Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]> Tomasz Buk, Interim Manager w DXC pyta: „Wypłata w kryptowalutach za pracę na etacie – czy to jest możliwe? Na podstawie przepisów takie świadczenie ma charakter niepieniężny, czyli zalicza się do płatności w naturze. (…) Wynagrodzenie w naturze możemy otrzymać tylko za część zmienną wynagrodzenia, np. premie, dodatki, ryczałty, diety itd. Możliwość taka musi być zawarta w regulaminie pracy (w małych firmach do 20 osób) lub w układzie zbiorowym w większych firmach. Opodatkowanie tej części przebiega na zasadach ogólnych (17 proc. lub 32 proc.). I tutaj jeden <<myk>> dla tych, którzy chcieliby skorzystać z takiej możliwości. W zależności od tego jaką mamy podpisaną umowę z pracodawcą przy sprzedaży waluty wirtualnej będziemy mogli sobie ją wliczyć w koszt uzyskania dochodu albo nie. Zamiast otrzymywać wypłatę na podstawie tej samej umowy o pracę, lepiej zawrzeć z pracodawcą dodatkową umowę o kupno waluty wirtualnej w kwocie netto należnych dodatków i najlepiej od razu o możliwości potrącenia tej kwoty z wypłaty. Różnica jest taka, że można wykazać ten <<koszt zakupu>> waluty i obniżyć należny podatek”. Można? Można!
Marcin Fidler, Partner w Stilo Energy, w ramach cyklu „Najwięksi polscy wynalazcy”, przypomniał postać Jacka Trzmiela „urodzonego w 1928 r. w Łodzi, który po wojnie wyemigrował do USA i wstąpił do armii, a jego zadaniem było naprawianie sprzętu biurowego. Po kilku latach założył własną firmę Commodore Portable Typewriter, zajmującą się naprawą maszyn do pisania. Potem założył nową spółkę, która wprowadziła na rynek pierwsze kalkulatory Commodore. Następnie Trzmiel zbudował urządzenie, które stworzyło podwaliny dla rynku komputerów osobistych. Commodore 64 wszedł na rynek w 1982 r., okazał się hitem na niespotykaną skalę. Sprzedany w 22 milionach egzemplarzy do dziś uważany jest za najpopularniejszy w dziejach komputer domowy. <<Dla mas, a nie klas>> – tak mawiał o urządzeniu jego twórca. Ówczesna konkurencja nie była w stanie zaoferować lepszego sprzętu w porównywalnej cenie. W 1984 r. Trzmiel odszedł z firmy w wyniku konfliktu z udziałowcami. Kupił konkurencyjną grupę Atari i w kolejnych latach obie strony prowadziły wyniszczającą wojnę rynkową. Niestety, poległy na niej obie. W latach 90. najpierw zbankrutowało Commodore International, a później Atari Corporation”. Niemniej, naszym zdaniem, ich wysiłek, aby wprowadzić komputery pod strzechy jednak się udał.
Kiedyś Microsoft przygotował miły gadżet upominkowy w postaci grilla z napisem: „Grilluj, byle nie nas ”. Zdaje się, że albo Piotr Marciniak, CEO TPnets.com tego prezentu nie dostał, ewentualnie nie zastosował się do prośby. O czym świadczy następujący, pełen goryczy wpis: „Jak Microsoft zabiera mi czas na pisanie doktoratu i ma błędną komunikację telefoniczno-webową. Od jakiegoś czasu piszę w wolnym czasie doktorat wykorzystując do tego mój domowy 10-letni komputer i zainstalowany na nim ówcześnie Office 2010 z adekwatną do tego celu domowo-studencką licencją. Kilka dni temu po jakiejś kolejnej aktualizacji systemu padło mi menu start, choć sam Win10 działał nadal. Żadne sugerowane magiczne rozwiązania od powershell po rejestr nie pomogły. Zostało, zgodnie z poradnikiem Microsoftu, nadrzucenie systemu. Wykonałem. Problem pozostał nierozwiązany. Więc sięgnąłem po Classic Start Menu, bo pracować dalej trzeba. Po tej operacji przy próbie uruchomienia Worda do dalszej pracy nad doktoratem zaskoczył mnie komunikat, że muszę ponownie aktywować Office’a. Opcja internetowa nie działa. Telefoniczna dla Polski również, ale na www Microsoft wskazuje dla Polski numer: (48) (22) 594 19 99. Po wdzwonieniu się i wyklikaniu szeregu czasochłonnych opcji usłyszałem, że wsparcie przeniesiono do sieci pod adres: help.microsoft.com, na którym jednak aktywacji wykonać nie mogę, bo powinienem ją zrealizować telefonicznie pod w/w numerem. Błędne koło. Ani telefon, ani www nie oferują żadnej pomocy żywego człowieka. Gratulacje Microsoft. Straciłem 2 dni próbując odzyskać pełną sprawność Win10. Co się nie udało. W nagrodę Wasz Office przestał również działać. A ja zamiast pisać pracę naukową – tracę czas. Zapewne Legalna Marta wyjaśni mi, że powinienem przejść na #Office365. Tylko, że to byłoby zarówno kompletnie zbędne, jak i biznesowo nieetyczne”.
