Chciałbym odejść od tego toku myślenia i zaprezentować czytelnikom dwie postacie, o których w szczególny sposób było głośno pod koniec sierpnia. Z sugestią, że historie ich życia i postawy powinny być stawiane jako wzór dla tych, którzy powinni coś ze sobą zrobić i stać się tym tytułowym „homo”, czyli po prostu lepszym człowiekiem.
Pierwszą z tych osób jest śp. Henryk Wujec, który po dłuższej chorobie odszedł na zawsze z tego świata, co stało się okazją do medialnych wspominek o tym dość chyba nieznanym i cichym bohaterze tzw. pierwszej „Solidarności”. Wspólnym mianownikiem tych opowieści, niezależnie, czy rozmawiali o Wujcu ludzie „od Michnika”, czy „od Kaczyńskiego”, było to, że nikt nie mówił o nim źle, a prezydent Andrzej Duda pośmiertnie odznaczył go nawet, w pełni zasłużonym, Orderem Orła Białego. I nie wynikało to ze starej zasady „de mortuis nihil nisi bene”. Po prostu o Henryku Wujcu nie można było powiedzieć niczego złego. Tajemnicę jego osobowości, powszechnej dla niego sympatii żywionej przez przyjaciół i wrogów politycznych, zdradziła poseł o solidarnościowo-konserwatywnych (w odróżnieniu od Wujca, identyfikowanego jednoznacznie z lewą stroną swego środowiska) poglądach, pani Grażyna Staniszewska. Powiedziała (cytuję z pamięci): „ Henryk był jedyną ze znanych mi osób, która w żadnej mierze nie zabiegała, a nawet, rzec by można, nie dbała o siebie, o swoją pozycję, o swoje benefity. Jego centrum zainteresowania zawsze był drugi człowiek i jego dobro”.
Był poza tym konsekwentny i pracowity. Czytał tony parlamentarnych dokumentów, wykrywając w nich i walcząc z zapisami szkodliwymi dla zwykłego człowieka i jego praw podstawowych. Do historii zapewne przejść powinno – i jednocześnie stać się mottem naszych dzisiejszych czasów – stwierdzenie przytoczone przez innego uczestnika uroczystości pogrzebowych. Wedle niego Henryk Wujec w trakcie jakichś negocjacji (których odbywał dziesiątki) miał powiedzieć swojemu kontrpartnerowi: „Jeśli różnią nas tylko poglądy, to w zasadzie nic nas nie różni”. Jakże głęboka jest ta myśl! Wszak poglądy to coś, co w życiu zmieniamy najczęściej. Wierniejsi jesteśmy raczej nawykom, miłościom czy przyzwyczajeniom. Ergo: rozmawiajmy i dyskutujmy, przekonujmy się i spierajmy, bo może rzeczywiście różni nas de facto owe „nic”, a nasze spory są wynikiem naszego ego, egoizmu, urazów, zawiści, czy wzajemnych animozji.
Jakże brakuje nam dziś takiej upowszechnionej postawy i nie tylko w polityce. Wszak jak często negocjacje biznesowe, czy wręcz sprzedaż rozbijają się o postawy jednej, czy drugiej strony. Jakże często jeden z uczestników rozmów nie chce się czegoś dowiedzieć, poznać swoich korzyści, znaleźć modus operandi, a chce zwyciężyć, pokonać swego interlokutora, wykazać, że partner po drugiej stronie stołu jest dyletantem, czy ignorantem, albo że to on jest zamawiającym, to on płaci i głupio szantażuje potencjalnego dostawcę: „proszę mi to wszystko dostarczyć w mig i jeszcze przewiązane czerwoną wstążeczką, bo za drzwiami czekają już pana konkurenci”. W takich relacjach, opartych na słynnym TKM, czyli… „teraz to ja mam rację, albo ja mam kasę, a ty możesz albo zaakceptować ten stan faktyczny, albo spadać na drzewo”, nie uda się osiągnąć celu, a i postępu, i dobrej zmiany też nie!
Drugim z moich bohaterów, którym media dużo się zajmowały w końcówce sierpnia jest Robert Lewandowski. Nic dziwnego. Osiągnął sukces sportowy, sławę, niebotyczne pieniądze, uznanie kolegów i przeciwników, a nawet zasłużył na określenie, że w Bayernie Monachium jest „najbardziej niemieckim ze wszystkich występujących w tej drużynie zawodników”. Niemcy nie uznają w zasadzie nikogo jako lepszego od siebie. Musi być więc jakiś powód, że tym razem czynią wyjątek. Powód znaczący i niepodważalny. Zatem popatrzmy dlaczego to RL9 się udało.
