W przyszłości bardzo istotna będzie płynna integracja tych dwóch światów.
Zdaniem producenta
Kluczem do budowy nowoczesnej sieci, także w mniejszym przedsiębiorstwie, jest synergia WLAN i LAN. To trend, obok którego żaden dostawca nie może przejść obojętnie. Nowy standard, jakim jest 802.11ax, ma szansę poprawić stabilność pracy. Pełne wykorzystanie możliwości nowej technologii sieci bezprzewodowej nakładać będzie również wymagania na część przewodową, dlatego ważny jest zrównoważony rozwój obu części infrastruktury. Klienci oczekują dzisiaj kompleksowego rozwiązania, które oferuje: wspólny monitoring, zarządzanie, jednolite polityki bezpieczeństwa oraz QoS dla WLAN oraz LAN.
Obecnie wiele usług jest migrowanych do chmury. W obszarze infrastruktury wymaga to zapewnienia szybkich i bezpiecznych połączeń WAN, stosowania zapór sieciowych oraz monitorowania ruchu, głównie między oddziałami i centralą firmy. Od pewnego czasu, ze względu na pandemię, doszły do tego połączenia z pracownikami pracującymi zdalnie. Te okoliczności sprawiły, że na znaczeniu powinna zyskać architektura SD-WAN, którą łatwo można dostosowywać do wymogów sieciowych, a także platformy, w których przełączniki, punkty dostępowe bądź firewalle są zarządzane i monitorowane z poziomu usługi w chmurze.
Paradoksalnie w obecnym czasie klienci – bez względu na specyfikę i potrzeby ich branży – powinni przede wszystkim skupić się na maksymalnym przestrzeganiu wytycznych i zasad dotyczących pandemii, aby dobrze wykorzystać czas na modernizację i dostosowanie się do obecnie panujących realiów. W przeciwnym razie z dnia na dzień zapotrzebowanie na połączenia VPN wzrośnie o kilkaset procent. Nikt nie rezerwuje środków na rewolucyjne zmiany w infrastrukturze IT, tym bardziej więc zaskoczeni kwarantanną mogą mieć bardzo duży problem, aby przełączyć organizację w tryb zdalny.
Pandemia i związane z nią ograniczenia w niewielkim stopniu wpłynęły na zapotrzebowanie firm z sektora MŚP na rozwiązania sieciowe. Sprzedaż urządzeń z tej kategorii charakteryzowała się stabilnym, kilkunastoprocentowym wzrostem rok do roku. Zauważalnie większe było zainteresowanie routerami VPN umożliwiającymi zdalne połączenie z centralą firmy, a także liczne modernizacje sieci lokalnej obejmujące zarówno część przewodową jak i Wi-Fi. Absolutnym minimum jest obecnie WLAN w standardzie 802.11ac (Wi-Fi 5) oraz gigabitowa sieć przewodowa. Coraz częściej wykorzystywany jest standard WPA3 w celu zwiększenia bezpieczeństwa sieci.
Artykuł Mała sieć ważna jak duża pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Jak wygląda przyszłość pracy? pochodzi z serwisu CRN.
]]>Analitycy rynku już kilka lat wcześniej ukuli termin Future of Work. Według rozlicznych prognoz zjawiska, które zostały nim objęte, miały postępować na przestrzeni od 2 do 5 lat. Koncepcja ta obejmuje trzy zagadnienia: elastyczności miejsc pracy, innowacji i szybkiego wdrażania nowych technologii. I trzeba podkreślić, że gros z nich wydarzyło się w marcu 2020 r. Czego dotyczy FoW? Oczywiście jest bezpośrednią konsekwencją rewolucji cyfrowej i intensywnego wdrażania nowych narzędzi informatycznych. Jednak w zderzeniu z człowiekiem owocuje wielorakimi konsekwencjami w obszarze kultury pracy, zarządzania, a na koniec indywidualnej przemiany każdego z nas. Jak zatem te zmiany będą postępowały?