Mirosław Burnejko, prezes Transparent World, zwrócił uwagę na ciekawe wydarzenie, jakie miało miejsce w Salwadorze: „Salwador przyjął ustawę wprowadzającą Bitcoin jako prawny środek płatniczy (62 głosy z 84 w kongresie). Dziś z rana słuchałem rozmowy z prezydentem Salwadoru na Twitter Spaces (było ponad 20,000 ludzi LIVE). Oto kilka ciekawych rzeczy z rozmowy: Bitcoin stał się prawnym środkiem płatniczym. Sprzedawcy MUSZĄ akceptować BTC. Podatki z transakcji w BTC mają być płacone w BTC. Rząd ułatwia wymiany (wymiana po kursie transakcji). Obywatel może mieć dowolny portfel. Chcą wprowadzić możliwość otrzymania obywatelstwa, gdy ktoś zainwestuje 3 BTC (nie USD) w Salwadorze. Ta rozmowa brzmiała jak lekkie Sci-Fi, ale faktycznie dzieje się coś ciekawego w tym naszym wspaniałym świecie”. Podpisujemy się pod tym stwierdzeniem.
Z kolei Marcin Babiak podniósł kwestię związaną z tym, że „firmy nigdy nie zatrudniały tak często, jak obecnie. Nigdy nie wydały na to tyle pieniędzy. I nigdy nie szło im to tak źle”. Zdaniem właściciela Kordo Edukacja „główne przyczyny tego zjawiska to łatwość, z jaką pracownik może dziś zmienić pracę oraz problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata na jego miejsce. Jeśli jesteś szefem małej organizacji (firmy, działu), a przed tobą wyzwanie szybkiego wzrostu, może zdarzyć się, że nie docenisz ilości czasu, jaką zajmie ci rekrutacja. Jeśli twój zespół liczy 5 specjalistów, a za 3 lata przewidujesz 15 osób, to oznacza, że musisz co 2 miesiące zatrudnić nową osobę. Przy założeniu 20 proc. rotacji. Czy to dużo?”. No właśnie, czy to dużo? Odpowiedź na to pytanie, wraz z uzasadnieniem, znajdziecie w całym wpisie Marcina Babiaka. Polecamy.
Artykuł LinkedIn Park pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym pochodzi z serwisu CRN.
]]> Sztuczna inteligencja nie ma ostatnio dobrej prasy. Jakiś czas temu odniósł się do tego Jakub Skałbania, założyciel Netwise’a: „Pisałem na początku roku, że jedną z technologii, która <<nie dowiezie>> wartości i się nie rozwinie w 2020 (zatrzyma?) jest szeroko pojęte AI. Teraz, po 3 kwartałach, już oczywiście nie ma wątpliwości, że miałem rację. Ale to nie przeszkadza rynkowi produkować podcasty, video, materiały itd. o tym, jak AI jest proste i jak zmienia świat biznesu. W tej pogoni za hype’m i tym, że każdy musi <<robić AI>> ludzie bez wiedzy zapominają (a najpewniej nie wiedzą) to, co napisał Seth Earley w 2017… <<There is no AI without IA (Information Architecture)>>. Otrzeźwienie będzie bolesne, bo nagle okaże się, że ten AI to takie <<big data>> z 2015. Wszyscy o nim mówią, a nikt nie umie wykorzystać”. W sumie może to i lepiej?
Cenzura to zło, które może być mniejsze (ludzki cenzor) lub większe (cenzor nieludzki). W przypadku mediów społecznościowych coraz częściej mamy do czynienia z algorytmami, które ludzkie na pewno nie są. Ich ofiarą padł dr Maciej Kawecki, dziekan Wyższej Szkoły Bankowej i doradca w kancelarii Maruta Wachta, publikując wpis, w którym zapytał prof. Artura Ekerta, dlaczego swojemu wykładowi na Uniwersytecie Cambridge nadał tytuł: „Czy prywatność jest dla paranoików?”. I właśnie te dwa zestawione ze sobą słowa – „Cambridge” i „paranoików” – spowodowały, że algorytm uznał wpis za krytyczne zagrożenie dla społeczności. „Zapewne uznając, że mówię o Cambridge Analytice. Jak śmiem, zestawiać ze słowem Cambridge słowo paranoja!” – irytował się Maciej Kawecki, którego konto zostało zablokowane za naruszanie zasad społeczności. Tak, Panie doktorze, niewątpliwie mamy do czynienia z paranoją.
