Analitycy z Gartner Group podają, że 91 proc. światowego rynku napędów taśmowych należy do 6 producentów: Seagate’a, HP, Sony, Quantum, Benchmarka i Tandberg Daty. W 2001 r. sprzedano 2,5 mln napędów taśmowych wszystkich typów (w 2000 roku 2,9 mln). Sprzedaż nośników o pojemności do 20 GB stanowiła 4,9 proc. ogólnej sprzedaży (spadek z 23,6 proc. w 2000 r.), od 35 do 40 GB – 69 proc. (w 2000 r. – 72 proc.), a urządzeń 110 GB – 26 proc. (w 2000 r. – 4 proc.).

Za rok Ultrium 2

W segmencie rozwiązań high-endowych panują urządzenia, w których zastosowano techniki LTO Ultrium i SuperDLT. Standard LTO Ultrium został opracowany przez HP, IBM i Seagate. Napędy pierwszej generacji pojawiły się na rynku w 2000 r. Mają one pojemność 100 GB i przesyłają dane z prędkością 15 MB/s. SuperDLT jest rozszerzoną wersją techniki DLT. Na rynku są nośniki dwóch generacji: SuperDLT 220 i SuperDLT 320. Pierwsze mają pojemność 110 GB i transfer rzędu 11 MB/s, drugie – 160 GB i 16 MB/s.

Według przedstawicieli branży w ciągu kilku lat oba korporacyjne standardy zostaną zaakceptowane przez wszystkich liczących się producentów na rynku. Przykładem może być HP, które po przejęciu Compaqa ma w ofercie oba typy urządzeń. Na początku 2003 r. trafi na rynek nowa generacja LTO Ultrium 2. W chwili gdy przygotowywaliśmy 'Poradnik resellera’, klienci HP rozpoczęli już testy nowych napędów. Napędy drugiej generacji mają pojemność 200 GB i zapewniają transfer danych z prędkością 40 MB/s.

Na razie nie wiadomo, która z high-endowych technik zdobędzie przewagę na rynku. Obie mają swoje wady i zalety. SuperDLT została wprowadzona na rynek wcześniej niż LTO Ultrium i dlatego między innymi zdobyła większą popularność wśród klientów korporacyjnych, dysponujących dużymi, złożonymi sieciami serwerowymi. Napędy LTO Ultrium są szybsze i bardziej pojemne, lecz wadą tej techniki jest brak kompatybilności wstecz. Oznacza to, że jeśli klient zechce kupić nową generację urządzeń, będzie musiał zrezygnować ze starszych modeli i wymienić całą infrastrukturę. Producenci zapowiadają oczywiście, że starsze modele urządzeń będą nadal 'wspierane, a następnie wymieniane’, jednak szczegóły tego procesu są na razie nieznane. W przeciwieństwie do LTO Ultrium nośniki SuperDLT są kompatybilne wstecz. Między innymi właśnie dlatego na ich kupno decydują się firmy, które chcą wymienić nośniki DLT.

Wciąż istnieje popyt na DDS-y

Mniej zasobne firmy kupują rozwiązania tańsze, a co za tym idzie mniej wydajne. Jednak zazwyczaj wydajność tych nośników jest dla nich wystarczająca. Popularnością wciąż cieszą się nośniki pracujące w technice DDS (na ogół DDS-3 i DDS-4), nad których udoskonalaniem producenci już nie pracują. Zdaniem producentów nośniki te przeznaczone są dla małych firmy, które chcą przeprowadzać backup pojedynczego serwera (pojemność napędu DDS-4 wynosi 20 GB, transfer zaś ­ 3 MB/s). Jak jednak pokazuje polska rzeczywistość, cieszą się one zainteresowaniem także firm większych i to niekoniecznie niezamożnych.

Często wynika to z niewiedzy – mówi jeden z dystrybutorów. ­ W skrócie: duża firma, która generuje sporą ilość danych, powinna zainwestować w coś pewniejszego i bezpieczniejszego niż napędy DDS. Ale cóż, żyjemy w czasach, gdy najlepiej sprzedaje się produkty najtańsze.

Konieczność ograniczania kosztów jest główną przyczyną nieustającej popularności najtańszych rozwiązań. Trudno sobie także wyobrazić, by firma kupowała sprzęt za kilkadziesiąt tysięcy złotych w chwili, gdy jej budżet informatyczny zmniejsza się o 30 proc. Inna sprawa, że menedżerowie zazwyczaj wychodzą z założenia, że to, co tanie, jest wystarczające.

Nośniki DDS są na rynku od 13 lat. Ich produkcją zajmują się: HP, Seagate i Sony. Oprócz niewygórowanej ceny, ich zaletą jest kompatybilność wstecz. Napęd zapisujący w formacie DDS-4 odczyta kasety nagrane w formatach DDS-3, DDS-2, DDS DC i DDS.

Większe i zamożniejsze przedsiębiorstwa często decydują się na zakup urządzeń, w których zastosowano technikę DLT (w zasadzie nie jest rozwijana przez producentów, ponieważ inwestują w rozwój SuperDLT), bądź jej tańszy 'klon’ – DLT VS (oferowane są już modele DLT VS160).

Grunt to dobry zmieniacz

Klienci, którym zależy na bezpieczeństwie, coraz częściej decydują się na kupno zmieniaczy i ich bardziej zaawansowanych wersji, czyli bibliotek taśmowych. Zdaniem Arthura Kiliana, odpowiedzialnego za polski kanał dystrybucyjny Tandberg Daty, segment zmieniaczy jest najszybciej rosnącym fragmentem rynku urządzeń taśmowych.