Siła i odziaływanie cyfrowej transformacji są już dzisiaj bezsporne, ale aby odnieść sukces w cyfrowej ekonomii trzeba zmienić sposób pracy. Firmy muszą stać się zwinne, a pracownicy muszą czuć się zaangażowani. Przestarzałe praktyki powinny zostać zastąpione takimi, które przynoszą operacyjną efektywność i generują wartość. Tworzenie wartości biznesowej jest zależne od kilku czynników: reengineeringu procesów biznesowych, automatyzacji i digitalizacji, współpracy z asystentami sztucznej inteligencji (AI), demokratyzacji danych i analityki biznesowej. A zatem bez technologii ani rusz. Co ważne – ponieważ trudno szukać najlepszych praktyk, to musimy pogodzić się z trybem ciągłego eksperymentu. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że lepiej działać i popełniać błędy, niż czekać. Bo dzisiaj przede wszystkim trzeba być pierwszym.
Przywództwo i strategiczne myślenie w nowej odsłonie
Te zmiany implikują też szereg zmian w całej organizacji. Zmienia się model przywództwa, ponieważ zdalność wymaga oddelegowania decyzyjności. Przywództwo w czasach pandemii nabrało innego wymiaru – firmy musiały wprowadzić sztaby kryzysowe, szacować ryzyko mając niespójne informacje i pozwolić pracownikom na większą decyzyjność. Coraz częstszym postulatem jest dzisiaj konieczność zaufania pracownikom i pozwolenie im na samodzielne podejmowanie decyzji. Do tego warto umiejętnie wykorzystać zdolność adaptacji i wykorzystywania nowoczesnych środków komunikacji, zaufanie do managerów i budowę relacji, na tyle skuteczną by zaufanie zastąpiło kontrolę. Także organizacje przyszłości będą charakteryzowały się silnym przywództwem, ale też kulturą sprzyjającą innowacjom oraz dbałością o pracownika.
Poszukiwanie talentów i wewnętrzna równowaga
Czeka nas także duża transformacja w obszarze HR. Rośnie zapotrzebowanie na nowe umiejętności – co zmusza do poszukiwania talentów. W pierwszej kolejności będą się z tym wyzwaniem mierzyć specjaliści IT, co wynika z tzw. technology talent gap, czyli luki w umiejętnościach. Do 2022 r. luka ta w IT będzie ważnym elementem wpływającym na zmniejszenie dochodów firm, a to właśnie dostępność do konkretnych umiejętności IT stanie się dla firmy źródłem przewagi konkurencyjnej, a także jednym z kluczowych celów strategicznych organizacji w przyszłości. Można dziś pracować ze specjalistami wykorzystując innowacyjne modele, ponieważ bariery geograficzne zniknęły. W sferze zarządzania można stworzyć przestrzeń wirtualną, aby wymieniać się pomysłami, prowadzić sprzedaż, ale także dostarczyć pracownikom korzyści związanych z miękkim HR – których źródłem mogą być szkolenia, coaching, a nawet zdalna yoga.
Automatyzacja i technologie ułatwiające pracę
Robotyzacja i automatyzacja są nieuniknione i są jedną z najważniejszych kompetencji wymaganych w dzisiejszym biznesie. Robotyzację należy traktować jako inicjatywę strategiczną i transformację modelu organizacyjnego. Jednak, o ile jeszcze niedawno były one wdrażane głównie z uwagi na koszty, tak obecnie są kluczowe dla utrzymania ciągłości biznesu. Według danych IDC, polskie firmy już wdrażają (lub wdrożą w ciągu roku) takie technologie jak: automatyzacja IT, chatboty, roboty i drony, a blisko połowa badanych uważa, że automatyzacja pozwala pracownikom uwolnić się od powtarzalnych i prostych zadań i skupić na tych niosących większą wartość. Otwiera też drzwi do szkoleń i zmiany zakresu obowiązków. Wpływ tych rozwiązań na polskich pracowników będzie istotny i pozwoli im wykonywać zadania o wyższej wartości. Będzie też wymagało dodatkowego przeszkolenia lub przekwalifikowania, a wielu pracowników zostanie przeniesionych do pełnienia innych zadań.