Mimo rosnącej skali cyberzagrożeń i wynikających z nich konsekwencji finansowych i wizerunkowych, wiele organizacji nadal nie stosuje odpowiednich zabezpieczeń. Specjaliści Quest Dystrybucja zadali w związku z tym zasadne pytanie: kto w takim razie powinien wziąć na siebie odpowiedzialność w przypadku naruszenia bezpieczeństwa? Okazuje się, że według analityków Gartnera do 2024 r. aż 75 proc. dyrektorów generalnych będzie osobiście odpowiadać za incydenty związane z naruszeniem bezpieczeństwa systemów cyberfizycznych (CPS). Do sprawy odniósł się Wacław Iszkowski, Senior Konsultant przemysłu teleinformatycznego, który zauważył, że „przyczyny naruszenia bezpieczeństwa nie są natury losowej, jak tornado, lawina czy powódź, ale są efektem przestępstwa osoby lub grupy osób”. W związku z tym jego zdaniem „nakładanie na osoby zarządzające odpowiedzialności za naruszenie bezpieczeństwa nie ma logicznego sensu, bo te osoby nie są w stanie zapewnić takiego bezpieczeństwa, gdyż nawet po zarządzeniu zainstalowania wszystkich istniejących aktualnie programów ochrony systemów nie mają żadnej gwarancji, iż przestępcy nie znajdą nowej metody naruszenia tegoż bezpieczeństwa”. Nasza rada: módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga, ale zabezpieczaj się tak, jakby wszystko zależało od Ciebie.
„Na początku roku chciałem już zwolnić handlowca, dziewczynę, która miała zawsze najsłabsze wyniki. Niespodziewanie przyszedł #COVID”. Tak swój wpis zaczyna Marcin Babiak, właściciel Kordo Edukacja, a puenta jest taka, że nowe, „lockdownowe” metody pracy sprawiły, że wspomniana dziewczyna jest teraz… najlepszym handlowcem. To podobno jak najbardziej prawdziwa historia, zasłyszana przez Marcina z pierwszej ręki. „Jakie zatem nowe wymagania stawia pandemia przed handlowcem B2B?” – pyta Marcin Babiak i odpowiada, że „obecnie mogą czuć się jeszcze bardziej pozbawieni motywacji, przytłoczeni, pod presją targetów”. A jednak „jest łatwiej namówić klientów do kontaktu zdalnego – umiejętność spotkań osobistych jest, siłą rzeczy, mniej istotna”. Ponadto „wzrosła u handlowców rola umiejętności miękkich – zwłaszcza okazywania empatii, tworzenia wrażenia autentyczności, budowania relacji. Umiejętność słuchania klienta stała się ważniejsza niż sprzedawania”. Pouczające.
Najciekawsze lekcje biznesowe w 2020? Każdy odebrał swoje, choć większość woli milczeć na ten temat. Nie zamilkł Mirosław Burnejko, prezes Transparent World, który między innymi nauczył się, że „trzeba przygotować się na fakupy, bo zawsze występują. W tym roku na przykład nasz spec od reklam puścił reklamę, której nie miał puścić i oberwało nam się za to. Akcja kosztowała mnie trochę zdrowia”. Poza tym „działa to, co dobre i sprawdzone. Testowaliśmy w tym roku prawie wszystko – od AI przez boty. Co działa najlepiej w marketingu? U nas content + reklamy na Facebooku. Jak działa najlepiej sprzedaż? U nas poprzez e-mail. Zabawki kuszą. Działa to, co działało rok temu”. I jeszcze taka lekcja: „Czasami trzeba pozbyć się swoich udziałów, aby firma lepiej działała. W jednej z naszych firm zmniejszyliśmy ze wspólnikiem udziały w spółce poniżej 50 proc., aby Prezes Zarządu miał większą motywację do pracy. Każdą osobę motywuje coś innego. Trzeba dobrze to badać”. Polecamy jeszcze wpis Mirosława Burnejki pt. „10 lekcji o finansach”. Też krótko i na temat.
Artykuł Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym pochodzi z serwisu CRN.
]]> W czasie pandemii wielu pracowników przeżywa bardzo trudny okres, ale to samo można powiedzieć o ich szefach, bo bycie liderem w dobie COVID-19 to wyzwanie jakich mało. Jaki zatem powinien być idealny lider na obecny czas? Propozycję definicji przytoczył Marek Wikiera, szef Umbrella Holding, na podstawie wypowiedzi psychologa Jacka Santorskiego. A zatem, taki ktoś „ogarnia niepokój i swój, i zespołu. Widząc, że inni są w strachu, towarzyszy im (…) organizuje nowe podróże po swojej organizacji. Przy pomocy komunikatorów spotyka się z załogą, choć wcześniej takie obowiązki z reguły tylko delegował. Monitoruje potrzeby i nastroje. Zamiast zaczynać od pytań o postęp w realizacji projektu, chce wiedzieć, jak się czują, jak przeżywają daną sytuację, jakie mają pomysły, jak mogą to wspólnie przetrwać. Jest w kontakcie, słucha, wyjaśnia. Daje do zrozumienia, że pracownicy mają prawo do niepokojów i lęków”. Chciałoby się powiedzieć: tylko tyle, i aż tyle.