Zaczynał jak wszyscy chłopcy, grając i trenując w szkółkach klubów, które możemy określać słowem „dzielnicowe”. Jeszcze nie było obecnych już dziś w naszym krajobrazie szkoleniowym, „akademii piłkarskich”. Zresztą, nie wiem (a trochę znam system rekrutacji piłkarskiego narybku), czy „mały Bobek”, jak mówiono, mógłby się tam załapać, bo przecież nie wyróżniał się z grona swoich kolegów niczym specjalnym. No, może poza uporem i konsekwencją oraz wolą bycia piłkarzem. Ten stan „nieodróżniania się od innych” trwał dość długo i nie tylko głupota i brak intuicji sztabu zarządzającego ówcześnie warszawska Legią spowodował, że wylądował w Lechu Poznań. I tam zaczął już prawdziwą karierę. Karierę, którą charakteryzowała ciągła gotowość do doskonalenia, wspomagana i mentorowana przez właściwych ludzi, nie tylko nastawionych na „szybką kasę”, ale biorących pod uwagę optymalizację wartości piłkarza w przeciągu całej jego kariery, oraz cierpliwość i uczenie się od każdego.
W Lechu Poznań młody Lewandowski nauczył się podstaw bycia sportowcem zawodowym. Przeszedł potem do Borussii Dortmund i tam szczęśliwie trafił w ręce Jürgena Kloppa, uznawanego dziś za jednego z najwybitniejszych światowych trenerów klubowych drużyn piłkarskich. W Borussii stał się piłkarzem międzynarodowym i wybitnie wspomógł swój nowy klub w jego przemianie i wydobyciu się z dołka, w który wpędzili go włodarze, zwykle przeinwestowując transfery bez zwrotu z poczynionych inwestycji. Tu samodzielnie wypracował pozycję budząc szacunek na boisku, ale też poza nim. Nie wszyscy go kochali (tak jest do dziś) i nie jest to typ człowieka określany słowami „brat łata”, ale jego niezależność i konsekwencja musiały przynieść efekt. Jeśli Borussia, trochę ze swego uporu i ambicji, nie chciała mu pozwolić na dalszy transfer, to odczekał do końca kontraktu i przeszedł do Bayernu na zasadzie wolnego transferu. Zatem klub – przyszły pracodawca – nie zapłacił za jego pozyskanie ani eurocenta.
Czy Robertowi i Bayernowi to się opłaciło? Opłaciło się i to sowicie! W dziwnym (z powodu pandemii) sezonie piłkarskim 2019/2020 zarówno klub, jak i Robert Lewandowski indywidualnie, zdobyli po trzy korony. Klub: tytuł mistrza Niemiec, Puchar Niemiec i najcenniejsze trofeum – Puchar UEFA Champions League. Robert zaś we wszystkich tych rozgrywkach osiągnął tytuł króla strzelców i to z liczbami ocierającymi się o rekordy wszechczasów. Wielu komentatorów, omawiających dotychczasowy przebieg kariery RL9 twierdzi, że gdyby Lewandowski z Lecha transferował się bezpośrednio do Bayernu, to nie osiągnąłby takiej pozycji i mistrzostwa. Uzasadnieniem jest przypuszczenie, że to co przeżył Robert w Borussii, w warunkach mniejszego i bardziej jednak lokalnego klubu, go wzmocniło. Ten sam proces w klubie o innej renomie i pozycji zapewne by go zabił. Wniosek z tych przypuszczeń jest zaś taki, że na wszystko jest czas… we właściwym czasie, tylko jego znaki trzeba odczytywać poprawnie i nie pośpieszać.
Iluż to znamy sfrustrowanych prezesów, czy topowych managerów firm informatycznych, którym nikt nie podpowiedział, że za szybki skok w górę w ich karierze zawodowej może ich zawodowo zabić. I rzeczywiście, w większości przypadków tak się dzieje. Mowa tu o znanych nam ludziach, którzy w wieku tuż przed pięćdziesiątka lądują na marginesie, bez szans na nic innego, jak założenie swojego biznesu. Czy aby właściwie zaplanowali zatem swoją ścieżkę kariery? Czy przed „kopem w górę” ktoś ich przestrzegał, czy ktoś zadbał, aby skokowi – wraz ze zwiększeniem wymagań – towarzyszyła nie tylko lepsza płaca, ale też większe kompetencje, zarówno te twarde, jak i te miękkie? Robert Lewandowski miał to szczęście, że trafiał na ludzi, którzy mu to uświadamiali i wspomagali w wyborach, bo oprócz cech własnych i własnej pracy trzeba też chcieć słuchać i usłyszeć to, co do nas mówią inni. Dwie jakże różne osoby z różnych bajek, różnych pokoleń, różnych sfer obecności w życiu publicznym, a jakże ciekawymi mogą być wzorcami. Ile od nich każdy może się nauczyć. Wystarczy obserwować i chcieć dostrzec. I nie są to osoby, które raz gdzieś wlazły, czy coś zdobyły. Są to osoby, które swoim życiem (a w przypadku Roberta Lewandowskiego, mamy nadzieję, że zrobi to jeszcze nie raz) udowodniły, że tylko stałość podstawowych pozytywnych cech, codzienne udowadnianie wartości swojej osobowości i jej wyjątkowość stanowią kwalifikacje na zajmowanie pozycji wzorca. Bo dziś jedną z przyczyn braku tychże jest być może pozorna łatwość i doraźność w nieudolnym ich kreowaniu. Łatwo dziś pomniki odbrązawiać, ale komu mamy je wznosić i z jakich powodów? Na kogo wszyscy możemy wskazać i z przekonaniem powiedzieć tytułowe: oto człowiek!
]]>