Automatyka staje się coraz popularniejsza – mówi przedstawiciel producenta. – Znacznie spadły ceny zmieniaczy, szczególnie przeznaczonych dla średniej wielkości firm.

Popularność tych urządzeń rośnie z kilku przyczyn. Przy dużej ilości backupowanych danych automatyka pozwala na uniknięcie błędów spowodowanych przez tzw. czynnik ludzki. Dzięki zmieniaczom możliwa jest także redukcja kosztów personelu. Nie bez znaczenia są, wydawałoby się drobiazgi: blokada pokrywy zmieniacza i ochrona kodem.

Najwięcej sprzedaje się zmieniaczy wyposażonych w jeden napęd i od 7 do 10 kaset. Oferowane są zmieniacze w wersji rack i wolno stojącej. Podstawową różnicą między zmieniaczami a bibliotekami jest możliwość instalowania w bibliotekach dodatkowych napędów i kilkudziesięciu, a nawet kilkuset kaset. Ponieważ można w nich stosować najbardziej wydajne techniki taśmowe, łatwo uzyskać pojemność rzędu nawet kilkunastu terabajtów.

Z uwagi na to, że instalacja zmieniaczy i ich obsługa nie należą do najprostszych, resellerzy mogą liczyć na pomoc dystrybutorów. W cenę urządzenia na ogół są już wliczone instalacja oprogramowania i konfiguracja sprzętu.

Miej świadomość

Napędy taśmowe i biblioteki taśmowe można sprzedawać wraz z serwerami, dostarczać w przypadku modernizacji sieci i oczywiście wtedy, gdy tworzy się system backupu od początku.

Zdaniem integratorów możliwości sprzedaży bibliotek taśmowych są już w zasadzie mocno ograniczone. Klienci korporacyjni, których działalność jest uzależniona od sprawnie działających systemów informatycznych, już zainwestowali w profesjonalne rozwiązania storage’owe. Pozostałe przedsiębiorstwa nie są świadome skutków awarii systemów i strat, które może spowodować, nie mają na pieniędzy na systemy do bacupu albo nie widzą potrzeby inwestowania.

Według dystrybutorów o konieczności kupna rozwiązań ba-
ckupujących klienci przekonują się na ogół wówczas, gdy ich systemy informatyczne ulegają awarii, a dane są bezpowrotnie tracone albo ich odzyskanie jest bardzo kosztowne i długotrwałe.

Obrazowo mówiąc, okazuje się wówczas, że administrator, pan Kazio, z mąki i wody nie jest w stanie ich ulepić – mówi przedstawiciel jednego z dystrybutorów. – Polskie firmy nadal bardzo niewiele wiedzą o backupie i polityce bezpieczeństwa. W wielu z nich ogranicza się ona do przegrywania danych raz w miesiącu na płyty CD.

Przedstawiciele branży twierdzą, że rzadko który menedżer wyobraża sobie, ile firmę może kosztować strata danych bądź kilkudniowa awaria systemu. Oczywiście, jeśli firma generuje niewielką ilość danych, profesjonalny backup staje się niepotrzebny. Inaczej, gdy funkcjonowanie przedsiębiorstwa jest uzależnione od sprawnie działającego systemu informatycznego (prowadzi ona działalność handlową, logistyczną itp.). Wtedy awaria systemu lub utrata danych oznacza np. konieczność poniesienia kar umownych za niewywiązanie się z umów podpisanych z klientami.

Najprostszym sposobem na obliczenie, ile kosztuje jeden dzień przestoju, jest podzielenie rocznego dochodu przez liczbę dni w roku – mówi Piotr Rajgrodzki, pracownik Animco, warszawskiego integratora. – Do otrzymanej kwoty trzeba dodać kary, koszt straty klientów. Okazuje się wówczas, że cena urządzeń i oprogramowania do backupu stanowi ułamek kosztów związanych z przestojem firmy.

Niższe od oczekiwanego zainteresowanie produktami storage producenci i dystrybutorzy starają się wytłumaczyć niewielką wiedzą na temat backupu wśród klientów końcowych. Prawda jest jednak bardziej prozaiczna. Potencjalni klienci na ogół nie mają pieniędzy na inwestowanie w storage. Często też nie widzą potrzeby kupowania sprzętu, tworzą niewiele danych i zapisują je przecież na dyskach bądź CD-ROM-ach. Dlatego w przypadku niewielkich firm, w których wydatki na kolejne elementy infrastruktury informatycznej są traktowane jako niepotrzebny koszt, wysiłki resellera, próbującego namówić klienta chociaż na napędy taśmowe, prawie na pewno nie przyniosą efektów. Są jednak przedsiębiorstwa, które z racji prowadzonej działalności, muszą mieć rozwiązania backupujące (wspomniane firmy handlowe czy też logistyczne). W ich przypadku o braku tego typu sprzętu decyduje często niewiedza kadry zarządzającej. Kto za to ponosi winę? Zdaniem przedstawicieli branży – wszyscy. Producenci i dystrybutorzy, bo rzadko szkolą partnerów, resellerzy, bo zazwyczaj nie chcą się szkolić i brać na siebie odpowiedzialności za wdrożone rozwiązania. Winni są także klienci, którzy nie chcą wydawać pieniędzy na storage. Na rynku jest wiele firm, które potencjalnie powinny kupić rozwiązania backupujące, zarobić można więc sporo, marża związana ze sprzedażą urządzeń wynosi bowiem około 20 proc. A przecież jeszcze więcej zarabia się na oprogramowaniu i usługach…