Sprawa ministerstwa cyfryzacji wraca jak bumerang (ewentualnie jak dron). Tym razem temat podchwycił Michał Jaworski, Technology Director w Microsofcie, zaczynając swój wpis wieloznacznym hasłem: „Tymczasem w odległej galaktyce”… Po czym twardo schodzi na ziemię: „Niemal w tym samym czasie, kiedy w Polsce dokonały się dni Ministerstwa Cyfryzacji, w Grecji wprowadzono 23 września br. nowe prawo opisujące zadania tamtejszego Ministerstwa Cyfryzacji (na ang. tłumaczą jako Ministry of Digital Governance). Wprowadzono obowiązek klasyfikacji danych w systemach administracji (są terminy!), zasadę cloud-first (art. 85 i następne) z podziałem chmur na usługi dla administracji, zdrowia i edukacji/badań, skoncentrowano zakupy dla administracji i stworzony zostanie marketplace. (…) Morał z tej historii jest prosty – tu nie ma co patrzeć na Finlandię, Estonię czy inne najbardziej ucyfrowione kraje. Tutaj nie wolno ustawać, bo mogą nas wyprzedzić ci, których o to nigdy nie podejrzewaliśmy!”. I z tym morałem Was zostawiamy.
Nic tak nie podzieliło Polaków w minionych miesiącach, jak wiadomy wyrok Trybunału Konstytucyjnego i… maseczki. Obowiązek ich noszenia w miejscach publicznych, z wyjątkiem przygotowań do rywalizacji sportowej, skłonił Michała Gaca, prezesa zarządu w Marcova, do próby założenia… klubu biegowego i chodu sportowego „Zdrovid-19”. W tym celu, na LinkedInie, zwrócił się o pomoc prawną i trenera. Zgodnie ze wstępnym założeniem „członkostwo w klubie będzie kosztować 5 pln za rok. Każdy członek klubu otrzyma podstemplowaną legitymację sportową, która będzie informować, że np. biegacz trenuje wyczynowo, jak stanowi przepis. Za komuny podstemplowana legitymacja miała wartość biurokratyczną, może teraz też mieć będzie”. Apel został przez wiele osób przyjęty entuzjastycznie, wysokość wpisowego okazała się akceptowalna, a co poniektórzy podpowiadali rozszerzenie zakresu działalności klubu: „Zgłaszam się na legitymację #88 i dołączam do klubu. Liczę, że karta obejmuje również jazdę na rowerze, rolkach, chodziarstwo, w tym interwałowe oraz spacer farmera z obciążeniem siatkowym bez dodatkowych obostrzeń epidemiologicznych w dystansie społecznym zgodnie z obowiązującym prawem obecnym i przyszłym”. Z drugiej strony nie zabrakło też sceptyków, którzy ostrzegali, że brak maski może stanowić zagrożenie dla mijanych osób. Wygląda na to, że faktycznie to, co nas podzieliło, to się już nie sklei.
Każdy pracodawca musi się liczyć, że w internecie pojawią się na jego temat przykre opinie. Chociażby w serwisie GoWork.pl, co przytrafiło się jakiś czas temu firmie Just Join IT. Cytujemy: „było wziąć biura w gorszej lokalizacji a zapłacić pracownikom, dać im szanse utrzymania. Ale nie przecież leasing szefa psudo firemki jest ważniejszy, no i lans, stylizowanie się na Cebula Jobsa bo tak to wygląda. Myślę że trzeba byłoby spuścić trochę powietrza z tego ego balonu” (pisownia oryginalna). Komentarz okraszono zdjęciem Piotra Nowosielskiego, CEO Just Join IT i jego samochodu, co spotkało się z szybką ripostą: „Na zdjęciu ja i mój leasing na 13-letnią hondę civic, którą od 2 lat jeżdżę do pracy. Solidna, ale delikatnie nadgryziona zębem czasu! (…) cała firma wie, czym jeżdżę do biura, a poobijana honda po cioci jest raczej przedmiotem humorystycznych docinek. Także nie ma opcji, aby ktokolwiek, kto kiedykolwiek pracował w Just Join IT, mógł napisać coś bardziej absurdalnego. (…) Wniosek: jest to 100 proc. fake nakierowany na wzbudzenie kontrowersji, aby tylko wyłudzić pieniądze za usunięcie tego typu opinii. Nie dajcie się złapać trollom z GoWorka :)”. Czyżby jednak rację miał Mateusz Macha, szef Humeo, sugerując: „A może komentujący po prostu chce odkupić Twoją hondę, tylko nie wie jak zagadać”. Jak było, tak było, a my przy okazji przypominamy, że Steve Jobs jeździł mercedesem SL 55 AMG, który co sześć miesięcy wymieniał na nówkę sztukę, żeby móc jeździć bez tablic rejestracyjnych, bo tyle czasu miejscowe prawo dawało na rejestrację właścicielom nowych fabrycznie aut.
Wydawałoby się, że najwięcej o technikach przetrwania lockdownu mogą opowiedzieć osadzeni w więzieniach. Jednak… lepiej zapytać o zdanie astronautów. Tak zrobili organizatorzy tegorocznego sympozjum Gartnera, a napisał o tym Adrian Sasin, założyciel Szkoły Kierowników IT – jeden z uczestników tego wydarzenia. Razem z pozostałymi wysłuchał astronauty, który porównywał pobyt na stacji kosmicznej do lockdownu. Żeby sobie jakoś taki czas umilić i nie zwariować, należy jego zdaniem dbać o wspólne posiłki, codzienne rozmowy na ważne i mniej ważne tematy (także zdalnie)oraz mieć hobby. „Najgorsze, co się może zdarzyć to brak opcji. Dopóki są, nawet słabe, to żyjesz i walczysz” – czytamy w relacji Adriana Sasina. I dodatkowa refleksja z konferencji Gartnera: „25% CIO może stać się COO. Dzięki rozumieniu technologii. Chief Digital Officer jako jedyna osoba odpowiedzialna za transformację cyfrową okazało się złym pomysłem, bo transformacja to zmiana całej organizacji”.