Co nie będzie łatwe, zwłaszcza że wyjątkowo istotnym elementem obecnych zmian jest kondycja psychiczna pracowników, która ma oczywiście wpływ na efektywność i zaangażowanie. Na dobrostan pracowników negatywny wpływ mają trzy czynniki: bezrobocie, problemy zdrowotne, brak bliskich relacji. Według badań Instytutu Humanites i pracuj.pl aż 63 proc. Polaków twierdzi, że pracuje w niewspierających lub toksycznych kulturach organizacyjnych. Na szczęście praca zdalna stwarza dla wielu osób nową możliwość łączenia wielu sfer życia, co sprawia, że pracownik ma poczucie sensu. Jednocześnie jednak wymaga od przełożonych znacznie większej empatii i wzmożonej komunikacji, pozwalającej na zdalne diagnozowanie potencjalnych problemów, czy wspieranie i motywację.
Nowe pytania (jeszcze) bez odpowiedzi
Zmiany, których doświadczamy w ostatnich miesiącach, dotyczą wszystkich sfer naszego życia. Zmieniliśmy nasz sposób funkcjonowania – zredukowaliśmy czas utracony na dojazdy do biur, często wynoszący łącznie od kilku do kilkudziesięciu godzin w miesiącu, tym samym zredukowaliśmy czas na społeczną interakcję – w tramwajach czy w biurowych kantynach. Nauczyliśmy się korzystać z narzędzi do współpracy, a wiek przestał być barierą dostępu. Online robimy dzisiaj zakupy, rozmawiamy z lekarzem, a dzieci opanowują szkolny materiał. Konsekwencje? Ogromne tempo cyfryzacji całego społeczeństwa, ale też pole dla nowych uzależnień. Dla wielu jest to szansa spędzenie znacznie więcej czasu z rodziną, choć dla osób samotnych ta izolacja może pogłębiać depresję i stany lękowe.
W przyszłości szansę na sukces mają przede wszystkim ci, którzy szybko i zwinnie będą w stanie adaptować nowe technologie, uczyć się zupełnie nowych zadań i kompetencji. W przypadku organizacji szanse mają te, które będą w stanie współpracować i tworzyć nowe ekosystemy – często poza swoim naturalnym otoczeniem.
Jednak coraz bardziej dociera do nas, że ten gwałtowny rozwój technologii ma swoje ważkie konsekwencje. Przez lata obserwowaliśmy jej rozwój, ale dopiero od niedawna zastanawiamy się nad tym, jak bardzo zmieni nas samych, nasze społeczeństwo. Jak odnajdziemy się w tym świecie pracy zdalnej, pracy, w której wspiera nas technologia lub uzupełnia, albo na koniec – w jakieś części – zastępuje? Czy jesteśmy w stanie doskonalić się całe życie i ścigać kompetencyjnie? Czy obecnie trwająca pandemia – zamykając nas w domach, zmieni nasze społeczeństwo bezpowrotnie? Nie znamy odpowiedzi, ale na pewno musimy być czujni i gotowi na zmianę.
Artykuł został pierwotnie opublikowany podczas konferencji Open Eyes Economy Summit.
Regionalny dyrektor IDC na Polskę i kraje bałtyckie. W latach 2002 – 2014 pełniła funkcje menedżerskie między innymi w firmach Hewlett-Packard i Symantec.
Artykuł Jak wygląda przyszłość pracy? pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Na wynos z pandemii pochodzi z serwisu CRN.
]]>Szczęście, jak wiadomo, nie jest stacją docelową, tylko sposobem podróży. W tym roku doświadczyliśmy w tej podróży wielu niedogodności, ale chyba każdy może dopatrzeć się zmian na dobre, czegoś co powinno zostać z nami na dłużej. Marnuję mniej jedzenia, spędzam więcej czasu z rodziną, wydatki na głupoty ograniczyłem do błahostek z AliExpress i ciągle nic nie zdołało mnie przekonać do zakupu dresu. Możemy się różnić w swoich upodobaniach, ale w tej szerszej rzeczywistości dookoła widzę zmiany, które warto by było zachować.