Artykuł Co miesiąc sprawdzamy, o czym branża IT (i nie tylko) dyskutuje na LinkedIn – największym biznesowym portalu społecznościowym pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Na początku była marka pochodzi z serwisu CRN.
]]>Mirosław Burnejko Jakiś czas temu doszedłem do wniosku, że zbyt często kończyło się to przegadaną rozmową. Najbardziej konstruktywne i treściwe są komunikaty tekstowe, głównie mailowe lub za pośrednictwem komunikatorów w mediach społecznościowych. Dlatego zdecydowałem, że tylko w ten sposób będę się komunikował ze współpracownikami i klientami. Chyba że dzwoni mama…
Przyznam, że takie podejście może dziwić, bo jak na introwertyka ma Pan zbyt dużo obserwujących na Instagramie czy YouTube.
Chyba coś jest jednak na rzeczy, bo nie lubię też przebywać na różnych wydarzeniach branżowych. Szczerze mówiąc, unikam takich miejsc, jak ognia. Najlepszym dla mnie sposobem na kontakt ze światem, pokazanie siebie, okazała się kamera.
A jak komunikujecie się w Transparent World – też bez telefonów?
Przede wszystkim unikamy nasiadówek, także wirtualnych. Stawiamy na komunikację zadaniową, głównie w Nozbe, a ostatnio daliśmy sobie spokój ze Slackiem. Nie chcemy przymusu siedzenia przy komputerze i telefonie, żeby być gotowym do natychmiastowej reakcji. Dlatego też nie lubię czatów. W pracy kreatywnej ważne jest, żeby każdy miał swój indywidualny rytm i dowiózł w umówionym terminie swoją część projektu. Jak się wywiązuje ze swoich zadań dobrze i terminowo, to nikt nie pyta, kiedy to robił czy jak to robił, ani nie musi odsiadywać określonych godzin, od ósmej do szesnastej. Przyznaję, że dla wielu osób to trudne, ten brak stałego harmonogramu, ale pracujemy z tymi, którzy to doceniają.
Teraz mówimy o Transparent World, a więc firmie, którą się Pan na bieżąco zajmuje. Czy w branży IT, na przykład w założonym przez Pana Chmurowisku takie podejście też by się sprawdziło? Bo nie wyobrażam sobie na przykład, że ważny programista wyjeżdża na dwa tygodnie i nie ma z nim żadnego kontaktu nawet, gdy jakiś projekt wisi na włosku z powodu nagłego problemu…
Nie wiem, jak to jest dokładnie w Chmurowisku, bo od dawna nie wtrącam się w bieżące zarządzanie tą spółką. Zdaję sobie jednak sprawę, że to, co działa dobrze w Transparent World, nie musi się sprawdzać wszędzie.
Jest Pan nadal współwłaścicielem Chmurowiska, ale zrezygnował Pan z prowadzenia tej firmy. Dlaczego?
Tak, dalej jestem udziałowcem i czerpię z tego zyski, ale obecny zespół i wdrożone wcześniej procesy działają świetnie bez mojego udziału. Nawiasem mówiąc, ta firma zaczyna się skalować także za granicą, co dobrze jej wróży na przyszłość. W każdym razie nadal wspólnie z zarządem Chmurowiska planujemy, jak ma strategicznie przebiegać dalszy rozwój tego przedsiębiorstwa i świetnie się dogadujemy. Ale znalazłem coś, co zainteresowało mnie dużo bardziej, a ponieważ jestem zabezpieczony pod względem finansowym, mogę spokojnie realizować inną, szerszą wizję.
Zostańmy jeszcze chwilę przy Chmurowisku. To wciąż młoda firma, ale już na siebie zarabia. Co zadecydowało o jej rozwoju?
Dostrzegliśmy, że na rynku brakuje dostawców multicloudu. Nie brakowało partnerów Microsoftu, działali już partnerzy Amazona, ale my chcieliśmy klientom proponować rozwiązania optymalne z ich punktu widzenia, a nie usługi wyłącznie jednej marki. To było dla klientów na tyle przekonujące, że nie raz i nie dwa zdobywaliśmy dany projekt, mimo że nasza oferta była droższa od pozostałych. Płacili nam więcej, bo nasza propozycja bardziej pasowała do ich konkretnych potrzeb.
Już w 2013 roku, kiedy chmura wciąż była nowością, pełnił Pan funkcję Cloud Solution Architecta w Atende, a potem w Microsofcie. Skoro tak szybko dostrzegł Pan potencjał chmury, to dlaczego teraz, kiedy zaczyna ona w końcu święcić triumfy, jest Pan zawodowo w innym miejscu? Może jednak tempo rozwoju cloud computingu Pana przerosło?
Trochę tak, bo jak to często w życiu bywa, o mojej przygodzie z chmurą zadecydował przypadek. Kiedyś, razem z jednym kolegą z Allegro, zaczęliśmy realizować wspólny projekt. To był startup, zresztą nieudany, który uruchomiliśmy w Amazon Web Services. To były same początki tej platformy, prawie nikt jej w Polsce jeszcze nie znał. Pracowałem wtedy jako inżynier sieciowy i bardzo mi się to narzędzie spodobało. Zacząłem o tym pisać na blogu i działać jako konsultant od cloudu na potrzeby różnych firm. Ale potem, kiedy założyłem Chmurowisko, okazało się, że nie mam wystarczającej wiedzy technicznej, żeby samemu realizować całościowe projekty. Wtedy pojawił się Damian Mazurek, aktualnie Chief Technology Officer i kolejni specjaliści, a ja zacząłem organizować marketing, sprzedaż i generalnie budować różne procesy biznesowe. I to mi się bardzo spodobało.
Czyli w czasie, gdy nawet osoby po 50-tce chcą zostać programistami, Pan zrezygnował z rozwoju w branży IT…
Jako menedżer w Chmurowisku poznałem nowy dla mnie wtedy świat procesów, marketingu i sprzedaży. Zafascynowało mnie to, a jednym z efektów tej fascynacji jest Akademia.pl, portal edukacyjny dla przedsiębiorców i jedna z marek należących do Transparent World.
W ciągu kilku lat stworzył Pan w sumie pięć różnych firm, które działają w różnych sektorach gospodarki. Skąd bierze Pan pieniądze na rozwój kolejnych biznesów? Czy, podobnie jak w życiu prywatnym, unika Pan kredytów?
Wszystkie firmy, w które jestem zaangażowany, finansują się same i są zyskowne. Wyjątkiem jest Mazuko, co mogę później wyjaśnić. W każdym razie, zanim wystartuję z jakimkolwiek kolejnym projektem, od razu szukam pierwszych klientów i ruszam dopiero wtedy, gdy mam pewność, że sfinansuję dalszą działalność. Dlatego moje firmy są zyskowne od samego początku. W Chmurowisku mieliśmy tylko jeden miesiąc, kiedy nie byliśmy pewni, czy starczy nam pieniędzy na opłaty, ale udało się i jak do tej pory nigdy nie mieliśmy kłopotów z płynnością. W mojej kulturze biznesowej, podobnie jak w życiu prywatnym, podstawową sprawą jest poduszka finansowa. Dlatego nawet, jeśli realizujemy wielkie projekty z długimi terminami płatności, to dbamy o to, żeby mieć na bieżącą działalność pieniądze z mniejszych projektów.
A jaki jest pomysł na rozwój Mazuko i dlaczego w przypadku tej firmy przyjął Pan tak odmienną strategię?
Ponieważ potrzebowaliśmy zespołu wybitnych naukowców, którzy opracują kompleksowy program pomagający ludziom żyć jak najdłużej, w jak najlepszym zdrowiu. Ponieważ takiego kompleksowego programu jeszcze w Polsce nie ma, potrzeba czasu, żeby go stworzyć. A to wymaga finansowania jeszcze zanim pojawi się pierwszy klient. Robię to z własnych pieniędzy, które zaoszczędziłem, nie korzystam z żadnych innych źródeł.
Jakiś czas temu pochwalił się Pan na LinkedInie, że płaci pracownikom Transparent World za powstrzymanie się od pracy na urlopie. Za każdy dzień 200 zł, a więc rocznie można w ten sposób „dorobić” 2 – 3 tysiące złotych. Jak to się sprawdza w praktyce? Nie zawalacie przez to projektów?
Żeby być kreatywnym, żeby zdobywać nowe rynki, trzeba być wypoczętym i tego po prostu nie da się przeskoczyć. Dlatego wymyśliliśmy kilka trików, żeby nasi ludzie wystarczająco często wypoczywali. Żeby to było możliwe, nie powinni podczas urlopu w ogóle dotykać firmowych narzędzi. Za to im płacimy. Jeden mail, jeden telefon dotyczący pracy i… bonusa nie ma. To sprawia, że pracownicy, a przede wszystkim menadżerowie, ze mną na czele, muszą zadbać, aby tak ustawić procesy w firmie, żeby tego rodzaju podejście nie spowodowało żadnych, nawet chwilowych problemów w realizacji projektów.
Zaczęliście też wypłacać bonus zdrowotny. Co miesiąc dajecie pracownikom 400 zł, które mogą wydać wyłącznie na ochronę swojego zdrowia. Jak to działa?
Zadziwiająco dobrze. Nasi ludzie wykorzystują te pieniądze na suplementy, naturalne jedzenie, zajęcia z trenerem i tym podobne. Kiedy dbamy o zdrowie, nasza kreatywność rośnie i stąd ten pomysł. Poza tym mamy jeszcze roczny bonus na edukację w wysokości 3 tysięcy złotych na osobę, ponadto bonus książkowy, a od nowego roku dojdzie udział pracowników w zyskach firmy.