Pierwsza – zdalne nauczanie. Zgoda, różnie wygląda, a proces angażuje w równym stopniu nauczycieli i uczniów, co rodziców. Szkoda by było jednak, gdybyśmy zrezygnowali z niego z końcem pandemii. Warto utrzymać je choćby na jeden, może dwa dni w tygodniu. Zdalna szkoła rozwija nie tylko proste kompetencje cyfrowe, czyli umiejętność obsługi komputera i podstawowych aplikacji (także wśród nauczycieli), ale od razu pokazuje ich zastosowanie w codziennym życiu, a przede wszystkim uczy współpracy w grupie poprzez sieć. Te trzy rzeczy: znajomość technologii, zdolność wykorzystania jej w praktyce, przygotowanie do efektywnej pracy w cyfrowym środowisku to gwarancja powodzenia w świecie algorytmów, sztucznej inteligencji, zrobotyzowanych fabryk i autonomicznych urządzeń, w którym praca będzie oparta na wysokiej kulturze technicznej albo nie będzie jej wcale.
Druga – telemedycyna. Nie mylmy jej z tym, co widzimy obecnie, a co w rzeczywistości służy maskowaniu problemów z dostępem do lekarzy. To, na czym można budować coś nowego, to akceptacja dla leczenia na odległość. Brak lekarzy będzie się pogłębiał, szybko się starzejemy, żyjemy coraz dłużej i potrzebujemy dostępu do specjalistów. Urządzenia telemedyczne, te w smartwatchach (czujnik upadku, proste EKG, pulsoksymetr, a wkrótce zapewne kolejne) i specjalizowane urządzenia diagnostyczne, jeśli odpowiednio wykorzystać je w całym systemie ochrony zdrowia, mogą zdziałać cuda. Nie mówiąc o diagnostyce wspartej sztuczną inteligencją, cyfrowych konsultacjach specjalistycznych i robotach chirurgicznych. To nasza szansa.
Trzecia – seniorzy za pan brat z technologią. W pandemii wiele osób starszych trafiło na szybki kurs technologiczny albo raczej rozpoznanie bojem. Komputer czy smartfon stały się konieczne dla kontaktu z wnukami, pomocne w wizytach lekarskich czy sprawach urzędowych i niezbędne przynajmniej w części innych spraw codziennych. Mam wrażenie, że dziś to nie seniorzy odstają technologicznie, to świat technologii zdaje się nie nadążać za nimi i ich potrzebami (aplikacje bankowe z literkami, których nie widać nawet w okularach: hej tam w ING Banku, obudźcie się!, bo nawet Marek Kondrat nie jest już w stanie tego przeczytać).
Czwarta – pieniądz elektroniczny. Z tym było u nas całkiem nieźle przed pandemią. Ale istniały strefy wolne od kart kredytowych, na przykład na bazarze, gdzie kupuję owoce. Dziś cyfrowi liderzy wśród handlujących przyjmują nawet BLIK-a na telefon.
Piąta – akceptacja dla cyfrowych narzędzi. Świat nie znosi próżni. Tego pandemia nie mogła zmienić. Podpis elektroniczny, umowa na odległość, konto w banku na selfie. Przed pandemią nie do zrobienia. Nagle okazało się, że barier nie ma, no, chyba że w naszych głowach. Konto na selfie pewnie z nami zostanie. Ciekawsze jest pytanie, co z blokadą w głowach?
Tyle z mojej strony. A co, według Was, warto przenieść w przyszłość po pandemii? Dajcie znać w komentarzach na CRN pl.
Wszystkiego dobrego w nowym roku!
Autor pełni funkcję Programming Directora w polskim oddziale CIONET – międzynarodowej społeczności IT Executives. W latach 2011 – 2020 był redaktorem naczelnym „Computerworld Polska”. We wcześniejszym okresie między innymi kierował redakcją portalu WNP.pl, był także wydawcą „Motoru” i „Auto Moto”.
Artykuł Na wynos z pandemii pochodzi z serwisu CRN.
]]>