Po co tak kombinować? Nie wystarczy podnieść pensje?
Akurat u nas pensje są powyżej średniej rynkowej, ale z największymi koncernami i tak nie wygramy. Dlatego szukamy innych sposobów. Na przykład w Chmurowisku mieliśmy od początku zasadę „pracuj kiedy chcesz i skąd chcesz”. I nagle ktoś pisał maila „pozdrawiam z Wiednia”, a ktoś inny „hej, jestem w USA”. Poza tym postawiłem nacisk na budowanie marki osobistej i marki firmowej. To bardzo pomaga i o tym każdy przedsiębiorca powinien pamiętać. Chodzi o to, żeby ludzie chcieli pracować dla kogoś konkretnego, czy dla jakiejś konkretnej firmy. Do tego jednak potrzebna jest jakaś wizja, a nie tylko przyjdź, zrób swoje, a my ci zapłacimy.
Jak w takim razie podchodzi Pan do burzy medialnej wokół crunchu, który ma miejsce w CD Projekt Red, przy produkcji Cyberpunk 2077?
Bardzo często staramy się oceniać rzeczywistość, natomiast ja jestem raczej uczniem rzeczywistości. Patrząc na niektóre firmy, które stawiają przed sobą bardzo ambitne cele, trzeba pamiętać, że nie wszystkie decyzje to widzimisię zarządów. W przypadku spółek akcyjnych czy giełdowych, trzeba spełniać oczekiwania akcjonariuszy, inwestorów, analityków, jest się pod naciskiem rady nadzorczej etc. Czasami więc, żeby te oczekiwania spełnić, trzeba zastosować wyjście złe. Podejrzewam, że gdyby zarząd CD Projekt Red miał jakieś lepsze, to by z niego skorzystał. Zresztą popatrzmy generalnie na świat biznesu: czasami ludzie pracują nawet siedem dni w tygodniu przez 20 godzin, bo jak czegoś nie zrealizują, to ich firma zbankrutuje. To oczywiście nie może być model działania, ale raz na jakiś czas to konieczne, żeby coś bardzo ważnego wygrać lub żeby z kretesem nie przegrać. Jeżeli jest dobry powód, to takie kroki trzeba robić. Pozostaje pytanie, co dla kogoś jest tym dobrym powodem. To już kwestia podejścia do życia.
No właśnie. Z jednej strony jest Pan ambitnym przedsiębiorcą, który prowadzi kilka różnych biznesów, a z drugiej jeździ 7-letnią Kią Ceed i wynajmuje mieszkanie. Rozumiem tę filozofię, ale po co Pan mówi to publicznie? Nie boi się Pan, że wielu ludzi uzna, że jest Pan niewiarygodny jako człowiek sukcesu?
Nie zależało mi nigdy na tym, żeby przyciągać do siebie, czyli w zasadzie do moich firm, osoby, którym zaimponowałoby moje zdjęcie przy lambo. Chciałem być sobą, pokazywać mój sposób widzenia świata, a jednocześnie być w tym maksymalnie szczerym, pokazywać całą prawdę, żeby nie było pola do snucia jakichś niepotrzebnych domysłów. Na szczęście nie mam żadnego etapu w swoim życiu, który chciałbym zatuszować. Miałem górki i dołki, popełniałem błędy, ale nie mam nic do ukrycia. Moi odbiorcy komunikują, że takie podejście im się podoba. W ten sposób łatwo nawiązuję wartościowe relacje, na czym korzystają moje firmy.
Powiedział Pan w jednym z wywiadów, że „kryzys jest cudowny”. Niektórzy mogliby Pana za to rozszarpać…
Nie chciałbym być źle odebrany. Uważam, że każdy kryzys jest cudowny dlatego, że pojawia się wtedy wiele problemów, które czekają na rozwiązanie. Jeśli umiemy lub nauczymy się je rozwiązywać, to jako przedsiębiorcy na tym skorzystamy. Przykładem jest tu Chmurowisko, które zyskuje na wysypie nowych projektów chmurowych w związku z lockdownem i pandemią. W takich czasach spróbujmy uważnie słuchać klientów i zastanówmy się, jak im pomóc w kryzysie. Może nawet w nowy sposób, w jaki nigdy tego wcześniej nie robiliśmy. I żeby było jasne: z poziomu ludzkiego pandemia i jej skutki są okropne, ale dla wielu przedsiębiorców okazało się to szansą na rozwój nowych projektów i sposobów działania, a także budowanie nowych firm. Tylko trzeba słuchać klientów, rozmawiać z nimi. Ja na przykład do tego używam bardzo intensywnie mediów społecznościowych. Ostatnio w Akademia.pl zaczęliśmy wdrażać usługę personalnego asystenta edukacyjnego, bo z rozmów z klientami wywnioskowałem, że tego im właśnie brakuje. Niedługo zaczniemy na tej usłudze zarabiać, ale nie byłoby jej, gdyby nie ciągły dialog z użytkownikami. Kolejna kwestia do rozwiązania to edukacja dzieci. Nasi klienci zadają sobie pytanie: kto je odpowiednio wykształci, kto dobierze im zajęcia edukacyjne, kto wyposaży je w określoną wiedzę pod ich konkretne możliwości? Tym problemem zajmiemy się już niebawem.
W rozmowach z klientami zdarza się Panu, że poleca im Pan swoją konkurencję. Dlaczego?
Polecam tylko dobrą konkurencję, bo w ten sposób pomagam w rozwoju danego segmentu rynku. I tak przecież nie zdobędziemy całego tortu, jaki jest do wzięcia, ale im więcej będzie na rynku porządnych firm, tym chętniej klienci będą dane usługi kupować, także od nas.
No to kogo by Pan polecił bez mrugnięcia okiem? Proszę o dwa przykłady.
Jeśli chodzi o usługi chmurowe to znakomitą firmą jest Predica, zresztą dużo większa od Chmurowiska. Natomiast na rynku edukacji świetnie sobie radzi platforma Eduweb.pl. Nie boję się ich polecać, bo nie psują rynków, na których działają, a wręcz przeciwnie, przyczyniają się do ich rozwoju.
Rozmawiał Tomasz Gołębiowski
Zaczynał karierę w 2007 r., od zawodu instalatora okablowania i sprzedawcy centralek. Potem pracował między innymi jako informatyk w Generali, Cloud Solution Architect w Atende i Microsofcie, a także był Cloud Leadem na region CEE w IDC. W 2017 r. zrezygnował z etatu i zaczął tworzyć kolejne firmy, między innymi Chmurowisko, Transparent World (Akademia.pl), Mazuko Finance, Mazuko i MiroMaxMedia. Dokumentuje swoje dni na Instagramie (@miroburn).
Artykuł Na początku była marka pochodzi z serwisu CRN.
]]>Artykuł Marek Zamłyński szefem IDC pochodzi z serwisu CRN.
]]>Marek Zamłyński posiada ponad 20-letnie doświadczenie w obszarze zarządzania, sprzedaży i marketingu. Specjalizuje się w konsultingu biznesowym oraz IT, ze szczególnym uwzględnieniem transformacji IT.
„IDC posiada doświadczony zespół analityków rynku i konsultantów. Jest dobrze rozpoznawana wśród dostawców technologii. Wykorzystując te kompetencje, chciałbym aby firma była jeszcze lepiej rozpoznawalna w obszarze doradztwa strategicznego również dla dyrektorów działów IT w dużych przedsiębiorstwach.” – wyjaśnia nowy szef firmy.
Marek Zamłyński, zanim został dyrektorem zarządzającym IDC Polska, był dyrektorem pionu Cloud & Enterprise w Microsoft Polska (2010 – 2016). Przez ostatnie 6 lat odpowiadał m.in. za strategie, wprowadzenie i sprzedaż usług chmury obliczeniowej na polskim rynku. Wcześniej pracował w IBM (2003 – 2010). Prowadził dział handlowy IBM Software Group, odpowiadał za rozwój IBM na rynku oprogramowania.
Andrzej Jarosz, który od 18 lat zarządzał polskim oddziałem IDC, będzie obecnie odpowiadał za rozwój oferty usług doradczych dla dyrektorów działów IT w regionie Europy Środkowo-Wschodniej (CEE) w ramach globalnej oferty IDC IT Executive Program (IEP).
IDC wzmacnia kadry
To nie jedyne zmiany w firmie. Do zespołu IDC Polska dołączył również Radosław Stępień, były wiceprezes ZUS odpowiedzialny za IT (2015 – 2016), który będzie odpowiadał za sprzedaż i rozwój oferty usług doradczych dla dyrektorów działów IT w Polsce. Radosław Stępień ma doświadczenie w obszarze IT i analityki. Zajmował kierownicze stanowiska w administracji centralnej i bankowości związane z IT. Był m.in. CIO w Ministerstwie Sprawiedliwości oraz w Banku Gospodarstwa Krajowego. Kierował również grupą roboczą odpowiadającą za przeprowadzenie Narodowego Spisu Powszechnego 2011.
Nową osobą w zespole jest też Mirosław Burnejko – ekspert od chmury publicznej, poprzednio architekt rozwiązań chmurowych w Microsofcie (2015 – 2016). W IDC będzie odpowiadał za rozwój programu chmury publicznej w regionie CEE, wspierając zespoły badań, konsultingu i konferencji. Wcześniej pracował przy projektach w Polsce i Europie jako konsultant chmury publicznej w Amazon Web Services (2014 – 2015), był także na kontrakcie w Atosie (2015). Jest autorem bloga chmurowisko.pl, czy Public Cloud User Group.
Do działu sprzedaży dołączył też Marcin Knieć, wcześniej szef zespołu handlowców w IT.expert (2016), który swoje działania skupi na producentach oprogramowania, dostawcach technologii i usług IT oraz w sektorze telekomunikacyjnym. Jego zadaniem jest wzmocnienie pozycji IDC w obszarach takich jak chmura, druk 3D oraz Internet rzeczy.
Artykuł Marek Zamłyński szefem IDC pochodzi z serwisu CRN.
]]>